Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

środa, 31 sierpnia 2011

UWAGA!

Pewni Straceńcy właśnie uruchomili możliwość dodawania komentarzy - idźcie TUTAJ i komentujcie, bo warto!
Post funeralny - pierwsza klasa!

sobota, 27 sierpnia 2011

Zburzyliśmy dom

temu facetowi



Prawdopodobnie jesteśmy na czarnej liście u wszystkich padalców, myszy, mrówek i jeży z Kłopotnicy.

Mysią mamę z maleństwami wykurzyliśmy spod budy,
padalco-zaskrońca spod sterty siana.
Mrówki dręczymy wybierając z ziemi gruz.

Jeż mieszkał w szopce.



Na szczęście (dla nas), już jej nie ma. Dom wygląda nareszcie jak człowiek!




(Najbardziej humanitarny sposób na tubylców, jaki udało nam się wymyślić - po przypadkowym odkryciu czyjegoś domu, likwidujemy mu z grubsza obejście. Pakujemy się do samochodu i odjeżdżamy w siną dal. Wracamy, gdy napadnięte przez nas niechcący stworzenia poznajdują sobie nowe lokale.)

Wśród zgromadzonych w obrębie szopki artefaktów były rzeczy straszne



i piękne,



oraz całkiem sporo materiału do budowy czegoś-tam.

Zabraliśmy się także za kontynuowanie zimowego całopalenia stosu, który zemścił się na nas, za kilkumiesięczne pomijanie, wzrostem w szerz:



Powoli (szczególnie po zlikwidowaniu szopki) zaczynamy sobie wyobrażać, jak będzie wyglądał nowy numer 8.

-Tu będzie, Staszku, twój pokój...



Architektoniczna opera mydlana miewa coraz ciekawsze dialogi. Ostatnio uraczyła nas propozycją odstąpienia od kar umownych w zamian za gotowość D., architekta, do przybycia na budowę niezwłocznie, gdy tylko będziemy mieli problem z projektem. Ponieważ nasz mistrz od projektowania, będący jednocześnie naszym antywzorem w kwestii obsługi klienta, zmienił front, stając się fachowcem kontaktowym i szczerym, powiedzieliśmy TYLKO, że decydujemy się na wyegzekwowanie kary.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Dorabiamy ideologię.

Z mąk i uniesień wyłania się nam powoli pogląd na temat sanacji Staruszka.
("Sanacja" brzmi szumnie i dumnie, ale mimo to niektórym wyrwie się czasem mrożące krew w żyłach, może nawet bardziej adekwatne, słówko "rozbiórka".)

Ale od początku. W marcu zeszłego roku, tuż po podpisaniu z D., architektem, umowy o prace projektowe, popełniliśmy plan użytkowy obiektu.

Wśród ówczesnych wywnętrzeń napomknęliśmy o tym, że zależy nam na zachowaniu maksymalnie wielu elementów oryginalnych domu(niekoniecznie ze względów ekonomicznych, chodzi raczej o chęć przemycenie dawnego charakteru domu i względy ekologiczne (dosłownie rzecz ujmując: recykling).

Odżegnawszy się od idei skansenu (która skądinąd wydaje nam się bardzo słuszna, tylko może niekoniecznie w tym przypadku) napomknęliśmy nieśmiało, że chodzi o swobodną wariację na temat materiałów z których zbudowany jest dom. Dyskretne nawiązanie do tradycji.

Sądziliśmy, że wywody te przepadną w tłumie. Wygląda na to, że stały się myślą przewodnią naszej zabawy w remont.

Ochłonąwszy nieco i zyskawszy odrobinę pewności na temat własnego poglądu na własną budowę własnego domu stwierdzamy, co następuje...

Pomysł z zachowaniem trzech kondygnacji w numerze 8 od początku skazany był na porażkę, kto był i wkroczył na salony, ten wie, że pierwsze piętro tkwiło tam, gdzie tkwiło, chyba wyłącznie po to, by tkwić. Trzeba było pozbawić dom jednego etażu. Rozwiązania były trzy - usunąć strop parteru i wywindować nieco dach, połączyć pięterko z poddaszem, a w pomieszczeniach parteru pogłębić podłogi, podzielić cały dom na pół i już.
O ile pierwsze rozwiązanie byłoby jeszcze do zrealizowania (choć nie chcieliśmy naruszać bryły budynku i narażać się na koszty związane z wymachiwaniem dachem), o tyle wykopy zbliżyły by nas raczej do stania się posiadaczami niezwykłego basenu - na działce 20/5, na której stoi nr 8, wody gruntowe unoszą się niemalże w powietrzu.

Od początku piętrowe zamieszanie wywoływało w nas lęk o okna.
Kiedy zobaczyliśmy na koncepcji symbolizujące je, podłużne szybki, doświetlające projektowane piętro (na wysokości człowieczych łydek tudzież, w niższych przypadkach, kolan) - oszaleliśmy z zachwytu.

