Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

sobota, 26 czerwca 2010

Dziesiąte zdjęcie.

Mieliśmy nie lada problem, gdy ujrzeliśmy wśród remontowych perypetii zaproszenie do obnażenia swojego prawdziwego oblicza za pomocą ujawnienia zdjęcia numer 10.
Na szczęście okazało się, że komputer, wniesiony do majątku wspólnego przez połowę z nas, który odmówił posłuszeństwa jakiś rok temu, nie zawierał naszych najstarszych wspólnych zdjęć. Tkwią one w najlepsze na - właśnie przechodzącym na emeryturę - obiekcie i mogą zostać ujawnione za pośrednictwem jeszcze innego towarzysza internetowej niedoli, dzierżawionego przez nas od A., zwanej przez niektórych babcią.
Niewiele brakowało, by dziesiątym zdjęciem okazało się jedno spośród dokumentujących zajście, zwane w pewnych kręgach "dramatem w Andach". Jednak oszczędzimy sobie kompromitacji, gdyż z zasady nie umieszczamy zdjęć z twarzą. Zatem, pierwsze po dziesiątym zdjęcie, które spełnia nasze kryteria pozostawania prawie-nierozpoznawalnym, zrobione kilka tygodni po naszym cudownym poznaniu się, w czasach sprzed Kłopotnicy i rządów Okrucha Pierwszego, które ledwo majaczą nam w pamięci, niczym Beskid Żywiecki we mgle, u progu maja 2006 roku:


Jak widać, daleko nam do "twardzieli" ;)

Drżyjcie, zapraszani przez nas do zabawy Remontowi Straceńcy:
z podkarpackiego,
z zachodniopomorskiego
i zza miedzy!

czwartek, 24 czerwca 2010

Postępy inaczej, czyli cała prawda o remoncie.

Notujemy sobie tutaj to, co udało nam się zdziałać. Fotografujemy skute tynki, wykopy, kolejne,ukazujące się naszym oczom w wyniku wytężonych wysiłków, warstwy ścian. Walczymy sami, sprowadzamy na odsiecz Tanią Siłę Roboczą, pracujemy w pełnym słońcu, w deszczu i w pocie czoła.

A za naszymi plecami nieustannie czają się takie obrazki:










Kiedyś spojrzymy na nie z nostalgiczną łezką w oku...

środa, 23 czerwca 2010

Czasami, jeśli nie wiadomo o co chodzi...

...to po prostu nie wiadomo, o co chodzi.

Konstruktor jest "na tak".

Jutro dostaniemy koncepcję.

Webmaster się znalazł.

Więc o co chodzi?!

wtorek, 22 czerwca 2010

Odpowiedź architekta brzmi...

-Przemyślałem swoje stanowisko, wchodzę w to!

W grze jest jeszcze konstruktor. Jutro będzie wiadomo, czy i on chce się w "to" bawić.

Poza tym same dobre wiadomości (jak to u nas, nie ma tego złego).
Ktoś wyciągnął pomocną dłoń z - być może najistotniejszym w tym dramacie - numerem telefonu do pana G.

No i mamy fantastycznego księgowego B. i partnerów. Cierpliwie odpowiedział na osiem (i więcej) naszych pytań o działalność gospodarczą. I może się nami zaopiekować.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Każdego króliczka można w końcu złapać.

Architekt, D., jako alternatywę dla remontu zaproponował... burzenie.
Przemyśleliśmy i zadzwoniliśmy doń.
-Zdecydowaliśmy, brniemy w to (w remont, nie w burzenie, przyp. red.). Pytanie brzmi, czy pan brnie w to z nami?




Przecież króliczek nie może uciekać w nieskończoność. W końcu zgłodnieje i da się złapać. To zupełnie jak z remontem domu, kiedyś przecież nr 8 stanie otworem przed adeptami KulTurystyki - naszego Prywatnego Domu Kultury z Noclegami.
(I nie będzie to zrekonstruowany od podstaw nr 8!)

niedziela, 20 czerwca 2010

Papierkowy zawrót głowy, czyli tam i z powrotem

Z duszą na ramieniu (tak, jak przy okazji każdej wizyty w Kłopotnicy po dłuższej nieobecności) wpatrywaliśmy się w krajobraz.Pytanie "czy dom nadal stoi tam, gdzie stał?"znalazło odpowiedź twierdzącą.


Konstrukcja na bazie drewna i folii osłaniająca wykop również trzyma się nieźle.



