Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

środa, 5 grudnia 2012

Wracając do tematu, czyli nie taki konserwator straszny.

O wiek się nie pyta.

Kiedy jednak w tej czy innej rozmowie padało pytanie o stan techniczny numeru osiem, podrzucaliśmy informację o metryce naszego dwustulatka, by zatrzeć nieco wrażenie nędzy i rozpaczy, i skierować myśli interlokutora na (ściśle rzecz ujmując - nieco naciąganą) zabytkowość numeru 8.

- A KON-SER-WA-TOR? - padało w odpowiedzi.

My na to, że dom w rejestrze nie jest, więc raczej nie tego.

A jednak, tego, tego!
Co by o D., architekcie, nie mówić, zna się na rzeczy i wie, kiedy i do kogo musi napisać.
(Z resztą, od kiedy mamy pozwolenie w rękach, uważamy go za odpowiednią osobę na odpowiednim stanowisku i niniejszym oraz oficjalnie zapominamy mu wszelkie potknięcia, gdyż jak wiadomo nie ma tego złego.)

Co prawda ewidencja to nie rejestr, ale i w naszym przypadku imć K. wystosować odpowiednie pismo musiał, gdyż budynek jest ujęty i podlega.

Sięgnijmy więc do szuflady:


Pod względem konserwatorskim opiniujemy pozytywnie Projekt budowlany z sierpnia 2011r. (wiemy, wiemy,data w oczy kole...-przyp. red.) wykonanie przebudowy z rozbudową budynku mieszkalno - gospodarczego na mieszkalny z pokojami gościnnymi nr 8 w Kłopotnicy pod warunkiem  maksymalnego zachowania historycznego charakteru budynku, detalu, materiałów konstrukcyjnych i wykończeniowych.
W związku z powyższym proponujemy zachować w elewacji północnej w przyziemiu istniejącą ścianę kamienną. Zastosowane podziały okien na kwatery wykonać jako pełnoplastyczne na zewnątrz - niedopuszczalne są podziały międzyszybowe. Zachować kamienne opaski lub ceglane opaski okien i drzwi. Zachować historyczną szerokość zewnętrznych profili drewnianych tzw. muru pruskiego /zastosować zdrowe drewno z odzysku/.


Nieco bardziej szczegółowo sprawa została nam wyjaśniona w warunkach zabudowy:

-nieprzekraczalna linia zabudowy - 8,0 m od drogi powiatowej,
-maksymalny wskaźnik zabudowy(stosunek wielkości powierzchni zabudowy do wielkości działki) - 0,15;
-szerokość elewacji frontowej - do 10,0 m od strony drogi powiatowej,
-wysokość kalenicy - do 10,0 m...
Poza kątem nachylenia dachu i układem kalenicy, które to nie podlegają zmianie w w przypadku omawinej rozbudowy, przebudowy i zmiany sposobu użytkowania, dodatkowo zakazano nam stosowania kolorów jaskrawych nakazując jednocześnie wykorzystanie naturalnych materiałów okładzinowych i takiegoż pokrycia dachowego (tynk, drewno, ceramika, kamień).

Jak widać, prawo w Polsce w miarę przyzwoicie i bez zbędnego zadęcia praz niepraktycznego uporu chroni interesy różnych takich niewybitnych dwustulatków, nie uprzykrzając jednocześnie zanadto życia tak zwanym (ha, ha) "inwestorom".

Skąd więc biorą się jaskrawe domy z nieadekwatnym kontem nachylenia dachu?
Na to pytanie odpowiedź zna każdy.


Ogłoszenia parafialne.
---
Oto masz, Sąsiedzie, odpowiedź na pytanie, które padło w uroczych okolicznościach łomnickigo ordnungu w ubiegłą sobotę - jak widać konserwator kocha nas i pozdrawia.
---
Dziękujemy za wyróżnienia ogromnie lubianym przez nas Rezydentkom domów: tego niebieskiego i tego w Jot.
---
Gdyby ktoś jeszcze nie zauważył - dołączył do nas Max. Idźcie i czytajcie.
A Ty,  Maxie - idź i pisz!

niedziela, 11 listopada 2012

Strzeżcie się audiobooków, czyli malinowy chruśniak.

