Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 29 marca 2012

Z poważaniem - według rozdzielnika.

Dzisiaj, przed ósmą, przyszedł pan i przeprosiwszy, że przyszedł(tak wcześnie), wręczył i kazał się podpisać.



Trzy papiery w jednej kopercie! O melioracji,o zarządach dróg i o zagrożeniu osuwaniem się mas ziemnych.

Wczoraj natomiast odbyliśmy wycieczkę krajoznawczą, celem której było podziwianie budynku Urzędu Skarbowego.(Ta szachowniczka, to liternictwo!)



Ukradkiem, w międzyczasie, rzuciliśmy okiem także na dom Sąsiada.

poniedziałek, 26 marca 2012

Postawa obywatelska, czyli rzecz o względności.







Czy ONI już wiedzą, kto tu jest konfidentem?

(Straż Pożarna przyjęła zgłoszenie bez zająknięcia. Już drugi raz...w ciągu tygodnia.)

środa, 21 marca 2012

Roboty ziemne.

Zdarza się nam mieć wyczucie czasu.
Podczas naszej wczorajszej zabawy w działkowców przyjechała ekipa od wymiany brzydkich rzeczy.
Przeprosili nas za koleiny i z zapałem je zakopywali.



Zaznaczyli także, że musieli wykonać (tutaj nastąpił wyrażający politowanie rzut oka na dom ) nikomu chyba niepotrzebną robotę i stąd te zniszczenia (przeoranie łąki). Nie wspomnieli o porzucaniu opakowań po wiktuałach.


Jak przystało na ludzi, którzy mają tyyyle roboty, że nie wiedzą, w co ręce włożyć, zajęliśmy się pilną pracą. Skopaliśmy ziemię pod malwy. (Przecież nie będziemy czekali na pozwolenie na budowę z założonymi rękami!)

Okazało się, że zdarza się nam mieć wyczucie miejsca.

Zamiast kawałka grządki mamy obecnie wyrwę w ziemi.
Zamiast przyszłego szpaleru malw mamy to:



Obstawiamy drenaż, czy coś(no bo przecież nie romantyczną kaskadę). Chyba, że matka natura z nas zakpiła.

poniedziałek, 19 marca 2012

Człowiek na wierzbie, czyli racjonalne wykorzystanie dóbr narodowych.

Z okazji zmiany pogody, zamiast zająć się własnym obejściem, pojechaliśmy objadać rząśnicką ludność z zupy dyniowej.

Nie obyło się bez rewanżu. Rząśnicka ludność przybyła następnego dnia ogławiać niezbyt naszą wierzbę.

Skarb Państwa pozbył się na rzecz prywatnej posesji wyżej wymienionych kilku dorodnych gałęzi.



Wizyta odbiła się pozytywnie na parcelowaniu sterty (jej cześć, ku naszej ogromnej radości, wyjechała do Rząśnika) oraz na wzbudzaniu w wyżej wymienionej ludności szacunku dla naszych prac melioracyjnych. Bardzo, bardzo nam przykro, ale zdjęcie człowieka na wierzbie jest jedynym fotodokumentem z minionego weekendu - momentu walki pojazdy mechanicznego z żywiołem (oczywiście z przyzwoitości wywołanej współczuciem) nie uwieczniliśmy.
Co nieco na ten temat napisał natomiast sam zainteresowany, (prawie?) pokonany w nierównej walce z rządną krwi łąką.

środa, 14 marca 2012

O tym, jak Pani P. się wywiązuje, czyli rozrost kolekcji.

Od gminnego gońca dostaliśmy to:



Ostatnio zmieniły się przepisy - teraz "strony postępowania zgodnie z rozdzielnikiem pozostającym w aktach sprawy" mają dwa tygodnie, by nie odpisać. (Wcześniej "strony postępowania zgodnie z rozdzielnikiem pozostającym w aktach sprawy" musiały udzielić wyczerpujących informacji na temat - na przykład - występowania mas osuwiskowych...)
Cóż, kolekcja papierzysk rozrastać będzie się nam nieco wolniej.