Nawet góry,które lubią sobie zniknąć,stały niewzruszone, prezentując się malowniczo w ramie z betonowych słupów podtrzymujących trakcję elektryczną.



Po powrocie z uroczej wycieczki(nie udało się nam powstrzymać od chwycenia za szpadel)oddaliśmy się zakładaniu działalności gospodarczej. Jedyne, co można zrobić w tej sprawie w sobotę,to zostać właścicielami domeny, co uczyniliśmy.

Po zapoznaniu się z wnioskiem EDG-1 postanowiliśmy nie zatrudniać księgowego.
Po zapoznaniu się z naszym zestawem pytań podatkowych (sztuk osiem) poszliśmy jednak po rozum do głowy.

Pogoda za oknem biurowa, dzień też zapowiada się biurowo.
Po spotkaniu z D., architektem czytającym nam w myślach, organizujemy wycieczkę do biura rachunkowego, by wreszcie dokonać doniosłego wyczynu pod tytułem "meldunek", złożyć wnioski o dowody osobiste i zarejestrować działalność gospodarczą.

Z ostatniej chwili.
Nie ma to jak (zabrawszy ze sobą niezliczone ilości dokumentów)zostawić - prawie trzysta kilometrów od urzędu docelowego- wszystkie niezbędne do załatwienia formalności akty...

sobota, 19 czerwca 2010

Święte prawa Murphy'ego

Niezaprzeczalny fakt, że prawa Murphy'ego lubią poużywać sobie przy okazji budów i remontów, nie wymaga ani dowodów, ani komentarza.

Czemu jednak ich głównymi poplecznikami (abstrahując już od pola remontowych bitew, choć w zasadzie nie do końca) są dzieci, w dodatku nasze własne?!

Któreś-tam prawo Murphy'ego z pewnością brzmi:

Jeżeli jedziesz samochodem pół nocy, z niespecjalnie zadowolonym z tego faktu półtoraroczniakiem,który wolałby prowadzić, niż dać się dowieźć z miasta X do miasta Y i głośno oraz wytrwale informuje Cię o tym fakcie, mimo usilnych prób zainteresowania go przez Ciebie koncertem piosenki ogniskowej (dziękujemy Ci, ZHP za nasz rozbudowany repertuar!), to, oczywiście o ile po dotarciu na miejsce alarm w twoim krążowniku szos będzie budził pół osiedla, wyrywając Cię z prawie-snu co najmniej dwukrotnie i nadzwyczaj wytrwale, tak, że (uciszywszy go wreszcie) zaśniesz grubo po północy, twoje dziecko na pewno postanowi wstać z kurami.

Połowa z nas odsypia, druga tymczasem rozważa zatrudnienie księgowej, bo jak powszechnie wiadomo, jeśli jakiś ustęp prawa podatkowego może zostać zinterpretowany na korzyść państwa lub przedsiębiorcy, na pewno Ty dostaniesz po kieszeni.

Co prawda moglibyśmy prowadzić księgowość sami, ale cierpliwość skarbówki wobec naszych "czynnych żali" mogłaby się w końcu wyczerpać...

piątek, 18 czerwca 2010

Zrób to sam.

Skoro nie możesz znaleźć pracy, zrób ją sobie sam.

Mamy nazwę, logo. Znaleźliśmy odpowiednią domenę.

Zrewidowaliśmy rynek.

W poniedziałek wizytujemy gminę (znów przeżyjemy szok poznawczy - odpadające ratuszowe tynki, zmurszałe mury, snujący się smętnie po fatalnie zagospodarowanym rynku ludzie...a za drzwiami, do których brnie się po sypiących się schodach, ciepełko nowiutkich biur).

Wypełnimy druk EDG-1.

I po miesiącu (oby!) zamieszkamy wreszcie w jednym mieście, a nie w dwóch. A naczelna idea, jaka popchnęła nas do kupna domu, ziści się już - będziemy pracowali razem i widywali się trochę częściej, niż umożliwia to praca na etacie(chociaż ta wykonywana na rzecz Szefa charakteryzuje się liberalnym podejściem do czasu wykonywania obowiązków, więc, tradycyjnie, narzekać nie możemy).

A Okruch? Po skończeniu studiów ( o ile zechce je podjąć) będzie miał ponad dwudziestoletnie doświadczenie zawodowe!

wtorek, 15 czerwca 2010

A więc...ROZBIÓRKA.

Żart!