Miało być o czymś innym, a będzie o literaturze.

Chcieliśmy zestawić aktualne fotografie domiszcza z rysunkami rozwiązującymi problemy numeru 8, jednak wczoraj do drzwi naszego mirskiego lokalu zapukała "Pani Babcia", nasza urocza, blokowa sąsiadka.

Pojechało się po maliny z likwidowanej grządki (w przeciwieństwie do tych, które zastaliśmy w Kłopotnicy - raczej te owocujące na pędach jednorocznych), by następnie (czyli dzisiaj) powtykać je w ziemię.

Malinowy chruśniaczek, przysłaniający nam nieco widok na Grudzę (pozdrawiamy Grudziaków!, machaliśmy dzisiaj do Was), prezentuje się imponująco.

Proces jego powstawania został natomiast adekwatnie skomentowany (przez Okrucha):


"Biedni kmiecie musieli ciężko pracować".

No właśnie, na dodatek przy święcie.

sobota, 10 listopada 2012

Po co komu projekt budowlany?

Po tygodniach, no - może miesiącach (żeby nie powiedzieć - latach) pisania o dobrodziejstwach płynących z podjęcia doskonałej decyzji o dostaniu się pod wpływ numeru 8, związanych z domem  bezpośrednio i nierozerwalnie, aczkolwiek niedosłownie, wracamy do tematu budowy.

Od dnia, w którym mimochodem i przypadkiem zdecydowaliśmy się na zatrudnienie architekta, niezliczoną ilość razy odpowiadaliśmy innym (a po rozmowach  innymi, także sobie) na pytanie "po co?".

Jak wiadomo, w Polsce wszyscy znają się na budowaniu, wychowywaniu (szczególnie cudzych) dzieci i gospodarce. Dotyczy to także nas. Dlatego też, przeżywając sytuacje podnoszące ciśnienie, nierozerwalnie związane ze współpracą z D., architektem, zadawaliśmy sobie (w myślach oczywiście, ze szczególną dbałością o zachowanie pozorów) pytanie "po co?" (po co wydaliśmy tak ogromną sumę na projekt, skoro przecież w zasadzie w dwa miesiące sami - tymi ręcami - wyremontowalibyśmy nr 8?).

Przyjrzawszy się bacznie dziewięćdziesięciu sześciu stronom projektu zrozumieliśmy, że porwanie się na dwuletnie czekanie i wydanie na to kilku-cyfrowej sumki było najlepszą (zaraz po podpisaniu aktu notarialnego skazującego nas na nr 8) decyzją w sprawie (nie)budowy.

Zalety wynikające z zatrudnienia architekta, szczególnie i konkretnie D., architekta, podzielić można na pośrednie i bezpośrednie.

Pośrednie wynikają z czekania na projekt i atrakcji temu towarzyszących.

Wśród zalet pośrednich wynikających z czekania na projekt należy wymienić przynajmniej dwie:
- decyzję o przeprowadzce na Dolny Śląsk,
- decyzję o "pracy na swoim", bo bycie panem swojego czasu to fantastyczna i praktyczna sprawa, (szczególnie i zwłaszcza, jeżeli chodzi o budowę, dzieci i gospodarkę),
-zrozumienie prostej życiowej prawdy, którą zawrzeć można w jednym zdaniu "Nie ma tego złego!".

Wśród zalet pośrednich wynikających z atrakcji towarzyszących czekaniu na projekt nie można pominąć:
-nabrania dystansu do czekania,
-nabrania dystansu do wiadomości dotyczących czekania,
- zrozumienia prostej, życiowej prawdy o treści: "Czasami, kiedy nie wiadomo o co chodzi, nie wiadomo o co chodzi, ale nie ma tego złego.",
-oraz zrozumienie prostej, życiowej prawdy o treści: "Czasami,kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi nie wiadomo o co, nie ma jednak tego złego...".

