Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

wtorek, 29 marca 2011

Zakamarki

urzędu gminy przeczesane. Pani P. nie ma, jak wiadomo, a Pan z Dołu wyszedł. Czyli po staremu. Warunki zabudowy tak jakby chyba są, ale w sumie ich nie ma. Prawda jest taka, że pewnego dnia je dostaniemy...i dawno już przestało nas to emocjonować. Wszak mamy co robić i bez nich.

Natomiast w zakamarkach pod urzędem można natknąć się na pokaźne piły łańcuchowe sprzedawane przez pokaźne kobiety. Potrzebujemy jednej. Piły oczywiście, nie kobiety. Ale te Panie chyba nie wystawiają faktur VAT.

Nie da się ukryć, że najbardziej interesują nas zakamarki własne numeru osiem.
Zdjęcia z archiwum (czyli sprzed trzech dni) - mroczna aura zniknęła wraz z pierwszym widzianym w tym roku bocianem.




poniedziałek, 28 marca 2011

I to by było na tyle.

W tej rundzie oczywiście. Prace remontowe, wraz z machaniem na pożegnanie pociągowi relacji Jelenia Góra - Gniezno, wróciły do swojego standardowego, powolnego biegu.

Wypada odnotować, że w niedzielę, mimo tego, co zobaczyliśmy



(i tego, czego widać nie było), wczołgaliśmy się na poddasze (czyli do tej części stodoły, która znajduje się nad tak zwanymi pomieszczeniami mieszkalnymi) i dokonaliśmy:
-likwidacji zagrażającej życiu i zdrowiu konstrukcji z dziarskich, grubych badyli (nadadzą się na płot, którego raczej nikt nie będzie chciał oddać na złom) oraz siana zmieszanego z dachówkami:




-eksmitowania jednej czwartej mieszanki siana z dachówkami, skutecznie utrzymującej wilgoć:




W międzyczasie aura z takiej



zmieniła się na taką




Nabawiwszy się tymczasowej pylicy płuc oddaliśmy się niebywałej przyjemności powrotu do domu, w którym Ktoś na nas czekał (z obiadem!), by ostatecznie odwieźć A., zwaną także babcią Okrucha, na wspomniany wyżej pociąg.

Skoro byliśmy już tak blisko, porwaliśmy się na odnajdywanie pewnego domu. Chyba nam się nie udało:) Niemniej jednak było ładnie.


niedziela, 27 marca 2011

Nieoczekiwane spotkanie z Marią Czubaszek, czyli rzecz o pojawianiu się i znikaniu.

[Uwaga, ilustracje wyłącznie dla osób o mocnych nerwach - prawie bez wyjątku szaro, buro i ponuro,a w dodatku obmierźle!]


Niezastąpiona A., zwana także babcią Okrucha, przybyła z zapowiadaną odsieczą.
Podczas gdy Stasio pod czujnym okiem babci rozwijał elementarne zdolności matematyczne, my zgłębialiśmy tajniki wysublimowanej beztroski porządkowej poprzednich lokatorów numeru osiem.

Udało nam się odzyskać przestrzeń w (ha,ha)hallu.




Podczas tej, pieczołowicie przeprowadzanej, operacji naszym oczom ukazała się Maria Czubaszek.


Może i dobrze, że zgrabne komentarze na temat tego, na co przez lata spoglądała spomiędzy sosnowych sztachet, siłą rzeczy nie mogły zamienić się w fonię.

Kolejny etap - skuwanie tynku ze ściany pomiędzy sienią a chlewem, przebiegłby bez większych problemów, jednak pewien osobnik, usilnie proszony o to, by się obudził i opuścił rejon prac rozbiórkowych, ani myślał ocknąć się z przyjemnego hibernowania (a może udał się już do krainy wiecznych łowów, a my - zostawiając kawał tynku, którego usunięcie groziło osobistym kataklizmem owemu jegomościowi - zachowaliśmy się co najmniej naiwnie?).




Rozpoczęliśmy także usuwanie (szczerze przez nas znienawidzonego) smołowanego papieru, którym uszczelniono stropy.



Ponieważ podłogi obłożone były dla odmiany linoleum, po zdarciu "pergaminu" naszym oczom ukazała się ni mniej ni więcej, tylko materiał do utylizacji:



Największą zmorą, jaka nękała naszą wyobraźnię, była likwidacja szamba. Coś nas podkusiło, by dźwignąć płyty, po których wszyscy stukali obcasikami i - słysząc głuche dudnienie - ogłaszali -"a tu jest szambo". Ku naszej ogromnej radości i monstrualnemu niesmakowi okazało się, że niekoniecznie...