No, prawie. W dodatku nie do końca śmieszny. Za to tani. Najtańszy! Będzie rekonstrukcja szachulca. Całego, czy też "tylko" frontowego, dokładnie dowiemy się w poniedziałek podczas spotkania z D., architektem. (Pogawędki za pośrednictwem telefonii komórkowej charakteryzują się dużą ilością umykających słów...)

Wygląda na to, że dziury i prześwity będą baaardzo spektakularne, a te uwiecznione na fotografiach z maja nazwać można jedynie szczelinkami.
Żegnamy Cię, Szachulcze! Po raz pierwszy i nie ostatni.


Nie wszystek jednak zginiesz. Mamy już plan co do twoich części składowych. Kupimy kilka cystern Xirolu i zrobimy z Ciebie piękną bibliotekę. Dzieła zebrane (czytaj: oba dzieła) Daniela Kaldera będą się nań godnie prezentować.

Nie ma tego złego.

P.s.Doprecyzujmy. Gdyby ratowanie starej konstrukcji zostało zaakceptowane przez konstruktora, koszty nie miałyby znaczenia. Skoro jednak nie zostało, cieszymy się z oszczędności i możliwości twórczego wykorzystania resztek. Cóż innego nam pozostało.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach.

Czekanie na projekt (koncepcję, ujmując rzecz ściśle) sprawia, że przychodzą nam do głowy rzeczy potworne. Skoro spektakularnych prac podejmować nie sposób i pula remontowa tkwi na koncie oczekując projektu wraz z nami...może by tak ją pomnożyć? Wiemy nie od dziś, że jest zbyt skromna, zatem do dzieła.
Poza genialnym i jakże zawodnym totolotkiem, i takimiż zdrapkami totalizatora, oraz zgubnym inwestowaniem w artykuły papiernicze (tych nigdy dość) w celu przerobienia ich na urocze karteluszki wykombinowaliśmy... giełdę. Giełdę staroci też, ale przede wszystkim tę niewłaściwą, ryzykowną, pełną zagonionych ludzi, którzy myśleć o pieniądzach zaczynają tam, gdzie nasz horyzont finansowy się kończy...
Życzymy sobie powodzenia, wierzymy w intuicję, która zawsze wie, kiedy wig20 będzie szedł w górę i grzecznie, zgodnie z sugestią państwa, inwestujemy w akcje firmy Tauron, która co jakiś czas przysyła nam rachunki za (i tak odcięty przez zacnych Szabrowników) prąd.

Nie dość, że bazalt się nam przydał (ciężarówki umożliwiają działania remontowe temu, kto akurat nie sprawuje pieczy nas Paproszkiem, gdy z ten, kto akurat ją sprawuje, nie wzywa tego oddającego się remontowaniu na pomoc, ponieważ najmłodszy z nas może wpatrywać się w mknące przez wieś potwory do końca świata i o jeden dzień dłużej), to jeszcze wyrodny Tauron, czyhający na dziewicze łąki i pastwiska ziemi mirskiej ze swoimi elektrowniami wiatrowymi, sprawi, że zatrudnimy wykonawcę, który wykończy nasz dom po ostatnią dachówkę!

Marzenia ściętej głowy? Owszem. Ale jakoś trzeba sobie radzić w trudnych czasach kapitalizmu...

Poza tym, jeśli się nie uda, odetchniemy z ulgą, że wszystko (i jeszcze więcej) będziemy robić własnoręcznie. W zasadzie, nawet gdyby i nasze horyzonty finansowe miały zaczynać się tam, gdzie teraz się kończą, nie przeżylibyśmy rozstania ze szpadlem, FAT MAXem i młotkiem.

Podsumowując - narzędzia są jak artykuły papiernicze - nigdy nie ma się ich dość!

niedziela, 13 czerwca 2010

Sprostowanie.

Fikcja literacka ma krótkie nogi.
Szczególnie wobec dociekliwości niektórych remonciarzy...
To prawda, Gruby Max nie jest łomem. Jest przecinakiem.
Jednak czyż przecinak nie powinien nosić raczej miana Kuby Rozpruwacza (w wersji angolskiej: JACK THE RIPPER)? Powinien!
Dlatego też Max pieszczotliwie nazywany jest przez połowę z nas łomem (i jako tenże wykorzystywany). I to wcale nie przez tę połowę, która na mocy seksizmu pierwsza przychodzi ludziom do głowy!

piątek, 11 czerwca 2010

FAT MAX i przyjaciele.

W sąsiednim pokoju grzeje się pistolet obsługujący, jak głosi instrukcja, pałeczki klejowe.

