Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

niedziela, 11 listopada 2012

Strzeżcie się audiobooków, czyli malinowy chruśniak.

Miało być o czymś innym, a będzie o literaturze.

Chcieliśmy zestawić aktualne fotografie domiszcza z rysunkami rozwiązującymi problemy numeru 8, jednak wczoraj do drzwi naszego mirskiego lokalu zapukała "Pani Babcia", nasza urocza, blokowa sąsiadka.

Pojechało się po maliny z likwidowanej grządki (w przeciwieństwie do tych, które zastaliśmy w Kłopotnicy - raczej te owocujące na pędach jednorocznych), by następnie (czyli dzisiaj) powtykać je w ziemię.

Malinowy chruśniaczek, przysłaniający nam nieco widok na Grudzę (pozdrawiamy Grudziaków!, machaliśmy dzisiaj do Was), prezentuje się imponująco.

Proces jego powstawania został natomiast adekwatnie skomentowany (przez Okrucha):


"Biedni kmiecie musieli ciężko pracować".

No właśnie, na dodatek przy święcie.

sobota, 10 listopada 2012

Po co komu projekt budowlany?

Po tygodniach, no - może miesiącach (żeby nie powiedzieć - latach) pisania o dobrodziejstwach płynących z podjęcia doskonałej decyzji o dostaniu się pod wpływ numeru 8, związanych z domem  bezpośrednio i nierozerwalnie, aczkolwiek niedosłownie, wracamy do tematu budowy.

Od dnia, w którym mimochodem i przypadkiem zdecydowaliśmy się na zatrudnienie architekta, niezliczoną ilość razy odpowiadaliśmy innym (a po rozmowach  innymi, także sobie) na pytanie "po co?".

Jak wiadomo, w Polsce wszyscy znają się na budowaniu, wychowywaniu (szczególnie cudzych) dzieci i gospodarce. Dotyczy to także nas. Dlatego też, przeżywając sytuacje podnoszące ciśnienie, nierozerwalnie związane ze współpracą z D., architektem, zadawaliśmy sobie (w myślach oczywiście, ze szczególną dbałością o zachowanie pozorów) pytanie "po co?" (po co wydaliśmy tak ogromną sumę na projekt, skoro przecież w zasadzie w dwa miesiące sami - tymi ręcami - wyremontowalibyśmy nr 8?).

Przyjrzawszy się bacznie dziewięćdziesięciu sześciu stronom projektu zrozumieliśmy, że porwanie się na dwuletnie czekanie i wydanie na to kilku-cyfrowej sumki było najlepszą (zaraz po podpisaniu aktu notarialnego skazującego nas na nr 8) decyzją w sprawie (nie)budowy.

Zalety wynikające z zatrudnienia architekta, szczególnie i konkretnie D., architekta, podzielić można na pośrednie i bezpośrednie.

Pośrednie wynikają z czekania na projekt i atrakcji temu towarzyszących.

Wśród zalet pośrednich wynikających z czekania na projekt należy wymienić przynajmniej dwie:
- decyzję o przeprowadzce na Dolny Śląsk,
- decyzję o "pracy na swoim", bo bycie panem swojego czasu to fantastyczna i praktyczna sprawa, (szczególnie i zwłaszcza, jeżeli chodzi o budowę, dzieci i gospodarkę),
-zrozumienie prostej życiowej prawdy, którą zawrzeć można w jednym zdaniu "Nie ma tego złego!".

Wśród zalet pośrednich wynikających z atrakcji towarzyszących czekaniu na projekt nie można pominąć:
-nabrania dystansu do czekania,
-nabrania dystansu do wiadomości dotyczących czekania,
- zrozumienia prostej, życiowej prawdy o treści: "Czasami, kiedy nie wiadomo o co chodzi, nie wiadomo o co chodzi, ale nie ma tego złego.",
-oraz zrozumienie prostej, życiowej prawdy o treści: "Czasami,kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi nie wiadomo o co, nie ma jednak tego złego...".

Zalety bezpośrednie nieco bardziej uniwersalne (nie każdy bowiem, kto zdecyduje się na zatrudnienie projektanta, przeżyje ponad dwuletni, owocny czas oczekiwania, wywołany przez moment dziejowy i liczne zbiegi okoliczności) , odkryte przez nas po zapoznaniu się z projektem:
-zrozumienie prostej, życiowej prawdy dotyczącej tego, że nie każdy naprawi sam dwustuletnią chałupę w dwa miesiące za trzy tysiące,
-wielka radość z posiadania książki pełnej przemyślanych szczegółów, zanim one, te szczegóły, zdążyły się zmaterializować i zanim okazało się, że one, te szczegóły, wymagały poprawiania, co generowałoby koszty (finansowe i emocjonalne, na przykład złość, wkurzenie, przykre wrażenie opadania rąk),
-spokój ducha wynikający z faktu, że za to, czy dom po remoncie się rozłoży, czy też będzie trwał na wieki, ktoś odpowiada, że nie jesteśmy to tylko my i że ten ktoś wziął to sobie do serca i  dobrze przemyślał sprawę, dzieląc się nawet uposażeniem z fachowcami od konstrukcji i instalacji.


W następnym odcinku opowiemy Państwu, po co nam projekt budowlany.
Dowiecie się także, że najciemniej jest pod latarnią i że nie taki konserwator straszny, jak go malują.






czwartek, 8 listopada 2012

DECYZJA NR 235/2012

Oto i ono.

POZWOLENIE.




I PROJEKT. Z właściwą zawartością (ufff), z której (prawie) nic nie rozumiemy.

I z tymi szałowymi okienkami.


Co czuje człowiek, który właśnie dostał pozwolenie na (nie)budowę?

Że ma za mało kasy i że nie wie, co to są podkładki i podlewki.
I  że bardzo podoba mu się prowadzenie przewodów do grzejników pod posadzką.

wtorek, 6 listopada 2012

Bystra woda, czyli czego o naszych umysłach powiedzieć nie można.

Pisaliśmy, że w powiatowym Wydziale Architektury i Budownictwa wszyscy są kompetentni i zapracowani, prawda?

I zamiast pójść tym tropem czekaliśmy, czekaliśmy, a nawet zdążyliśmy już przestać czekać.

Po telefonie do D., architekta,  który znów był (chciałoby się rzec: "jak przed laty") miły i spokojny, okazało się, że słynny Strażak, nieznany nam bliżej autor jakże ważnej ekspertyzy, powinien aktualnie należeć już raczej do historii czekania.

No to, ociągając się z lekka, połączyliśmy się z Wydziałem A. i B., by dowiedzieć się, że pozwolenie czeka.

Hmmm...może to przesylabizujmy "poz-wo-le-nie -- cze-ka".

Pozwolenie czeka!

I co?

I nic.

Zadowoleni ze zmian, które wprowadziliśmy w naszym mirskim lokum, szczęśliwi z powodu dzisiejszych studziennych zabiegów i uraczeni wyglądem niedziurawego już dachu, pojedziemy do Lwówka.

Zapłacimy kolejny haraczyk za coś bliżej nieokreślonego.

Pouśmiechamy się do odpowiednich osób na odpowiednich stanowiskach (bez krzty ironii!) i wrócimy do naszej industrialnej kanciapy w Uboczu, by ciułać na zmaterializowanie się wizji zawartej w projekcie (który jutro ujrzymy w zasadzie po raz pierwszy).

A wiecie dlaczego tak będzie?

Bo w studni, oczywiście, nie było żadnego skarbu!