Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Ciąg dalszy niebudowy.

Czytamy w "Muratorze" wciśniętym nam (gratis)  przy kasie w markecie parabudowlanym przy okazji kupowania materiałów niekoniecznie budowlano-remontowych, że dom z bali do przeniesienia można nabyć za  wysublimowaną, aczkolwiek nie tak bardzo, kwotę.

-A może przeniesiemy sobie dom z bali, tymczasowo, a później (czytaj / w domyśle: po zakończeniu budowy) opchniemy go dalej? Ale na to pewnie potrzebne jest jakieś pozwolenie...
-Eeee, to nie.

Zmieniamy temat, a przynajmniej tak nam się wydaje.

-Stasiu, znasz jakąś piosenkę?
-Bob Budowniczy NIE DA RADY!

niedziela, 19 sierpnia 2012

D., architekt, pisze krótką wiadomość tekstową.

Jej treść jest taka niezaskakująca - oczywiście nie chodzi o to, że mamy pozwolenie.
Chodzi o to, że w poniedziałek D., architekt, uda się do Lwówka w celu odebrania dokumentów, w celu skonsultowania ich ze... strażakiem. Cieszymy się. Groził nam przymus wykonania ekspertyzy BHP, trzykrotnie droższej od podpisu (a może to będzie... notatka!?) pojedynczego reprezentanta SP.

Hurra!

środa, 8 sierpnia 2012

Sierpień miesiącem najeźdźców!




Dla porządku wymieniamy ciocie M. i K. oraz "wujki" G., K., M. i W.

Za chwilę zacznie się Wyrypa - wraz z nią czekają nas kolejne stadne odwiedziny.

środa, 1 sierpnia 2012

No to klapa.


Poza tym postanowiliśmy zrobić coś z faktem, że w zasadzie mieszkamy prawie w górach.

Posłuchawszy M. dotarliśmy wreszcie na Kozią Szyję. Polecamy. Szczególnie dzieciatym - na szczyt wjechać można samochodem. Kiedy uda się człowiekowi wyrwać z pracy piętnaście minut przed zachodem słońca, to całkiem dobre rozwiązanie. Rzec by można  przednie...praktyczne, godne, fenomenalne, doskonałe. Wręcz idealne.


Nie interesujemy się losami pozwolenia na budowę.
Zabijamy dechami kolejne okna i urządzamy się.



W Mirsku.
Na dłużej.
Poznaliśmy kilku dealerów meblowych, dokładniej dwóch, a w zasadzie jednego, bo tego drugiego znaliśmy już wcześniej. Różni. Ujmujący. Obaj mają spore zapasy różnych,  ujmujących mebli.



Przyjechała A., babcia Okrucha oraz M., dziadek Okrucha. Wizytę wykorzystaliśmy na zabijanie dechami kłopotnickich i otworów okiennych i drzwiowych. Otwory w dachu są nadal imponujące.

Ze Szklarskiej przywieźliśmy sobie na wieczór przy trunkach W., który opowiadał nam o cudzie życia na emigracji.
Zrewanżowaliśmy się odgrzewaną anegdotą o liczniku:
Przychodzi facet do numeru 8 i (przypadkiem) zastaje właścicieli.
Mówi, że jest z energetyki i chciałby spisać licznik.
-Licznik jest w piwnicy - odpowiada pan domu.
-No to idziemy.
-Ale w Mirsku.
-Yyy.

Przypomniało nam się, że nadal nie mamy protokołu z dewastacji własności energetyki przez rzezimieszków rządnych każdego grama drogocennych kruszców. Mamy za to obietnicę jego wystawienia - mieliśmy się zjawić na posterunku w niedzielę...wiele tygodni temu.