Zalety bezpośrednie nieco bardziej uniwersalne (nie każdy bowiem, kto zdecyduje się na zatrudnienie projektanta, przeżyje ponad dwuletni, owocny czas oczekiwania, wywołany przez moment dziejowy i liczne zbiegi okoliczności) , odkryte przez nas po zapoznaniu się z projektem:
-zrozumienie prostej, życiowej prawdy dotyczącej tego, że nie każdy naprawi sam dwustuletnią chałupę w dwa miesiące za trzy tysiące,
-wielka radość z posiadania książki pełnej przemyślanych szczegółów, zanim one, te szczegóły, zdążyły się zmaterializować i zanim okazało się, że one, te szczegóły, wymagały poprawiania, co generowałoby koszty (finansowe i emocjonalne, na przykład złość, wkurzenie, przykre wrażenie opadania rąk),
-spokój ducha wynikający z faktu, że za to, czy dom po remoncie się rozłoży, czy też będzie trwał na wieki, ktoś odpowiada, że nie jesteśmy to tylko my i że ten ktoś wziął to sobie do serca i  dobrze przemyślał sprawę, dzieląc się nawet uposażeniem z fachowcami od konstrukcji i instalacji.


W następnym odcinku opowiemy Państwu, po co nam projekt budowlany.
Dowiecie się także, że najciemniej jest pod latarnią i że nie taki konserwator straszny, jak go malują.






czwartek, 8 listopada 2012

DECYZJA NR 235/2012

Oto i ono.

POZWOLENIE.




I PROJEKT. Z właściwą zawartością (ufff), z której (prawie) nic nie rozumiemy.

I z tymi szałowymi okienkami.


Co czuje człowiek, który właśnie dostał pozwolenie na (nie)budowę?

Że ma za mało kasy i że nie wie, co to są podkładki i podlewki.
I  że bardzo podoba mu się prowadzenie przewodów do grzejników pod posadzką.

wtorek, 6 listopada 2012

Bystra woda, czyli czego o naszych umysłach powiedzieć nie można.

Pisaliśmy, że w powiatowym Wydziale Architektury i Budownictwa wszyscy są kompetentni i zapracowani, prawda?

I zamiast pójść tym tropem czekaliśmy, czekaliśmy, a nawet zdążyliśmy już przestać czekać.

Po telefonie do D., architekta,  który znów był (chciałoby się rzec: "jak przed laty") miły i spokojny, okazało się, że słynny Strażak, nieznany nam bliżej autor jakże ważnej ekspertyzy, powinien aktualnie należeć już raczej do historii czekania.

No to, ociągając się z lekka, połączyliśmy się z Wydziałem A. i B., by dowiedzieć się, że pozwolenie czeka.

Hmmm...może to przesylabizujmy "poz-wo-le-nie -- cze-ka".

Pozwolenie czeka!

I co?

I nic.

Zadowoleni ze zmian, które wprowadziliśmy w naszym mirskim lokum, szczęśliwi z powodu dzisiejszych studziennych zabiegów i uraczeni wyglądem niedziurawego już dachu, pojedziemy do Lwówka.

Zapłacimy kolejny haraczyk za coś bliżej nieokreślonego.

Pouśmiechamy się do odpowiednich osób na odpowiednich stanowiskach (bez krzty ironii!) i wrócimy do naszej industrialnej kanciapy w Uboczu, by ciułać na zmaterializowanie się wizji zawartej w projekcie (który jutro ujrzymy w zasadzie po raz pierwszy).

A wiecie dlaczego tak będzie?

Bo w studni, oczywiście, nie było żadnego skarbu!



czwartek, 25 października 2012

Tyły, czyli od końca do końca.

W miniony weekend, zanim jeszcze mirską ziemię ogarnęła nieprzenikniona mgła, zdążyliśmy spotkać się z Sąsiadami, wleźć na Sępią,



ogarnąć obejście, posiedzieć z M. i K. na kocu obserwując trójkę dzieci zwisających radośnie z naszych rachitycznych, owocowych drzewek i zmierzyć studnię w głąb, w obecności fachowca (jego ręcyma) oraz dowiedzieć się,  że dekarz, którego używaliśmy, jest partaczem, gdyż dachówek nie klei się tym, czym on skleił.