Skąd radość, nie trzeba chyba mówić. Niesmak natomiast jest wynikiem dopuszczenia do świadomości faktu, że instalacja sanitarna, prowadząca od rozmontowanej właśnie "łazienki" kierowała się ku "tajemniczemu dołowi", który wydawał nam się ex-szambem lub piwniczką,



by następie radośnie umykać na pole.
Bilans wychodzi oczywiście na plus - wiemy, jak wygląda zmora oraz że problemów rozbiórkowych będzie znacznie mniej, niż podpowiadała nam wyobraźnia.

Tura popołudniowa objęła kopanie prowizorycznego i tymczasowego odwodnienia* fragmentu ścian (nie ma to jak prace melioracyjne z chłodzeniem organizmu, w postaci śniegu z deszczem, w gratisie) oraz porządki na pięterku.



A w finale kolejnego etapu dostaliśmy nagrodę:





Musimy dopieścić ją sporą dawką opium dla kołatków.
Ktoś wie, czym zabezpieczyć etykietę?

--
*prowizoryczne, tymczasowe odwodnienie - dziura

piątek, 25 marca 2011

Dowody zbrodni.


Nawojów Łużycki, 25.03.2011.

P.s.Jakoś nie trafiliśmy pod strzechę (sic!) ratusza w celu zrobienia sympatycznej awantury. Los warunków zabudowy pozostaje więc nieznany. W gruncie rzeczy za tydzień będzie można pogadać z samą Panią P.... a i morale jakieś takie niewydolne:
-Nie chce mi się dzisiaj...
-To chodź, będziemy palić gałęzie, to tak jakbyśmy nic nie robili, a jednak coś będziemy robić.
(Scena odbyła się wczoraj, w samochodzie zaparkowanym na...naszym własnym, kłopotnickim podjeździe.Po dwóch minutach milczącej debaty zrobiliśmy numerowi 8 "papa".)

Skoro jednak dzisiaj przybywa A., zwana także babcią Okrucha, plany na najbliższe dwa dni nie mogą być niewybujałe, nad-ambitne i przesadnie rozbuchane.
Wydaje nam się, że zakończymy wieloetapową operację "sprzątamy wnętrza"!

środa, 23 marca 2011

Sztuka szczęścia - Mirsk.

Widoki.
W końcu ile dni z rzędu można zbierać gałęzie i flaszki, odnajdywać ślady włamań i załamywać ręce (czytaj: zakasywać rękawy) nad wszechobecnym eternitem?


Klasyczny, powszechny przykład sztuki szczęścia



czai się w sąsiedztwie cmentarza, na rozdrożu z widokiem na Giebułtów



wieżę ciśnień,która ma stać się punktem widokowym




oraz panoramę miasteczka z zamkiem Gryf wychylającym się zza "dachów Paryża" w okolicy ruin kościoła.

.

wtorek, 22 marca 2011

Nie ma.

Pani P. nie ma.
A co za tym idzie, dostępu do informacji o stanie dokumentacji też nie ma.
Pani P. będzie...1 kwietnia. Bardzo śmieszne. Chyba się troszkę zirytowaliśmy.
Dzisiaj ponowimy desant na urząd, element zaskoczenia, który obezwładnił nas wczoraj, siłą rzeczy nie ma już szansy.

A w obejściu?
Świeża buteleczka (może jednak nazwijmy rzecz po imieniu - butla) po wódce (gwoli wyjaśnienia, nie nasza) została spacyfikowana wraz z licznymi, już zasiedziałymi, aluminiowymi i szklanymi artefaktami (w rolach głównych ex-piwo "Książ", piersiówka po "Absolwencie" i dostojne, zielone szkło), i trafiła do wora.

Dojrzała w nas decyzja o zaproszeniu geodety w celu oznaczenia granic działki i skonstruowaniu ogrodzenia wokół tejże. Nie bez wpływu na nią pozostała lśniąca flaszka i rozgrzebane śmieci.

(Dobrze liczymy - jeżeli ziemi jest 2500 m2, to płotu musi być 200 m bieżących?)