Wszystko lepi się od werniksu, reliefu i złotolu, no i oczywiście od soku z truskawek, własnoręcznie wyciskanego przez Okrucha - nie zawsze do kubeczka.

Trzeba coś robić z rękami, FAT MAX, łopata i kosa (oraz maleńkie bazalciątka, które można by wrzucać na pakę ciężarówki) są dobre dwieście kilometrów stąd...

Tęsknimy za wami!

P.s.Trzeba mieć wyobraźnię, żeby łom nazwać Grubym Maksymilianem. Jednak zerkając na niego nie można zaprzeczyć, że ta twórcza wyobraźnia podpowiedziała komuś imię idealne.

wtorek, 8 czerwca 2010

Brzydkie słowa

A więc Betonowa Dżungla.
Za daleko żeby nadzorować. Za daleko, żeby zakasać rękawy. Za daleko, żeby przejść się do architekta D. i zapytać, czy konstruktor Y. podjął decyzję w sprawie naszego szachulca umiłowanego, wymieszanego z pruskim murem, również obdarzanym przez nas sympatycznym sentymentem.

Cóż nam pozostaje?
Po pierwsze: Wielkie projekty.
Po drugie: prasówka budowlana.
Po trzecie: niekończąca się i bezgranicznie nieefektywna kwerenda w wirtualu.

Szukając odpowiedzi na pytanie:"zlecić czy robić?", rozpaczliwie usiłujemy odnaleźć w Sieci namiary na fachowych fachowców. Wygląda na to, że opcja "robić" okaże się jedyną realną. I w ten sposób wszystko ułoży się samo, samo wyklaruje, nabierze impetu i zostanie zrealizowane. Wszystko, czyli działania pierwszej potrzeby: zlepienie kamieni i cegieł tak, by znów można było nazywać je murem oraz osuszanie plus drenaż.

Póki co osiągnęliśmy etap ostatecznego pozbycia się grzyba z obejścia. No, prawie. Leży nadal na stercie, imponującej stercie, do której wywiezienia jeszcze nie opłaca się zamawiać kontenera.

Brzydkie słowa, takie jak "opłacać się", "pieniądze" i - oczywiście - "fachowcy" coraz częściej zaznaczają swą milczącą obecność w naszych remonciarskich rozmowach. Dla oddania klimatu tych wymian zdań zacytujmy ostatnią, poranną:
-Wiesz co...
-No?
-Trzeba by...
-No wiem...

Przynajmniej Okruch na końcu betonowego chodnika odnajduje swój metalowy raj z domieszką kolorowego drewna. Odrobinę inny od tego, który dopiero co opuściliśmy.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Wykop.

Kopaliśmy, kopaliśmy...

Znaleźliśmy kolejne (dosłownie) źródło wilgoci w naszym domu. Bije leniwie, acz nieustannie, na miedzy, dzielącej pole sąsiada i drogę dojazdową do naszego obejścia, przemykającą wzdłuż zachodniej ściany i wlokącą się dalej wśród pól.
Nadaliśmy biegowi tej stróżki jedyny słuszny kierunek. Stała się dopływem rowu.

Kiedy dotarło do nas, że za dwa dni będzie trzeba wracać (a może - wyjeżdżać?) do Poznania, oczywistą koniecznością stało się zadaszenie wykopu.


Nie dość, że wykop wcale nie jest oszałamiający (co jest oczywiście winą dachówek, kafli, kamieni i korzeni, a nie naszej opieszałości), to to, co ukazuje, woła o pomstę do nieba!
Na domiar złego czas zleciał tak szybko i wracać do pracy trzeba (bo ta dolnośląska jakoś się ku nam nie kwapi).

Nadal jednak nie możemy narzekać. Któż dostaje od szefa co miesiąc pięć dni wolnego, wykorzystywanego w celu realizacji pomysłu, który ostatecznie pozbawi tegoż szefa wykwalifikowanej przez niego samego, w bardzo wąskiej specjalizacji, siły roboczej? (W tym miejscu dziękujemy Szefowi za wszelkie, a jest ich wiele, działania wspierające naszą działalność!)

Z powrotu (wyjazdu?!) niekoniecznie zadowolony jest też Paproszek, który prezentował cioci I. oraz cioci A. (którym za wsparcie w obowiązkach rodzicielskich i nie tylko wdzięczni będziemy mentalnie i w naturze do trzeciego pokolenia)tajniki zabaw na pokładzie naszego krążownika szos.

