Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

środa, 30 grudnia 2009

Stało się...

...stanęliśmy twarzą w twarz z przebrzydłą rzeczywistością. Środków na jakikolwiek remont domu brak. Totalizator sportowy nie chce nam dać pieniędzy. Afera spadkowa, która mogłaby coś zmienić, utknęła w martwym punkcie...choć może, jako wątpliwa moralnie, zrobiła to, co do niej należało.

Pozostaje nam pójście na całość, czyli sprzedaż naszego mieszkanka. Oznacza to koniec asekurowania się, zabezpieczania na wszelki wypadek i ponowne tułanie się od urzędu do banku i od spółdzielni do notariusza... Teoretycznie oznacza też (w perspektywie dłuuuugoterminowej) poważne ekonomiczne straty. Choć jest prawdopodobieństwo, że ryzyko się opłaci.

Musimy więc odpowiedzieć sobie na proste pytanie: w co się bawić?

środa, 18 listopada 2009

Wszystko da się zrobić

Pogoda jest dla nas łaskawa. Środek listopada wygląda w Kłopotnicy niczym ciepły wrzesień. Łaskawy – zgodnie z przewidywaniami - okazał się też fachowiec od dachu. Trudno uwierzyć, że ze stodoły podziwiać można było jeszcze miesiąc temu gwiazdy. A jeśli tak wygląda zabezpieczenie dachu przed zimą, to równie trudno sobie wyobrazić jak piękny będzie po generalnym remoncie.
W zasadzie dobra pogoda i naprawiony dach to wszystkie punkty na naszą korzyść w tej rundzie. No, może jeszcze zaskakująco punktualni panowie z posterunku energetycznego… Poza tym w starciu my-remont prowadzi remont.
Ziemniaki nadal gniją w komórce, myszy z zadowoleniem pałaszują smalec tkwiący w wielkiej wazie pozostawionej przez poprzednich mieszkańców na korytarzu, muszy trup gęsto ścieli się na parapetach. Schody nadal chylą się ku upadkowi, dwie lodówki (w tym jedna klasyczna, bo radziecka) niewzruszone sterczą na piętrze z powodu braku planu ich ewakuacji.
Okazało się też, że w najbliższym czasie nie mamy z czego sfinansować remontu dachu, instalacji elektrycznej, kanalizacji, przydomowej oczyszczalni, nowego hydroforu i oczyszczenia studni. Nie mamy na wynagrodzenie dla kominiarza, o ogrzewaniu kominkowym nie wspominając. Marzenie o glinianych tynkach zastępujemy wizją ogałacania ścian ze starych. Nawet wątpliwa moralnie idea ocieplenia wełną mineralną (bo robi się ją z bazaltu, na domiar złego z bazaltu śmigającego nam codziennie za oknami) odeszła w niepamięć.
Mieszkania sprzedać nie możemy przez najbliższe pół roku, bo umowa najmu została już zawarta. Z resztą na myśl o formalnościach, wizytach u notariusza i nieszczęsnym podatku (o ironio losu) od wzbogacenia się robi nam się słabo…
Reasumując – mamy ogromne wydatki, jeszcze większe długi a w kontrze… Miśkowe „wakacje w pocie czoła”, własny zapał oraz cudowną wiadomość od Błażeja, że jest kilka dobrych dusz i sprawnych rąk do pomocy.

P.s. Ostatecznie udało się ewakuować smalec. Przez okno wyfrunęło sporo mebli (jeden pokój został opróżniony, a na dodatek prowizorycznie pomalowany, dzięki czemu stracił na obrzydliwości). Zawarte przypadkiem znajomości – z właścicielami gospodarstwa w którym nocowaliśmy, podnoszącymi je od trzech lat z gruzów i z pracujących u nich stolarzem dobrze wróżą na przyszłość.
Niestety odpowiedź na pytanie – czy da się przemieszkiwać w naszym domu z niemowlakiem nadal brzmi – nie.
Ale przecież wszystko da się zrobić!

sobota, 14 listopada 2009

Powinniśmy...

...być już w okolicach Głogowa, ale zabrakło nam ducha walki.
Ruszamy na południe dziś w nocy, zaopatrzeni w grzejnik elektryczny, karimaty, śpiwory, koce, szmaty do uszczelnienia okien, cały staśkowy dobytek i całą silną wolę, jaką uda nam się zgromadzić.