Zanim jeszcze nastał rzeczony koniec tygodnia skosiliśmy przydomowe chaszcze (do połowy) i postanowiliśmy zrealizować plan (nie)budowy od końca do końca.

Ponieważ nie bardzo wiemy, kiedy zstąpi na nas pozwolenie na wyżej wymienioną zmieniliśmy założenia pięciolatki na zrealizowanie planu od tyłu.

Zamówiliśmy drewno na bramę (tartak w Proszowej zaprezentował trudną umiejętność określenia ceny przed robotą) i udaliśmy się do fachowców od czyszczenia studni, którzy poza tym umieją robić wszystko (na przykład kłaść dachy).


Wetknąwszy klapsę w ziemię i dobrawszy jej szafirkowe towarzystwo czekamy na rozwój sytuacji i wzdychamy do minionej, złotej jesieni.



niedziela, 14 października 2012

Nie taki Wysoki Grzbiet, na jaki wygląda.

Namówiwszy B. na przyjazd, zapakowaliśmy ją do samochodu i wywieźliśmy do lasu.



Szliśmy i szliśmy,
a następnie zajęliśmy się marznięciem na szczycie i omawianiem trudniej sytuacji populacji cietrzewia w kontekście istnienia kolei gondolowej na zboczach (a konkretniej jednym zboczu) Stogu.

Ewidentnie było stamtąd widać czekające na nas w piekarniku ciasto. No to wróciliśmy.

piątek, 12 października 2012

Dezerterki.



Krowi epizod okazał się mało epizodyczny.

Pojechaliśmy. Dowiedzieliśmy się, że k...y s.........y (krowy smyknęły).
Dezerterki zostały zabrane. Tylko kto po nich posprząta?

Intuicja podpowiada nam, że Matka Natura.

poniedziałek, 8 października 2012

Tajemnica znikających jabłek.

Podczas minionej wizytu A., babci Okrucha, poszwendaliśmy się nieco w okolicach Wyrwaka.





 Zrobiliśmy rundkę wokół Tłoczyny, przekonując się naocznie, że ani się obejrzymy, a spadnie śnieg.



Poszliśmy żółtym szlakiem, prowadzącym pod górę, wzdłuż Ciemnego Wądołu, 

 by następnie skręcić w szeroką, wygodną... szosę (!) ku Wolframowemu Źródełku.

Nagle okazało się, że jest już niedziela i że jedyne sensowne połączenie kolejowe z Poznaniem to nieśmiertelny skład o wszystko mówiącej nazwie "Kamieńczyk", który wczoraj wydawał się  zaczynać bieg niekoniecznie w Szklarskiej.

Udaliśmy się więc do Jeleniej i z powrotem, przez Kłopotnicę oczywiście (bo blisko i ładnie).

W drodze powrotnej okazało się, że nie tylko blisko, nie tylko ładnie, ale też przezornie.

Tajemnicze przystrzyżenie naszej pierwszej białej, parkowej róży i znikanie jabłek w niewyjaśnionych okolicznościach przestało być nagle tajemnicze i niewyjaśnione.

Krowy sąsiada skubały z namaszczeniem źdźbła wszystkiego, co podeszło im pod chrapy, nie gardząc także czerwonymi już, zimowymi owocami jabłoni.

Zrobiło nam się średnio, pojechaliśmy więc do właściciela niesfornych panien na(zwanych przez tego pierwszego dosadniej i zupełnie nieładnie) i oszczekani przez trzy całkiem spore burki na całkiem grubych łańcuchach poprosiliśmy o zabranie stada z naszych włości.

Bycie miłym popłaca.

Posiadanie ogrodzenia też. Prawdopodobnie.
(Może uda się nam przekonać o tym w przyszłym roku.)


czwartek, 4 października 2012

Czterdzieści lat minęło...