Rzeczywiście D., architekt (który, nawiasem mówiąc, w dniu wczorajszym, wrócił do swoich zachowań sprzed Wielkiej Niewiadomej, stał się na powrót konkretny i komunikatywny) nawiązał do budynku, z którego niebawem (w ciągu kilku lat ;)) zostaną jedynie ściany parteru i lwia część więźby. Symboliczne zaznaczenie blizn po oknach, okładzina z drewna przypominająca o stodole, urocza rozmaitość okienek, dyskretnie sugerująca, gdzie był chlew, a gdzie spiżarnia- to zdecydowanie to, o co nam chodziło.

Wnętrza zostały opracowane w zasadzie ściśle według naszych "szkiców", dodano do nich jedynie, a może raczej "aż", sporo zdrowego rozsądku, popartego fachowym oglądem sprawy.

Pomysł z tarasem nad kotłownią i graciarnią, który przy pierwszym z nim spotkaniu wpakowaliśmy w kategorię "o zgrozo", sprawił, że cała reszta budynku jakoś tak wysmuklała.

Generalnie - jesteśmy bardzo zadowoleni. Wyrzut sumienia wobec zbrodni na architekturze regionu tłamsimy dorabianiem ideologii. Nie dałoby się normalnie (łamane na "wygodnie") funkcjonować w domu, który zastaliśmy. Skoro nieustannie ktoś go przebudowywał (eklektyzm to w przypadku numeru 8 eufemistyczna nazwa totalnego bałaganu i głęboko nieprzemyślanych kompromisów w relacji aranżujących przestrzeń budynku z domem), nasze zmiany są szczerym wpisaniem się w tradycję.

Zrobimy wszystko, by numer 8 nie stał się klasyczną sztuką szczęścia.
Ale jesteśmy tylko ludźmi:)


P.s.W niedzielę Kłopotnicą zawładnął żniwny szał.
Nie pozostaliśmy nań obojętni.
Nastał czas postępów - A., zwana także babcią Okrucha, zakasała rękawy:



(Nie da się ukryć, nadal likwidujemy to nieszczęsne siano...a na dodatek - przybyło nam własnego urobku...)

sobota, 20 sierpnia 2011

Rozrywki.

Ledwie opuściła nas A., ciocia Okrucha (który powoli przestaje mieścić się w ramach tego miana), pojawił się B., szukający spokojnej przystani na marginesie uczestnictwa w Izerskiej Wielkiej Wyrypie.

W tak zwanym międzyczasie oddawaliśmy się kilku ambitnym rozrywkom:





A między koszeniem a koszeniem



podziwialiśmy potencjalne plony.



Wśród wydarzeń ostatnich dni trzeba odnotować także pielęgnowanie zażyłości z takimi jednymi...i konsultowanie z nimi wyglądu numeru 8 po projektowanym liftingu.


(Oto zstąpiły na nas niezliczone rysunki i zestawienia wraz z opisami, wywołując radość i trwogę, powodując euforię i frustrację. Prezentujemy jedynie te, które już pojęliśmy.)





Parafrazując mistrza, zastanawiamy się: podoba nam się to, czy też podoba się nie?

Widząc stopkę z nie swoją nazwą inwestycji w opisie technicznym konstrukcji, zadajemy sobie pytanie - czy TO się może udać?

Zachwycamy się podłużnymi świetlikami nad podłogą poddasza, odnajdujemy w sobie wewnętrzną zgodę się na wyciągnięcie belkowania z wnętrza domu na północną elewację.

I dręczy nas czasem pytanie - czy robimy mu, temu domu, krzywdę, czy go ratujemy?

Połowa z nas robi to wszystko ze stoickim "nie ma problemu" wypisanym na twarzy, druga połowa rwie włosy z głowy i się czepia. Każdy orze jak może.

Jak człowiekowi, jednemu i drugiemu, brakuje pracy fizycznej, to miewa głupie myśli - na szczęście epizod pod wszystko mówiącym tytułem "operacja chlew" jest już blisko!




czwartek, 18 sierpnia 2011

Kosa.

Są "kosy" i "zgody".
A jak się nazywa coś pomiędzy?
Otóż najpewniej "kultura i obojętność" - tylko w innym żargonie.

Uzbrojeni w ten przyjemny, pośredni stan ducha, bez większych nadziei, udaliśmy się do pani P., której nieustannie nie ma. A tu taka miła niespodzianka. Pani P. zbadała dla nas sprawę daty odbioru warunków zabudowy przez D., architekta.

Wyposażeni w WIEDZĘ wykonaliśmy kolejny telefon do biura, nie spodziewając się niczego. A tu taka miła niespodzianka! Projekt się drukuje. I kary umowne będą.