Oczywiście konstrukcja nie będzie zawierała krzty metalu - stałaby się z miejsca najcenniejszym w całej okolicy łupem dla rzezimieszków, a wcale nie mamy zamiaru sponsorować spotkań przy drinku, po których następnie będziemy musieli sprzątać.

sobota, 19 marca 2011

Warunki czają się za rogiem...

Zupełnie zapomnieliśmy wspomnieć, że w piątek dostaliśmy pismo (żeby nie przesadzać z sielanką - do Poznania, a wydawało nam się, że wszystkich burmistrzów, naczelników i starostów poinformowaliśmy o przeprowadzce...i być może tak jest, z całą pewnością jednak nie wie o tym architekt, który składał papiery w sprawie warunków i może właśnie dlatego werdykt został nam odczytany przez telefon przez A., zwaną także babcią Okrucha, która na szczęście (w nieszczęściu) nie uległa (jeszcze) naszym namowom i nie wyemigrowała za nami, a co za tym idzie - mogła odebrać rzeczone pismo i nas o nim poinformować), że starosta, czy ktoś tam, zgadza się na przebudowę siedliska ... było tam też coś o osuwaniu się mas ziemnych czy czegoś podobnego. No cóż.

W gruncie rzeczy to była formalność. Trwała od lipca. Dała nam czas na podjęcie decyzji o przeprowadzce i zmienieniu codziennego widoku z szarych "domów z betonu" na taki o:

Dała nam czas na rozpoczęcie działalności gospodarczej, z powodu braku pracy w regionie docelowym (od Wałbrzycha po Zgorzelec). Dała nam czas na obejrzenie kilku fantastycznych domów i poznanie kilku fantastycznych Osób. Warto było czekać. Aż serce rośnie, jak pomyślimy o tym, co może nam się przydarzyć w oczekiwaniu na projekt i pozwolenie na budowę (do sierpnia-września daleka droga)!


Ciekawe, ile czasu zajmie przyklepanie tej sterty korespondencji (w sprawie warunków), między urzędami a urzędami, w naszej gminie? Innymi słowy, czy jeżeli jutro udamy się do urzędu widniejącego na załączonym obrazku, pani P. powie, że to już?!

czwartek, 17 marca 2011

Sztuka szczęścia (Lwówek Śląski) i jeszcze jedna SZTUKA.

Wycieczki do urzędów cenimy sobie niepomiernie. Odbywamy je regularnie, bo a to to, a to tamto.
Czasem urząd właściwy jest w Mirsku, czasem w Jeleniej, czasem we Lwówku.
Wczoraj udaliśmy się do tego ostatniego, spotkaliśmy tam (tak jakby przypadkiem) jednego Śledzibowca, i jeden samochód (nie nasz) zapakowany naszym dobytkiem, a po drodze ujrzeliśmy ten oto sztandarowy przykład sztuki szczęścia:



Następnie pojechaliśmy obejrzeć inną SZTUKĘ, pojedynczą, w dodatku od wewnątrz.
Za to JAKĄ! Jesteśmy oszołomieni. Z dnia na dzień numer osiem okazał się (wobec salonów Śledziby) małą, wiejską chatynką*.


*Oczywiście nadal mamy zamiar pozostawać pod jego zgubnym wpływem, oddać mu ostatnie pieniądze i czcić jego dwustu-letniość.

wtorek, 15 marca 2011

Postępy (obecne i przyszłe).

Jak widać prace postępują w zawrotnym tempie:



Już niebawem dom będzie wyglądał tak:



(Rysunek jest dziełem D., architekta i chyba już go przytaczaliśmy, jednak w zestawieniu z fotografią prezentuje się czytelniej.)

Na początku zabawy w remont wydawało nam się, że wszystko, aż po najlichsze skrawki tynku, będziemy ratować.
Uwierzyliśmy nawet w sypialnię wysoką na metr pięćdziesiąt i kilka innych (równie względnie atrakcyjnych) pomysłów na adaptację zastanych warunków.
Cóż, weryfikacja poglądów nie zawsze musi oznaczać oddanie sprawy walkowerem:)
Czasem to zwyczajne pójście po rozum do głowy.

poniedziałek, 14 marca 2011

Inspekcja.

Uczestnik zwizytował nasze włości.



Widoczne na zdjęciu narzędzia, wobec słabego morale kłopotnickiej ekipy porządkowej, po wizytacji wróciły na pakę i pojechały do Mirska.
No cóż, falstarty się zdarzają:)

niedziela, 13 marca 2011

Dzień, w którym OSOBIŚCIE poznaliśmy...