Idziemy za ciosem - czas wypełnić wniosek o przyjęcie dziecka do przedszkola!

sobota, 10 marca 2012

Nowy wniosek i ważniejsze rzeczy.

Wczoraj dzwoniła Pani P. - D., architekt, zmaterializował się w Mirsku z nowym wnioskiem o warunki zabudowy. Pani P. zadeklarowała, że w nadchodzącym tygodniu wyśle dokumenta do teoretycznie zainteresowanych organów.

Przez Kłopotnicę przewalają się tłumy. To sąsiad z Grudzy, to znów Inkwizycja z całkiem sporą świtą.

W międzyczasie, poza ciułaniem na remont, porwaliśmy się na uporządkowanie sterty.






W ciągu kilku tygodni powinna zyskać nową formę.

środa, 7 marca 2012

Wspólny wróg jednoczy, czyli na układy nie ma rady.

Wczoraj byliśmy na jednej z dwóch comiesięcznych wizyt u pani B., księgowej. Dowiedzieliśmy się (no co, to mała gmina jest!), że pani P. (z urzędu, od warunków) niespecjalnie układa się relacja z D., architektem. (Nawiasem mówiąc D., architekt, wyznał nam, że "nie żyje w przyjaźni" także z urbanistką zatrudnianą przez UMiG.) Ponieważ pani P. zawsze była dla nas miła, udaliśmy się do niej. Wyszliśmy z powtórnym zapewnieniem, że kiedy wreszcie D., architekt, złoży nowy wniosek o warunki zabudowy, pani P. zrobi wszystko, by rozpatrzenie go trwało jak najkrócej.

Miłe? Miłe.

wtorek, 6 marca 2012

Miejsce polskiego designu, czyli co kryje kłopotnicka ziemia?

Tak przypuszczaliśmy, śmieciowa przygoda nie tylko trwa nieprzerwanie od dobrych dwóch lat, ale także nabiera rozmachu.

Skarb wygrzebany kilka dni temu z rowu zdążył już ulec destrukcji (niby straszno, ale szczegóły zagłady 1/48 talara są tak abstrakcyjne i życiowe jednocześnie, że w gruncie rzeczy jest nam raczej śmieszno), jednak wydzieranie kawałka ziemi pod ogródek i szopkę codziennie przynosi nowe doświadczenia.


Wykopanie jamy w tajemniczym kurhanie



oraz żmudny proceder oczyszczania ziemi pod ogródek ze szkła, folii i mnóstwa pordzewiałego żelastwa



pozwalają na dokonywanie coraz to nowych odkryć.

Ostatnio (poza wyżej wymienionymi) wydobywamy głównie kamienie milowe polskiego designu.







Skoro już o śmieciach mowa - doświadczyliśmy czegoś tak odległego nam kulturowo, jak postępowanie D., architekta. Otóż ktoś (dowodów nie mamy, ale wczoraj przebywała w okolicy numeru 8 ekipa zajmująca się wymianą słupów pod elektrykę, nie wykazująca się nadmierną schludnością) raczył porzucić na naszym terenie opakowanie po słoneczniku, a także umieścić w naszym rowie pusty słoik po żywności zakupionej w znanym dyskoncie spożywczym.
O tym, że rozjechali nam świeżo wykopany rów, nawet nie wspomnimy.
Cóż nam pozostało - posprzątaliśmy.

Ordnung muß sein!

niedziela, 4 marca 2012

O zbawiennym wpływie prac fizycznych na rzeczywistość.

Kiedy sytuacja robi się średnia, należy udać się na shopping.
Do sklepu z narzędziami oczywiście.

Nowa taczka, taka sama, jak ta, która w zeszłym roku w nieznanych okolicznościach opuściła naszą (khe, khe) posesję i piła potrafią czynić cuda.

