Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

piątek, 23 września 2011

Jabłko czy gruszka?

Ponieważ kończą nam się powidła z kłopotnickich śliwek (a także z powodu identyfikacji pewnego krzewu podczas wizyty A. i W. na włościach), mamy zamiar zawalczyć z pigwami.



To by było na tyle w kwestii postępów. No, prawie.
Znaleźliśmy ekipę. Nie piją, sprzątają po każdym dniu pracy i rzeczywiście cały dzień coś robią! Dali się wypatrzeć na rusztowaniu za naszym mirskim oknem.

czwartek, 15 września 2011

Gładź gipsowa, czyli dwa lata w kieracie.

Obchodzimy dzisiaj drugą rocznicę dostania się pod wcale niezgubny wpływ numeru 8.

Utwierdzeni w przekonaniu, że TO jeszcze potrwa rozpoczęliśmy mały lifting mieszkania.
Że niby takie wprawki, szlifowanie techniki.

Z perspektywy czasu musimy stwierdzić, że nie mogliśmy wymyślić sobie lepszego życia.

Teraz nastąpi wywód na zamówienie, dotyczący różnic z zakresu antropologii kulturowej między ludnością z nizin i wyżyn (geograficznych).

Obserwacja uczestnicząca wykazała, że na terenie powiatów lwóweckiego i jeleniogórskiego występuje taki sam odsetek ludzi z wąsem (to nazwa zespołu cech charakteru, wśród których najbardziej znaczące są niesolidność połączona z cierpieniem za miliony oraz generalne niezadowolenie)jak na terenie byłego województwa poznańskiego.

Poza tym w grudniu odnotowaliśmy kłopoty wychowawcze na tle etnicznym - postanowiliśmy jednak poinformować Okrucha, że prezenty pod choinkę przynosi Gwiazdor, niech chłopak wie, gdzie się urodził.

Poza różnicami leksykalnymi (słynna "zrywka") widocznych śladów odmienności kulturowej wśród ludności napływowej Dolnego Śląska i ludności rdzennej Wielkopolski brak.

Nie ma różnic w mentalności. Wszędzie są jednostki uczciwie i nieuczciwe, cierpliwe i niecierpliwe, urocze i nieśmiałe(nie odpowiadające dzień dobry widzianemu po raz nie wiadomo który człowiekowi, nawet, gdy dzielą ich jakieś dwa metry sześcienne powietrza).

Występują natomiast zasadnicze różnice w jakości życia, jeżeli chodzi o porównanie wielkiego miasta i niespełna pięciotysięcznego Mirska z przyległościami. Wyliczamy: do pracy jedzie się tyle, ile się jedzie, a nie tyle, ile się stoi w korku; nie trzeba iść na nocny; nie trzeba sterczeć nad pustą jezdnią pod inteligentną sygnalizacją świetlną; minimalizm w modnym ostatnio znaczeniu sam się człowiekowi narzuca, bo wszelkie dobra konsumpcyjne oddalone są co najmniej o kilka kilometrów...a jak się chce popatrzeć na góry, to się idzie pięć minut na pagórek za miastem i się ma. No.

P.s.Ostatnio wywlekliśmy z kartonu przeprowadzkowego Hammersleya i Atkinsona, jednak nie zdołaliśmy odświeżyć wiadomości z zakresu metod badań terenowych, także dzięki prowadzonym symultanicznie remontom na dwóch frontach. Także...nie czujemy się specjalnie kompetentni.

sobota, 10 września 2011

Co to jest: białe i lata?

Nie tak dawno temu uzupełniliśmy naszą stertę śmieci o pewien spory szczegół.
Lśniące pudło od telewizora, wypełnione lśniącym styropianem,
wraz z zawartością
raczyło rozpanoszyć się wśród traw.

Posprzątaliśmy.

Skoro już o śmieciach mowa... zadzwoniliśmy do ludzi od eternitu.
- A ile pan tego ma?
-No mniej niż sto kilo...z sześćdziesiąt może...
-Utylizacja będzie kosztowała 27 złotych...ale za transport tyle pan zapłaci...
to może przy okazji sam pan to do nas przywiezie?


Czy powinniśmy:

a)zapakować się, wraz z dzieckiem oczywiście, do naszego samochodu, wypchawszy bagażnik oraz połowę tylnej kanapy eternitem?

b)przywiązać eternit do tylnego zderzaka i w ten sposób dowlec go na wałbrzyskie wysypisko śmieci (najbliższe nam pośród tych zajmujących się utylizacją potwora)?

c)polskim obyczajem wywieźć zmorę do lasu?

wtorek, 6 września 2011

Miejsca.

Pani w Wydziale Architektury i Budownictwa (miła, przyłapana przy PRACY)
-Z Poznania do Kłopotnicy?!

***

Żeby do Kłopotnicy, to jakoś jeszcze można by zrozumieć (widok).
Rozpakowaliśmy kartony z książkami. W Mirsku.

piątek, 2 września 2011

Wind of change.


W związku z domem, w mijającym tygodniu, zaszło w naszym życiu kilka zmian.
Pojawiły się kocięta. Dwa, puchate i pokraczne. Dzikie. Chyba dzieciaki tego kota, co to u nas stacjonuje gdzieś od roku.(Co my teraz mamy zrobić?)

D., architekt, złożył wczoraj wniosek o pozwolenie na budowę. (Zleciliśmy mu to mieszkając w Poznaniu, nie mając zielonego pojęcia, że do Starostwa będziemy mieli bliżej, niż on...i to w tak krótkiej perspektywie czasowej. Efekt jest taki, że dzisiaj jedziemy do Lwówka nanosić poprawki na wniosek, bo zmieniliśmy adres...)

Skonstruowaliśmy prowizoryczną bramę. Pełni funkcję bariery psychologicznej. Po pierwsze dlatego, że jest. Po drugie dlatego, że jest, jaka jest - bo czy można przypuszczać, że posiadacz takiej bramy ma zgromadzone za nią bogactwa, które warto przejąć?





Przy okazji konstruowania bramy i zabierania się za nowy murek




staliśmy się posidaczami długu wdzięczności wobec 1/2
Śledzibowców - za opiekę nad Okruchem.

Z tęsknoty za zamawianiem kontenera budujemy kolejną stertę śmieci.



Czas przystąpić do zaprojektowania tablicy informacyjnej
(zanim przystąpimy do prac przewidzianych w projekcie, zdążą ją zapewne zszargać warunki atmosferyczne).

Pozwolenie na budowę powinno zstąpić na nas do końca października.
Nie bierzemy tej teorii na poważnie. W końcu - mamy czas.