Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Chcieliśmy, to mamy.

W gruncie rzeczy to wcale aż tak bardzo nie chcieliśmy, tylko jakoś tak wyszło, że ze szczęśliwych posiadaczy domu, wygrzebujących z trawnika każde szkiełko i każdy centymetr sznurka od snopowiązałki, chuchających na każdą drzazgę i kamyczek, staliśmy się posiadaczami ugoru, którzy zamiast w coś wkładać ręce, raczej je załamują, widząc wzrastające wśród kwiatów jak grzyby po deszczu opakowania po posiłkach osób relaksujących się na naszej budowie (bo "nie-budowę", jak widać na załączonym obrazku, można sobie między bajki włożyć) podczas zasłużonej przerwy w pracy.
W zeszłym roku pomogło zamontowanie prowizorycznych koszy na śmieci i uprzejma prośba. W tym też powinno zadziałać - sądziliśmy, że zeszłoroczne ustalenia przetrwały, ale chyba sądziliśmy zbyt optymistycznie, także cóż - jutro trzeba będzie się grzecznie przypomnieć.
Poza drobnymi niedogodnościami natury estetycznej i czarną wizją wykopywania papierków po batonikach i pudełek po sarepskiej przez najbliższe trzydzieści lat, wszytko jest z grubsza bardzo dobrze.

Tak zwana "renowacja" muru z kamienia przebiega nader pomyślnie, ceglana ściana odrestaurowywana jest w sposób bezgranicznie spełniający nasze oczekiwania, a "rozbudowa" osiągnęła już etap, w którym z grubsza zaczyna przypominać coś, w czym ktoś będzie kiedyś pomieszkiwał.

Dyskusje o nadprożach trwają, owocując co pewien czas decyzjami dotyczącymi kolejnych okien.

Na dodatek ktoś z nieznanych nam bliżej przechodniów także ucieszył się z naszej (choć niewłasnoręcznej) orki na ugorze. Jego entuzjazm był tak wielki, że z radości zgubił jeden worek przysposobionego cementu w rowie.
A może tylko nam się zdaje - może to jakaś świecka, budowlana tradycja, że skraj działki uświęca się - na szczęście - odrobiną zaprawy w stanie sypkim, a nawet z grubsza zapakowanym?



czwartek, 16 kwietnia 2015

Lekko nie było, ale już jest.


Ostatnie dni upłynęły nam na uporczywym trwaniu w niezachwianej decyzji dotyczącej, że tak się wyrazimy, renowacji ścian z kamienia. Po chwilach załamania i wątpliwości nastąpił czas na odtrąbienie sukcesu. Dogadaliśmy się w sprawie tego, jak to ma być zrobione z ekipą, która, jak zeznała (i co ogromnie nas rozczuliło), z własnej inicjatywy i woli udała się nawet do naszego (jeszcze nieznanego nam) sąsiada, by obejrzeć jeden taki stary mur co się ostał i się zainspirować. Wskrzeszanie Oldboja zaczęło przebiegać zgodnie z naszymi wyobrażeniami.




Lichuteńkie ściany z lichuteńkiej cegły (takiej,co to rozsypuje się w rękach) zastępuje zgodny z naszym widzimisię, solidny mur. Będziemy to mieli w łazience i na korytarzu.




























Tam, gdzie dawno, dawno temu była konstrukcja przysłupowa - idziemy na łatwiznę i w oszczędność (teraz- taniej i szybciej, później - cieplej, a i tak będziemy to tynkować). Oto salon z wyjściem na taras. Ściana jest podwójna, bo uparliśmy się na zachowanie grubości muru z czasu tej cegły, co to się rozsypywała. Upierał się także projekt, a z nim raczej nie dyskutujemy.

sobota, 11 kwietnia 2015

Nie te mury pną się do góry.

Piękny rym częstochowski w tytule ciśnie się nam na usta, gdy widzimy, że dom rośnie w oczach. Najszybciej rośnie jednak nie to, co powinno, ale atrapa stodoły - bo wdzięczny i łatwy w obsłudze porotherm, mimo naszych próśb i błagań, jest już na budowie, a nawet w użyciu.



Miało być nieco inaczej. Po kolei i chronologicznie, że się tak oględnie wyrazimy. I choć z jednej strony miło zobaczyć jakiś niewsteczny postęp, z drugiej to, co idzie jak krew z nosa, a miało pójść na pierwszy ogień, krwią nas zalewa.

Wnioski? Kopanie dziur, choć pochłania jakieś zupełnie nieproporcjonalne do widocznych gołym okiem efektów kwoty, jest niestresujące.Reanimowanie Oldbojów - uff, szkoda słów.

Żeby nie było, że tylko patrzymy - zajęliśmy się rekonstrukcją tablicy informacyjnej, która zechciała się nieco uszkodzić. Chociaż tyle możemy zrobić.

P.s. Ludzie z Bagien - na drugim (a może nawet trzecim) planie możecie podziwiać efekt naszego niebywałego kunsztu sadowniczego, który nie został zilustrowany w poprzednim poście.

czwartek, 9 kwietnia 2015

W te pędy.

Kiedy nie dzieje się nic, jest zupełnie nieźle. Można sobie wymyślać - a to posadzenie drzewa (wraz z profilaktycznym ogrodzeniem go taśmą ze wszech miar ostrzegawczą), a to grzebanie sztachetą w rowie (tam, przy wartkim odpływie z drenażu). Można to robić, a jak zawieje chłodniejszy wietrzyk, albo Okruch zacznie domagać się większych ilości żywności, można sobie pójść i niczego nie trzeba. Jednego dnia dziura pod gruszę. Drugiego wybór drzewa. Trzeciego sadzenie. Ekstra.

Sytuacja jest taka, że tak zwane życie weryfikuje plany i teraz już tylko połowa z nas może doglądać i pilnować nie-budowy, która powróciwszy z wielkim hukiem, otarłszy się o awanturę, położyła kres słodkiemu czasowi snucia planów i braku przymusu podejmowania decyzji. (Druga połowa może tylko wymyślać i mieć nadzieję, że na placu boju dzieje się to, co ma się dziać, oglądać zdjęcia oraz stare cegły z różnych, okolicznych rozbiórek, które leżą na naszym mirskim balkonie dostarczone przez W. wykonawcę, czekając na decyzję - któraż to trafi na odbudowywaną ścianę.)

Jakoś tak wyszło, że nadszedł czas by brać się za poskładanie domu.
Prosta rzecz- są zdjęcia, jest projekt z pozwoleniem, jest ekipa, jest kierownik budowy, który dogląda i doradza. Ale ileż w tym wszystkim pytań - w dodatku takich na które w te pędy trzeba udzielić odpowiedzi!