...no, może nie będzie tak źle.
Nie zmienia to jednak faktu, że trzy lata od wejścia w posiadanie domu (a ściślej rzecz ujmując - od kiedy dom posiadł nas) mijają za dwa dni, a my, w obliczu narastającej w nas obojętności wobec losów strażaka X., architekta D., całego Urzędu Powiatowego i reszty niezmiernie nieinteresujących aspektów otrzymywania pozwolenia na budowę, sadzimy czosnek.

piątek, 28 września 2012

Plan zrealizowany. Przypadkiem.

Wczoraj wleźliśmy na Wysoką. Chyba i przypadkiem. W pogoni za grzybem i ze względu na krach logistyczny, który spotkał naszą działalność g. - ponownie okazało się, że nie ma tego złego.

Zgubiliśmy też parę uroczych, uśmiechniętych, zadbanych Niemców w zadbanym samochodzie, którzy zaskoczyli nas nieco powyżej Kotliny pytaniem o Kocioł...ale nie chcieli zjechać w dół. Zasugerowaliśmy się swoim skojarzeniem z hasłem "Kotlina", czyli ruinami Kesselschloßbaude. No i zapomnieliśmy o całej, nie tak znowu małej, wsi położonej poniżej. Wpakowaliśmy rezydentów bardzo czystego samochodu w wycieczkę w górę mapy, tak jak chcieli, tylko że góra, o którą im chodziło, była raczej w dół.

Okazuje się, że w trzy lata po przedwstępnym zakupie domu nasz plan jest zrealizowany.
Mamy wspólną pracę, górskie wycieczki na wyciągnięcie ręki i o wiele, wiele więcej, niż planowaliśmy.
Nie mamy tylko wyremontowanej chaty - ale przecież to był tylko środek do celu.
(Mamy też moralniaka - choć wycieczka w nieznane mogła się Niemcom spodobać.)

P.s. Dokumentacji fotograficznej z domniemanej Wysokiej brak - zawsze, kiedy aparat zostaje w domu, omijają go najfantastyczniejsze widoki.

poniedziałek, 24 września 2012

Sukces. Czyli 3xTAK.

Oczywiście nie chodzi o to, że strażak wypowiedział się na temat projektu, architekt ponownie złożył projekt do Wydziału AiB, a wydział wydał pozwolenie na budowę. W tej sprawie, nadal, sadzimy kwiatki i kosimy działkę, skwapliwie realizując porady zawarte w telewizyjnych poradnikach ogrodniczych.

Otóż udało nam się namówić Okrucha na wyprawy wysokogórskie (400 i 785 m n.p.m.).

Konsekwencją osiągnięcia sukcesu, wyczekiwanego cierpliwie od momentu, w którym dziecię porzuciło wózek i chustę na rzecz ulubionego, gwałtownego, niczym nieposkromionego biegu w kierunku raczej przeciwnym do wskazówek rodziców, było zdobycie (prawie, ale następnym razem nam się uda) Tłoczyny oraz znalezienie miejsca rzekomego występowania grzybów jadalnych, które okazało się mało rzekome.



Po drodze do realizacji  trzech wymienionych wyżej celów spotkaliśmy maszynkę do czesania jagód wraz z jej operatorem.No cóż.

A w poniedziałkowy ranek, kiedy niektórzy musieli jechać do pracy, pozostali, którzy nie mogli, bo siedzą z chorym, jak przystało na świeżo upieczonego przedszkolaka, dzieckiem w domu, udali się z tymże na Wyrwak. Był blisko. Niedaleko od Mirska, znaczy się. Pragnienie wchłonięcia zapasów piknikowych nie pozwoliło jednak na osiągnięcie samego szczytu, ale widok został obejrzany.


Tajemnicą sukcesu jest napój wędrowców.



sobota, 15 września 2012

Rewolucje.

Wszystkie okoliczne miasteczka - tu poczta, tam spożywczy, tu znów ulica - od wczoraj tylko o tym.


Jak wtopić milion?, czyli Kuchenne Rewolucje U NAS!


niedziela, 2 września 2012

Coś.

