Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Wizja lokalna

nastąpi jeszcze dzisiaj.
na komisariacie było...miło:)
Okazało się, że to bardziej zorganizowana akcja.
Na celowniku rabusiów są domy w remoncie.
A zgłoszenia płyną zewsząd (z Nowej Kamienicy, Mlądza, Augustowa...).
Także - trzymamy kciuki za skuteczność panów mundurowych.
Wydzwanianie do energetyki ("proszę czekać", "proszę czekać"...) od samego rana jest mało zabawne - ofiarą dewastacji padł licznik, no bo kabli już nie było...


"Profesjonalizm" - no już mogli panowie tę furtkę wstawić w zawiasy...

niedziela, 27 lutego 2011

Na marginesie (popołudniowy patrol).

Skoro policja po 10 rano nie ma już czasu, zakasaliśmy rękawy i wio.
Musieliśmy rzucić okiem na pewien niebanalny dom ("to ten?" "eee,nie, czegoś takiego by nie zrobili", "to może ten?", "nie, ten garaż nie pasuje", "to ten!").
Przy okazji zerknęliśmy na swoje obejście. Koza wystawiona dzisiaj rabusiom na pożarcie stoi spokojnie na posterunku(a przed południem jeszcze latała).




Z tego wszystkiego zapomnieliśmy napomknąć o pewnym rewolucyjnym wydarzeniu. Udało się!
I to dobrych kilka dni temu.
Mamy ją - już lekko sfatygowaną,na właściwym miejscu:)


A skoro już o sfatygowanych rzeczach mowa:



P.s.Ikroopka, nie da się ukryć, że widoki z Grudzy są przepiękne;)

Sześć włamań.

Kto da więcej?



Minusy - wiadomo.I bardzo szkoda żeliwnego piecyka pamietającego (niejednego)Niemca.
(Nawet na policję się poszło, ale się nie zastało funkcjonariuszy. Sprawy do policjantów należy mieć między 8 a 10 rano. Wiemy, wiemy, jest niedziela. Włamywacze pewnie też to wiedzą.
Z resztą... niska szkodliwość, co z tego, że po raz szósty.)

Plusy-dzięki za pozbawienie nas problemu pt. "mało apetyczna wanna", "z całą pewnością nieszczelna i wielce niefunkcjonalna koza" oraz problemu zasadniczego pt. "obmierzły bojler".
Drugą kozę, przygotowaną już do wymarszu, dla ułatwienia wystawiliśmy przed ogrodzenie, żeby się fatygować na piętro nie trzeba było.


Krótki fotoreportaż z zajść dzisiejszego dnia.

Budzący grozę( i pytanie - co tym razem nas opuściło) widok wystawionej furtki

Dach na lata ;)


Rolnik sam w dolinie, czyli co zrobić dwulatkowi, żeby można było machnąć ze dwa razy sekatorem, wywalić dwie opony (ex-kwietniki) na stertę śmieci oraz zapakować do bagażnika kosy i szpadle (cóż, nie ma to jak kosa w piwnicy w bloku).

sobota, 26 lutego 2011

Szersze kręgi.

Centrum Wszechświata jest oczywiście Kłopotnica (cóż z tego, że jednocześnie diabeł mówi tam dobranoc). Na pagórku, więc sporo można dostrzec, na pograniczu, więc wszędzie blisko (chociaż nawet spożywczego brak).
Wszyscy mają rodzinę w Kłopotnicy (a mieszka tam niecałe pięćdziesiąt osób), a jeżeli akurat ktoś nie ma, to tam był, wpadł samochodem do rowu, zna połowę wsi lub historie o połowie wsi, albo przynajmniej często przejeżdża.
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że numer 8 zmusił nas do rzucenia wszystkiego i przywlókł z całym majdanem na Dolny Śląsk. Na początku wpadaliśmy na kilka dni. Później osiedliśmy (po epizodzie jeleniogórskim) w Mirsku, a infrastruktura gospodarcza Mirska pcha nas ku Gryfowowi.
Póki w murach numeru 8 świszcze wiatr i trzaska mróz, na rozgrzewkę - mini remont w niejakim Uboczu. Uprzedzamy, będą zdjęcia. Fabryki wśród pól z pewnością okażą się niezmiernie fotogeniczne. Niech no tylko palce przestaną przymarzać do spustu migawki.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Z końca świata nie tak łatwo wyjechać.

Przynajmniej, jeżeli korzysta się z usług PKP.
Do Mirska od dawna nie dojeżdżają już pociągi. Chociaż oddolna inicjatywa polsko-czeska, reaktywowania kolei izerskiej, istnieje i ma się dobrze. Inna sprawa, że Polacy, w razie niemocy finansowej, dla swego odcinka żelaznej drogi alternatywę widzą w ścieżce rowerowej.Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Lepsze to, niż nic. Szklanka jest zawsze do połowy pełna...?!

W każdym razie brak połączeń kolejowych ze stolicą naszej gminy ma też dobre strony - co rusz odwiedzamy kolejne dworce, to z okazji czyjegoś przyjazdu, to znów w celu pomachania komuś na do widzenia.


czwartek, 17 lutego 2011

Od drzwi do drzwi.

Bezpośrednio w sprawie numeru 8 nie dzieje się właściwie nic.
Pośrednio - jak najbardziej. Nadal błąkamy się od drzwi do drzwi, zwiedzamy ratusze i dawne szpitale w całym powiecie, a niebawem czeka nas nawet mrożąca krew w żyłach wycieczka do Urzędu Celnego.












Zdarzają się nam wypadki miłe i bardzo miłe. Urzędnicy przynoszą nam pod drzwi mirskiego mieszkanka postanowienie o naliczeniu podatku dla numeru 8, radni wspierają naszą działalność gospodarczą (której motorem powstania i celem ostatecznym jest renowacja, a właściwie reanimacja domu) siłą mięśni i rozeznaniem w rynku lokali gospodarczych.
(Ta wielość to taki środek stylistyczny był, hiperbola czy inna metonimia, oczywiście Urzędniczka i Radny wystąpili w rzeczywistości w liczbie pojedynczej. W każdym razie jesteśmy im bardzo, bardzo wdzięczni.)

czwartek, 10 lutego 2011

Cud mniemany, czyli historii samonaprawy dachu ciąg dalszy.

Znowu bez aparatu, korzystając z przyjaznej aury umożliwiającej nie tylko podziwianie zrekonstruowanego dachu, ale także, a może przede wszystkim, dojazd do numeru 8, zastaliśmy pokrycie zdecydowanie opanowane. Nie błąkało się po okolicy, tylko dostojnie tkwiło tam, gdzie jego miejsce.

Autor zajścia, po wykonanym przez nas telefonie, stał się znany - to K., dekarz cudotwórca, który poproszony wieki temu o naprawę był we Francji, a jak wrócił, poczekał na odpowiednie okoliczności przyrody i czym prędzej załatał, przybił i poprawił, co było trzeba.

Teraz możemy czekać na pozwolenie choćby do kolejnej zimy! (Odpukać.)