...Uczestnika - 13.03.2011

Kwiatki (fotodyletanci)







P.s.Prawie codziennie kursujemy autostradą śmierci
(na której prędkość mijających nas samochodów rośnie wprost proporcjonalnie do zmniejszającej się jakości i szerokości drogi) między naszymi domami - tym z żelbetowym dachem nad głową i tym z dachem do wymiany.
Wracamy mniej więcej o tej samej porze, przepędzani przez chłód wieczoru i wspominane już nawoływania Potomka (Elmo, Lola, Strażak Sam).

I codziennie, kiedy mijamy próg rębiszowskiego lasu, odprowadza nas czujny wzrok i nastroszone uszy pewnego stada:

-A zmieniłaś ogniskową?
-Że co?!

sobota, 12 marca 2011

Samokrytyka (uwaga, narzekamy!)

No tak, wczoraj skoczyliśmy krętą dróżką ku pewnemu domowi...poprzednio byliśmy tam prawie rok temu. Nie dało się nie zauważyć zmian.
Sądziliśmy, że postęp tego przedsięwzięcia każe nam spuścić łby i nieco się podłamać.
Jednak zamiast wywołania czarnej rozpaczy widok odratowanego domu wzmocnił w nas przeświadczenie, że się da.

Wracaliśmy z tej wycieczki podbudowani...aż tu nagle (co było do przewidzenia, bo patrolowanie obejścia przy każdej nadarzającej się okazji uznajemy za nieodzowne) naszym oczom ukazał się numer 8. I zawołał o pomstę do nieba. Sam dom, z zewnątrz, nie wygląda może tragicznie. Ale wnętrza i obejście...z pewnością nie świadczą dobrze o właścicielach. Hej, to przecież my nimi jesteśmy! Opiekujemy się Oldbojem od ponad roku, a on i jego otoczenie wyglądają, jakby nikt nic tam nie robił od dziesięciu lat. (No dobra, może wcześniej wyglądał, jakby nikt nic tam nie robił od lat dwudziestu, niemniej jednak kac moralny jest.)

Szukamy usprawiedliwień.

Może to dlatego, że prace z Okruchem u boku dzielić trzeba przez dwa?

Może to dlatego, że w sensownej odległości od domu mieszkamy od października i ten sezon jest w zasadzie pierwszym, w którym możemy działać regularnie?

Może to dlatego, że zaczęliśmy od likwidacji grzyba, poprawienia wentylacji w domu i renowacji rowu, co według nas miało dominujący wpływ na powstrzymanie dalszej degradacji Staruszka?

Może to dlatego, że kiedy inaugurowaliśmy sezon w zeszłym roku (czytaj: przywlekliśmy się na nasze włości z Poznania) wszystko porastała już piękna, wybujała roślinność i dopiero teraz widać, co się pod nią czaiło (no śmieci, sterty śmieci się czaiły, butelki, puszki, metalowe, pordzewiałe gabaryty, skrawki folii, guma w postaci płacht, opon, uszczelek, oraz morze potrzaskanego eternitu poupychanego wszędzie, gdzie się da, w małych sterciątkach tkwiącego na łące, czającego się za szopą na drewno, po prostu i najzwyczajniej, jak gdyby nigdy nic, panoszącego się po obejściu...)?

Jako podsumowanie wywodu - wisienka na torcie, wspomniany już tapczan pospolity jako uszczelnienie powały:


Jest nam wstyd. Cóż począć, dzisiaj będziemy walczyć dalej.

czwartek, 10 marca 2011

Ognisko. (Zawoalowane zaproszenie.)

To straszne, obudzić się rano i zobaczyć, że nic nie zostało z zalanego słońcem wczoraj.
Potworność takiego stanu rzeczy wynika z faktu, że mokry chrust gorzej się pali...a palenie mokrego chrustu w czasie deszczu nie należy do zajęć wybitnie uszczęśliwiających.
Na szczęście pogoda poszła po rozum do głowy i skruszona pozbyła się chmur.
Także... palimy dalej.

W związku z tym, że na sto procent nie uda nam się dzisiaj tego procederu zakończyć...



...pomyśleliśmy, że można by zamiast spotkania pod sklepem w Rębiszowie (gdzie miejsca jest mało...a gdyby poza Uczestnikiem i Męską Połową ktoś jeszcze miał apetyt na napój izotoniczny*, to już w ogóle należałoby stać na jezdni) wpadlibyście WSZYSCY po prostu na ognisko.