Udaliśmy się wczoraj w celu pobrania plonów na włości.
Zachwyceni zauważyliśmy, że sałatę (niejedną) zjadło nam jakieś zwierze!


















Ach, natura!
To z pewnością słodkie sarniątko, skubiące pod czujnym okiem matki nasz (niedoszły) plon! A może raczej stadko dostojnych zajęcy, które dyskretnie zatrzymały się na posiłek. Jak cudownie, jak dziko, jak ... przaśnie?!
Zwierzę zostawiło jeszcze inny trop. Poza tym zauważyliśmy kołektkwiący na sąsiadującej z włościami łące, który nie pozwalał nam już ani sekundy dłużej wierzyć w naprędce wykombinowane, romantyczne wyjaśnienia.

Grodzimy? Grodzimy! Czymkolwiek i czym prędzej.


P.s.Okazało się, że łatanie dachu metodą poleconą nam przez M. ("tak je pozatykaj", te dachówki) nie jest aż takie trudne. Chyba, że nie ma się drabiny. (Dlatego dzieło nie zostało jeszcze ukończone.)




P.p.s. Sąsiedzi z Grudzy wprowadzili się na dobre.
Dobre jest też ciasto, które przyrządzają z zastanych u siebie śliwek.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Ciąg dalszy niebudowy.

Czytamy w "Muratorze" wciśniętym nam (gratis)  przy kasie w markecie parabudowlanym przy okazji kupowania materiałów niekoniecznie budowlano-remontowych, że dom z bali do przeniesienia można nabyć za  wysublimowaną, aczkolwiek nie tak bardzo, kwotę.

-A może przeniesiemy sobie dom z bali, tymczasowo, a później (czytaj / w domyśle: po zakończeniu budowy) opchniemy go dalej? Ale na to pewnie potrzebne jest jakieś pozwolenie...
-Eeee, to nie.

Zmieniamy temat, a przynajmniej tak nam się wydaje.

-Stasiu, znasz jakąś piosenkę?
-Bob Budowniczy NIE DA RADY!

niedziela, 19 sierpnia 2012

D., architekt, pisze krótką wiadomość tekstową.

Jej treść jest taka niezaskakująca - oczywiście nie chodzi o to, że mamy pozwolenie.
Chodzi o to, że w poniedziałek D., architekt, uda się do Lwówka w celu odebrania dokumentów, w celu skonsultowania ich ze... strażakiem. Cieszymy się. Groził nam przymus wykonania ekspertyzy BHP, trzykrotnie droższej od podpisu (a może to będzie... notatka!?) pojedynczego reprezentanta SP.

Hurra!

środa, 8 sierpnia 2012

Sierpień miesiącem najeźdźców!




Dla porządku wymieniamy ciocie M. i K. oraz "wujki" G., K., M. i W.

Za chwilę zacznie się Wyrypa - wraz z nią czekają nas kolejne stadne odwiedziny.

środa, 1 sierpnia 2012

No to klapa.


Poza tym postanowiliśmy zrobić coś z faktem, że w zasadzie mieszkamy prawie w górach.

Posłuchawszy M. dotarliśmy wreszcie na Kozią Szyję. Polecamy. Szczególnie dzieciatym - na szczyt wjechać można samochodem. Kiedy uda się człowiekowi wyrwać z pracy piętnaście minut przed zachodem słońca, to całkiem dobre rozwiązanie. Rzec by można  przednie...praktyczne, godne, fenomenalne, doskonałe. Wręcz idealne.


Nie interesujemy się losami pozwolenia na budowę.
Zabijamy dechami kolejne okna i urządzamy się.



W Mirsku.
Na dłużej.
Poznaliśmy kilku dealerów meblowych, dokładniej dwóch, a w zasadzie jednego, bo tego drugiego znaliśmy już wcześniej. Różni. Ujmujący. Obaj mają spore zapasy różnych,  ujmujących mebli.