Podczas wizyty Szwadronu Taniej Siły Roboczej (poza wspomnianymi już ciociami Okrucha, doniosłą rolę odegrał wujek tegoż, C., który sprawił, że dom nasz wyłonił się z chaszczy) i rozważań przy szpadlu i kosie, pojawiło się zasadnicze pytanie natury egzystencjalnej. Jak nazwać chłoporobotnika rodzaju żeńskiego? Zagadka jest nadal aktualna - "chłoporobotnica" nie zabrzmiała nam wystarczająco godnie...

Sztuka szczęścia - Śniadanie na trawie

Dopracowane w najdrobniejszych szczegółach.



I perfekcyjnie zakomponowane.



Obiekt znajduje się we wsi Proszowa.

piątek, 4 czerwca 2010

Пусть всегда будет солнце!

Życie na wsi daje zupełnie nowe wyobrażenie na temat przysłów.
Leje jak z cebra, trafiła kosa na kamień,Na Boże Ciało skacz do wody śmiało...ileż w tym brutalnej dosłowności! Deszcz nie odpuszczał, do wody nawet skakać nie było trzeba, sama człowieka zalewała (niczym krew,kiedy się wyjrzało przez okno).
Późnym popołudniem zapakowaliśmy Nieocenioną Siłę Roboczą i pomknęliśmy na chwilkę rozejrzeć się po obejściu.

(Po drodze niezdrowa ciekawość zawlokła nas za przemoknięte poprzedniego dnia szmaty do pewnego domu, niemalże po sąsiedzku. I co? Okazało się,nie po raz pierwszy, że WSZYSTKO DA SIĘ ZROBIĆ!)

Rozglądanie się zajęło nam prawie cztery godziny.

Młodzież oddawała się zabawom mimetycznym.


Siła Robocza, zaskoczona dystansem poprzednich właścicieli numeru 8 do ochędażania obejścia, działała na skromnym wysypisku, od zachodu wrastającym w dom wraz z prowizorycznie usuniętymi drzewami.


Jak przystało na prawdziwych fachowców - część robót uświęcono debatami.


Rozkosze pielenia sprawiły natomiast, że planowana na wieczór uczta była skończona, nim zdążyła nabrać rozmachu i na dobre się rozpocząć.


Rozmowy o pogodzie są może szczytem wysublimowanej kurtuazji, nie da się jednak ukryć, że ta tchnie nudą. Cóż jednak począć,kiedy aura zaczyna mieć tak dominujący wpływ na każdy człowieczy krok? No jak to co, zaapelować: Пусть всегда будет солнце!Dokładnie takie, jak to, które świeci teraz nad dachami dolnośląskiego miasteczka,w którym powoli budzi się z wczorajszego zbiorowego narkoleptycznego ataku nasza Niezmordowana Ekipa Budowlana.

czwartek, 3 czerwca 2010

Pierwsze pieczenie na obcym terenie.

Mimo tego impresjonistycznego obrazka wysiedliśmy z naszego krążownika szos.

Kopaliśmy.

I finalnie doszczętnie mokrzy wróciliśmy po ratunek do naszego miejsca pobytu czasowego, zawierającego piekarnik elektryczny.
Jeżeli na zewnątrz jest tak, jak jest ("Tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy"), nie pozostaje człowiekowi nic innego, jak pocieszyć się skromny kulinarny wyczynem.


Czekamy na odsiecz.
Posiłki przybywają już dziś.

wtorek, 1 czerwca 2010

Kultura czy natura?

Kultura!

Odpowiedź staje się prosta, gdy trzeba wybrać - drzewo czy dom?

Szybko zmienia się człowiekowi perspektywa - od roztkliwiania się nad każdym źdźbłem do zażyłej przyjaźni ze szpadlem, sekatorem i spółką.


Poza wyżynaniem wrastającego w zachodnią ścianę drzewostanu nadal kopaliśmy rów.
Zastał nas przy tym sąsiad B., opowiedział, że w tym domu mieszkała jego ciotka, a potem taki jeden no i poprzedni właściciele. I że zawsze była tam wilgoć. (Chyba wiemy dlaczego. Od dwóch dni dom elegancko schnie.)

Dowiedzieliśmy się też, że numer 7, którego już nie ma, kupiono na zlecenie kogoś zza zachodniej granicy. Na miejscu dwustuletnich zabudowań stanąć mają podobno...domki letniskowe. Czy coś.



Nie pozostaje nam nic innego, jak gromko i rozpaczliwie zawyć: nieeeeeeeeeeeeeeee!