Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 30 marca 2017

Dach. I znowu schody.

Dzisiaj (jedynego deszczowego dnia w tym tygodniu) przyjechał tak zwany dach.
I tak zwany strop.

Udało nam się osiągnąć rzecz rzadką - korek w ruchu drogowym w Kłopotnicy.

Jak widać, warunki rozładunku były wyborne, o czym zdecydował zbieg okoliczności, zwany inaczej niespodziewaną zmianą terminu dostawy.

































Druga emocjonująca akcja budowlana (ta o wieloznacznym kryptonimie "schody") - znalazła
szczęśliwy finał w formie projektu (za dodatkową opłatą, a jakże), w którym (uwaga, fachowe słownictwo!) ten taki spód schodów zachodzi tak jakby na otwór drzwiowy, no ale co to dla nas, jak wiadomo czasami po prostu, po prostu nie wiadomo o chodzi i nie należy tego jakoś nadmiernie drążyć, bo się jeszcze człowiek dowiaduje, że wielkości pomieszczeń nie są nadmiernie zgodne z rysunkami.

Reasumując - cieszymy się, że Nr 8 j już niedługo w całości wróci na swoje miejsce, bo takie pół domu bardzo, ale to bardzo psuje krajobraz.

sobota, 11 marca 2017

Schody.

Już prawie, prawie przyjechało drewno na strop, już prawie, prawie mamy dach... a tymczasem okazuje się, że nie możemy zrobić schodów.

W zasadzie w ogóle nie chcieliśmy się za nie zabierać (bo są w części gościnnej, bo po co nam one przed przeprowadzką), ale M., kierownik i K., wykonawca zdecydowanie i kategorycznie (oraz niezależnie od siebie) uznali, że jeżeli betonowe, to teraz. Jako bezgraniczni dyletanci i świadomi swojej niewiedzy laicy przystaliśmy ostatecznie na ich techniczne, żelbetowe argumenty.
Oczyma wyobraźni zobaczyliśmy beton lejących się z nieba na szalunki...i na tym historia schodów na razie się kończy.

Decydują o tym względy formalne - w projekcie brak jest projektu, projektu schodów, a podobno być tam powinien. Jedyną osobą, która teoretycznie oficjalnie może schody przyklepać jest D., architekt, który obecnie podziwia alpejski śnieg, więc raczej się do niego nie dodzwonimy.

Doskonale już rozumiemy, dlaczego schody stały się synonimem nieznośnego trudu w dążeniu do celu.

Jeżeli chodzi o pozostałe postępy -  mamy takie ładne, o, kominy.



Na razie do połowy, bo druga połowa czeka na dach. Wyglądają tak bardzo domowo, że zaczęliśmy nawet gromadzić materiał na obudowę kominków, które będą do nich podłączone.

Mamy także nowe dziury w całym (no, prawie całym) domu,bo poprzedni wykonawcy tak jakby przeoczyli konieczność ich wykonania zawczasu (tak, tak, my też to przeoczyliśmy, co za wstyd, przecież każdy doskonale zna się na budowaniu, umie czytać projekty, wie wszystko o betonowych poduszkach i konstrukcjach stropu, legarach, mieczach i jętkach, a architekci, kierownicy i wykonawcy potrzebni są mu jedynie po to, żeby nie pobrudził sobie rąk).
Dziury wyglądają niepokojąco, ale są na swoim miejscu i ratują sytuację (bez obaw - teorii o dobrych dziurach nie wymyśliliśmy sami, zostały skomplementowane przez kierownika).



Posprzątaliśmy też w domu, podczas gdy nasze Potomstwo długo i grzecznie relaksowało się w namiocie rozbitym za kuchennym oknem, za co jesteśmy - zarówno podstarzałem już Okruchowi jak i Małej Kozie - niezmiernie wdzięczni.

Godziny sztachania się budowlanym kurzem bardzo dobrze wpływają na psychikę i zdrowy ogląd rzeczywistości.