Przyjechała A., babcia Okrucha oraz M., dziadek Okrucha. Wizytę wykorzystaliśmy na zabijanie dechami kłopotnickich i otworów okiennych i drzwiowych. Otwory w dachu są nadal imponujące.

Ze Szklarskiej przywieźliśmy sobie na wieczór przy trunkach W., który opowiadał nam o cudzie życia na emigracji.
Zrewanżowaliśmy się odgrzewaną anegdotą o liczniku:
Przychodzi facet do numeru 8 i (przypadkiem) zastaje właścicieli.
Mówi, że jest z energetyki i chciałby spisać licznik.
-Licznik jest w piwnicy - odpowiada pan domu.
-No to idziemy.
-Ale w Mirsku.
-Yyy.

Przypomniało nam się, że nadal nie mamy protokołu z dewastacji własności energetyki przez rzezimieszków rządnych każdego grama drogocennych kruszców. Mamy za to obietnicę jego wystawienia - mieliśmy się zjawić na posterunku w niedzielę...wiele tygodni temu.

poniedziałek, 16 lipca 2012

sobota, 14 lipca 2012

Gdzie się podziały ostatnie trzy tygodnie?


 Od ostatniej notatki minęło prawie dwadzieścia dni.


W tym czasie w Świeradowie zdążyła zakwitnąć agawa.

W Uboczu zdążyły spłynąć kanalizacją cztery wiadra wody wlane nam przez naturę do tak zwanego "innego miejsca wykonywania działalności gospodarczej" (właśnie wtedy, kiedy mieliśmy likwidować stertę w innym kącie powiatu).



W Przecznicy paliło się w piecu i kotłowało się w namiocie.



W Mirsku zaczął się remont. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma (nie do końca prawda, bo my raczej z tych zadowolonych).
Niebawem premiera gościnnego pokoju.



W Kłopotnicy...



sterta ogarnięta przerosła tę nieogarnioną.


Na Bożej Górze zakwitła gryka.


A w Starostwie Powiatowym wyprodukowano WEZWANIE, na które odpowiedzieliśmy stawiając się z nowo wyprodukowanymi "dokumentami" u pana J. - wykpił przepisy i swą rozsądną postawą tchnął w nas przekonanie, że kiedyś (z nim jako prowadzącym sprawę) dostaniemy pozwolenie na przebudowę i rozbudowę (najnowsze, precyzyjne, formalne określenie planowanych robót).



poniedziałek, 25 czerwca 2012

Sterta story, czyli ciąg dalszy nastąpi.

Po imponującym, sobotnim przyspieszeniu nadszedł czas na niedzielne wymknięcie się z posesji tylnymi drzwiami, których oczywiście jeszcze nie ma.

Objuczeni sprzętem ogrodniczym przybyliśmy, rozejrzeliśmy się, przerzucaliśmy kilka desek, podlaliśmy przyszłe plony (czyli to, czego nie zjadły ślimaki), zebraliśmy wiśnie i zwialiśmy do lasu  na poziomki i jagody.

W przyszłym tygodniu będzie u nas A., babcia Okrucha.
Jeżeli wówczas nie uda nam się ogarnąć do końca sterty...


P.s.Przestaliśmy oglądać Maję w ogrodzie.
Telewizja Polska ma o wiele bardziej konkretne propozycje dla początkujących oprawców roślin.

niedziela, 24 czerwca 2012

Efekt profesjonalnych przygtowań.


Tym razem nie mogło się nie udać.



"Jedni kupuj dzisiaj kiełbaski, inni...poproszę po pół kilo gwoździ - tych i tych."






Niezbędnik  budowlańca powinien zawierać namiot, którym zajmuje się potomek, podczas gdy reszta ekipy zajmuje się kontynuacją wielomiesięcznych porządków w obejściu.

Nowa, lepsza sterta. 
Nowa, lepsza rabata.
 Gołym okiem widać postęp!


 Zalążek imponującego ogrodzenia - w centrum biodegradowalna podpora winobluszczu.


Na deser - wizyta K., T. i T.(skończyła się w tradycyjny dla zjeżdżających do Kłopotnicy gości sposób).