Nie da się ukryć, że postęp nie jest jedynie wynikiem zakasania rękawów, zdobycia nowych narzędzi i konieczności odreagowania trudów współpracy z wykształconymi, odpowiedzialnymi ludźmi z życiowym doświadczeniem (ściślej rzecz ujmując z jednym przedstawicielem tego gatunku, który obiecał, że w nadchodzącym tygodniu złoży wniosek o warunki zabudowy dla projektu z przybudówką, w co niekoniecznie uwierzyliśmy).

Bezpośrednią przyczyną postępu jest wizyta.



Podczas gdy A., zwana przez niektórych babcią, zajmowała się naszym Potomkiem, my wyciągaliśmy z ziemi stare (obmierzłe) części fotela, kontynuowaliśmy operację "Złe Drzewo",



gromadziliśmy rozpanoszone po całym obejściu dachówki,



i kosiliśmy chaszcze. Przecież ciężarówki i koparki muszą mieć jak wjechać na budowę!

Drogi były dwie - przez bez albo po trupach starych śliw.

No to nie ma już rosnącego od frontu bzu. (Obsadzimy nim okolice brzydkich rzeczy.)





Podczas prac polowych wypracowaliśmy stanowisko w sprawie D., architekta. Ucieszyliśmy się, że "takie rzeczy" miały miejsce przez zatrudnieniem budowlańców. Uwierzyliśmy także w edukacyjną moc doświadczeń.

piątek, 2 marca 2012

...i po forsie, czyli wbrew pozorom mogło być gorzej.

Powiat zażądał ekspertyzy BHP dla naszego projektu.
Cena? Wysoka.
Wyjście - raczej brak, ale oni tacy mili, to się pojedzie, porozmawia.

D., architekt uściślił(tak, dzisiaj), że zamieszanie projektowe (dwa projekty, dwa pozwolenia) będzie kosztowało. Ile? Dużo! A miało kosztować tyle, co jakieś ksero.

(Chyba D., mówiąc o ksero, miał na myśli całą maszynę, może z demobilu, ale jednak. My, naiwniacy, upewnieni jego skruchą, sądziliśmy, że chodzi o kopiowanie dokumentów i opłacanie znaczków skarbowych. Zgodnie z umową wprowadzanie poprawek w projekcie kosztuje. Ale my wcale nie chcieliśmy poprawek. Inicjatywa architekta - poparta mową o winie i karze - wydała nam się rekompensatą za brak kompletnej inwentaryzacji, nieterminowe dostarczenie koncepcji, opóźnienie w przygotowaniu projektu, złożenie wniosku o warunki zabudowy dla domu z koncepcji, podczas gdy dom w projekcie okazał się nieco większy. Teraz już wiemy - źle nam się wydawało i nieprecyzyjnie dopytaliśmy się o koszty.)

No to zrezygnowaliśmy z zamieszania.

Uprzejmie poprosiliśmy o złożenie kolejnego wniosku o warunki zabudowy(dla właściwego projektu), a po ich uzyskaniu - o złożenie kolejnego wniosku o pozwolenie na budowę. Dopytaliśmy się o cenę. Niby nic.

Dekarz przyjął reklamację - zeszłoroczna dziura w dachu wygląda kwitnąco.

Dla relaksu wykosiliśmy zatęchłe pędy roślin, pod ogródek.

Ordnung muß sein!

Forsa! Forsa!

Forsa przebywała na dnie nowego rowu.

Numer 8 miał powstać na początku XIX wieku - dwadzieścia lat młodszy od 1/48 talara, a jak się trzyma! W przeciwieństwie do monety.



A woda, niewzruszona wiekopomną chwilą, ciurka wartkim strumieniem.

czwartek, 1 marca 2012

Nigdy dość.

Było, jakby to, no...dość ładnie.



Kopaliśmy więc dalej.



Dodatkowej motywacji też nie zabrakło - kałuża w domu wyjątkowo okazała w tym roku.
(Wcale nie z powodu dziurawego dachu.)