Trochę zaskoczyło nas takie coś, że papiery do nadzoru popłyną bez naszego (fachowego, a jakże!) rzutu okiem na projekt...po chwili jednak przypomnieliśmy sobie prawdę, która objawiła się nam po kilkunastu miesiącach od podpisania umowy z D., architektem.

Jeżeli chcecie mieć projekt spełniający wasze oczekiwania, w dodatku z nutką dekadencji (forteca wśród pół, czyli szachulcowy bunkier) - idźcie do D., architekta!

Jeżeli chcecie, by projekt powstawał przy waszym aktywnym udziale, chcecie być informowani na bieżąco o postępach prac, chcecie dostawać dokumentację w terminie, a na dodatek - chcecie by ktoś odbierał telefon, gdy wybieracie numer - nie idźcie do D., architekta!

Jak widać w sprawie budowy nie dzieje się prawie nic.
Kosimy łąkę rozpościerającą w śród różowych znaków geodezyjnych...i usiłujemy zarobić na budowę.

W międzyczasie obmyśliliśmy też jak zaoszczędzić oszałamiającą sumę na TABLICY INFORMACYJNEJ, którą sprawić sobie musimy. (Prawo nam każe.)
Otóż, jak wiadomo, wszystkie nasze drogi prowadzą do numeru 8. Oldboj zmusił nas nawet do założenia działalności gospodarczej. Skutkiem tej akcji było umieszczenie części firmy w pewnym niezwykle rozbrajającym sąsiedztwie. Sąsiedztwo zajmuje się reklamą, także zewnętrzną. Żółciutki banner, wydrukowany na nasze zamówienie, przygwożdżony do paździerza, będzie o wiele tańszy niż tablica informacyjna pochodzenia marketowobudowlanego. Sprytne, nie?

P.s.Hej, Megi! Dzięki za murek - jest szałowy!

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

piątek, 12 sierpnia 2011

czwartek, 4 sierpnia 2011

Zakasaliśmy już rękawy...

...gdy na wyświetlaczu przenośnego urządzenia komunikacyjnego pojawiła się kusząca, wobec toczących nas podłych nastrojów, propozycja odwiedzenia Śledziby i jej zasobów ludzkich.

Zamiast wybierać szkło z własnej ziemi, wybraliśmy się nieco dalej, gapić się na cudze kombajny.



Poza tym miłym wydarzeniem spotkały nas jeszcze trzy ... wyróżnienia.
Od
FUKS_JI,
ARADHEL
i SARENZIR




Cieszymy się i wywiązujemy z miłego obowiązku przekazania wyróżnienia dalej.

Za zachwyt nad światem - Ludziom ze Starego Domu,
za podjęcie się straceńczej misji ;) - innym Ludziom ze Starego Domu,
za dystans do WSZYSTKIEGO - Najbardziej Zdystansowanej Kobiecie na Świecie,
Kobiecie z mchu i paproci, za pogląd na zieleninę,
Dwóm Takim, za pielęgnowanie uzależnienia od remontów,
Trzem Takim za przymus rozdziawiania paszczy w uśmiechu przy odwiedzaniu ich bloga,
I jeszcze - za fundowanie nam mini urlopów przed komputerowym ekranem - pewnej Pani,
a na dokładkę Chodzącej Ironii,
i za wygrzebywanie z przeszłości życia takiego jednego faceta na O. - pewnemu Stadu.

Wyszło sporo...a powinno być jeszcze więcej...
Nim pomkniemy rozspamować wiadomość o wyróżnieniach, siedem grzechów głównych:

Yyyy...no nie no, od trzech dni się zastanawiamy i nic.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Pozostajemy w klimatach nie z tej ziemi.

Dziś bez ilustracji, bo wydarzenia o charakterze niebywałym obejmują w zasadzie kilka urwanych rozmów telefonicznych. (Urwanych, bo tu i tam nieustannie brakuje zasięgu.)

Sprawa dotyczy projektu i wzbudza w nas zmieszanie i zadowolenie.

Zadzwoniła do nas osoba, miła i konkretna, mówiąc, że jest od D., architekta, i projektuje dla nas instalację grzewczą.

Zapytano nas, czy kolektory i czy dwa zbiorniki do ogrzewania wody, i jaki piec.
Wiedziano, że budowa będzie etapowana i wzięto to pod uwagę.

Bez dwóch zdań, poczuliśmy się jak INWESTORZY.
Tylko delikatnie rzecz ujmując nieco zbici z tropu i tkwiący w tej roli jakby z przypadku.
Co nie zmienia faktu, że i pytanie nas o zdanie, i wiara w uzyskanie od nas sensownej odpowiedzi były bardzo miłe.

COŚ się zadziało.

P.s.Wieczorny patrol włości przygnał wymianę uśmiechów z sąsiadką doglądającą krów, kiedy to jedna z uroczych, łaciatych panien (spacerkiem) podążała w stronę kopalni, czyniąc nas tkwiącymi bezradnie w blaszanej puszce na środku szosy.