To jak będzie, hm?


*Wszelkie wątpliwości rozjaśni TEN POST i komentarze doń.

poniedziałek, 7 marca 2011

Wycieczka.

Drogi Pamiętniczku!
7 marca 2011 roku około godziny trzynastej przemiła* Pani P. ujawniła nam informacje na temat warunków zabudowy dla numeru 8.

Za dwa tygodnie powinny wrócić z wycieczki do Urzędu Powiatowego.


Cieszymy się. Naprawdę się cieszymy. (Hurrrra!)
Wiekopomna chwila.
Co za ulga.
Trzeba to uczcić.
Szklanka jest do połowy pełna!

--
*Bez krzty ironii.

Widoki.

Widoki na przyszłość,
przynajmniej w kwestii znalezisk

i te z krańców obejścia,

są nad wyraz obiecujące.

niedziela, 6 marca 2011

Inskrypcja.

Wszyscy w swoich remontowanych obejściach mają jakieś autografy cieśli, inicjały fundatora.
A my? No cóż, przede wszystkim mamy monstrualny bałagan. (Jest takie słowo na "s", które nieco dokładniej ilustruje układ i stan przedmiotów znajdujących się w obrębie działki 20/5 z posadowionym na niej siedliskiem, pozostaniemy jednak przy eufemistycznym bałaganie, ze względu na szacunek dla ewentualnych czytelników i dbanie o własne dobre samopoczucie).

Są takie dni, kiedy Okruch z zapałem uczestniczy w pracach porządkowych. Są też takie, które wypełnia (poza odgłosem szurających w drodze na stertę śmieci gabarytów) skandowanie tytułów bajek w okruszym narzeczu oraz nieustanne pragnienie buszowania po okolicach zakazanych (czytaj - pobliże studni, pobliże wielkiego dołu po piwniczce lub szambie, wypełnionego aktualnie skutymi lodem śmieciami, wnętrza domu zamieszkałe przez grzyby i dyndające kable). Wówczas siły sprawcze dzielą się przez dwa i połowa z nas ogląda pieski, kotki i krówki na podwórku sąsiadów, a druga robi coś. To znaczy COŚ. Czyli zbliża się wielkimi krokami do prac rozbiórkowych (na ogół, od kiedy wyeliminowaliśmy kropidlaka z sieni i kuchni oraz dokonaliśmy odsłonięcia szachulcowych belek w części wnętrz na piętrze - celem przywrócenia wentylacji* w domu, zbiera śmieci).

Wczoraj właśnie był jeden z takich dni, kiedy po półgodzinnej współpracy Potomka z nami nastąpił czas apeli o Charliego i Lolę, Świat Elmo, Strażaka Sama i Świnkę Peppę. Połowa z nas w celu obłaskawienia Stanisława udała się więc ku kotkom, pieskom i krówkom, druga sprawdziła, czy trudno będzie zbić, zmurszały jak się okazało, tynk ze elewacji od strony szosy. Nie było trudno. Ale za to jak interesująco! Na tynku bowiem widniała inskrypcja (czas przeszły jest uzasadniony faktem, że rozstaliśmy się z tą historyczną pamiątką, roztrzaskując ją w drobny mak). Jak mogliśmy ją wcześniej przeoczyć?



Udało nam się odczytać jedynie datę (ściślej rzecz ujmując rok)...urodzin jednego z nas.


*Numer 8 nadawałby się do zilustrowania podręcznika o tym, jak udusić stary dom. Po pierwsze należy zamontować plastikowe okna, a pozostałe otwory okienne uszczelnić grubą folią. Po drugie należy podwórze obłożyć płachtami gumy, albo zalać betonem, po trzecie trzeba koniecznie nigdy nie usuwać starej farby olejnej, tylko kłaść kolejne warstwy na te zniszczone, wieloletnie... no i oczywiście trzeba zaniedbać rów, to podstawa, żeby duszenie dobrze komponowało się z podtapianiem. W żadnym razie nie można też zapomnieć o nadmiarze linoleum!

P.s. Wczoraj obfitowało też w inne, nie mniej ekscytujące epizody. Robiliśmy na przykład coś takiego:



Ten temat jeszcze powróci, kiedy dokonamy dzieła. A imię jego (czyli dzieła, przyp. red.) - Rozbiórka Betonowej Polewy Podwórka.