piątek, 30 października 2009

Drugi dom

Weekend był truuudny.
Zapakowaliśmy naszego krążownika szos po brzegi – odkurzaczem, wanienką dla Okrucha, babcią Okrucha do opieki nad Okruchem, ubrankami Okrucha, zabawkami Okrucha i jedzeniem tegoż i w piątek o czwartej nad ranem wyruszyliśmy (po raz czwarty w ciągu ostatnich dwóch miesięcy) do Jeleniej.
Stasiek grasował po agroturystycznym pokoju w Przecznicy pod czujnym okiem mamy, a my usiłowaliśmy (po podpisaniu umowy) dogadać się z mirskim urzędem gminy w sprawie podatku od nieruchomości. Okazało się to wielce skomplikowany procederem. Ostatecznie zabraliśmy papiery z milionem rubryk i postanowiliśmy w domowym zaciszu obliczyć metraż uwzględniając i bytność klepiska w stodole, i niewątpliwie istniejącą podmurówkę tejże (za stodołę z klepiskiem podatku się nie odprowadza, jednak za stodołę z podmurówką owszem). Nie takie proste i nie wesołe okazało się też obliczenie powierzchni mieszkalnej do opodatkowania. Trzeba tu dokonać poważnych obliczeń i pomiarów na okoliczność wysokości pomieszczeń (jeśli ich wysokość nie przekracza 2 metrów 20 centymetrów podatek płaci się za 50% powierzchni). Najbardziej barejowski wątek tej opowieści dotyczy jednak faktu, że poprzedni właściciele zawarli umowę przeniesienia praw z Urzędem Gminy Mirsk, w której te wszystkie kwestie były dokładnie opisane. Nie zmienia to faktu, że gmina w swoje własne pomiary nie wierzy i każe nam dokonać nowych obliczeń.
Kolejne dwa dni przyniosły niespodziewane, choć tak bardzo przewidywalne, odkrycia. Ściany na parterze odsłaniają swe kamienne wnętrza po delikatnym muśnięciu ich kijem od miotły. Sypie się z nich skruszała zaprawa, ukryta pod łamliwą warstwą gliny, wystaje trzcina służąca niegdyś do ocieplania murów.
Jednak to nic. Nawet grzyb (już zaatakowany odpowiednim specyfikiem), który rozgościł się w sieni i pokoju pod wpływem zainstalowania tam zbyt szczelnych okien nie robi takiego wrażenia jak podłoga…pełna szczelin uwidaczniających położony zaraz pod nią grunt.
No cóż, nie da się ukryć…przygoda
Zmorą mieli okazać się fachowcy. Spotkanie z pierwszym okazało się miłym i obfitującym w konkrety. Zabezpieczenie dachu będzie zrobione przed pierwszym śniegiem (inna sprawa, że ten już spadł tydzień temu). Wiosną dom zyska zupełnie nowy, choć ułożony ze starej karpiówki, dach.
Na domiar dobrego odkryliśmy sieć rzemieślników zajmujących się starymi domami na pograniczu Śląska i Górnych Łużyc. Mają oni coś wspólnego ze stowarzyszeniem Unia Izerska i wszystko wskazuje na to, że nie są rasowymi „fachowcami”.

wtorek, 6 października 2009

Stało się

Podpisaliśmy.(Stasiek łaskawie przespał połowę wizyty u notariusza.)

Pojechaliśmy później do Kłopotnicy, pokazać Staszkowi jego nowy dom. I zobaczyliśmy...słynne ciężarówki z urobkiem. I znak ograniczenia ruchu do 8 ton z dopiskiem, że i owszem, ale od 20 do 6 w dni powszednie, od 13 w soboty i absolutnie w niedzielę. Ech, gdyby tak okazało się, że fragment szosy przypadkiem należy do nas...Jednak zdecydowanie nie należy.Nie ustawimy tym samym blokady i będziemy cierpliwie czekać na wyczerpanie się złóż bazaltu. W gruncie rzeczy te kilka ciężarówek w porównaniu do tego, co nieustannie słyszymy w mieście, czy też do tego, co działo się za naszymi oknami w Owińskach, to świergot skowronka.
Teraz czekamy na telefon od pośrednika i...jesteśmy szczerze przerażeni :)


czwartek, 1 października 2009

W oczekiwaniu na formalne konkrety

Sen z oczu spędza nam nie tylko ewidentnie dziurawy dach.
Marzymy o domu pasywnym. Zważywszy na to, że jedynym medium we wsi (poza studniami) jest prąd, marzenie to nabiera wymiaru praktycznego. Problem w tym, że rasowy pasywny dom zbudować należałoby od podstaw, zwracając szczególną uwagę na uwzględnienie w konstrukcji szeregu okien i świetlików. Rozważamy więc instalację pompy ciepła i baterii słonecznych i na tym pasywność domu chyba się skończy. Ideałem byłoby napędzanie popy przy zastosowaniu kolektorów. Wszystkie te rozwiązania wydają się w obliczu polskich realiów wyjątkowo kosztochłonne i w zasadzie nie przynoszące żadnych, poza ideologiczną satysfakcją, korzyści. Może jednak koszt niezależności wart jest poniesienia?
Powoli ustalamy plan robót. Połowa z nas widzi w porządkowaniu domu i obejścia fascynującą podróż przez wieki znaczoną interesującymi artefaktami z przeszłości, druga połowa wyrzuca w myślach stare firanki obsiadane obecnie przez stada dzikich lokatorów...

wtorek, 29 września 2009

Oświadczyliśmy

(na piśmie)wolę nabycia nieruchomości.
W najbliższy poniedziałek znowu jedziemy do Jeleniej. Tym razem chyba pociągiem. (Stasiek nie był zachwycony tkwieniem w foteliku, choć w swej dobroduszności przespał część trasy.) Mamy podpisać wiążącą umowę warunkową. Wczoraj nie pojawił się jeden ze spadkobierców, posiadający prawa do domu, więc żadne zobowiązania nie mogły zostać zawarte. (Na szczęście jednak sprawy spadkowe zostały ustalone już przed sądem. Zyskujemy w ten sposób kilka miesięcy, a czas dla stanu domu ma znaczenie zasadnicze)
Na nieszczęście po podpisaniu umowy warunkowej należy wystosować pismo z pytaniem do Agencji Nieruchomości Rolnych. To podobno czysta formalność,ale Agencja musi pisemnie zawiadomić, że nie skorzysta z prawa pierwokupu. Nieszczęście polega na tym, że do podpisania umowy przeniesienia praw od przyszłego poniedziałku może minąć nawet sześć tygodni. Jakiekolwiek prace będzie można zacząć w połowie listopada, a dach należało naprawić minionej wiosny...

czwartek, 24 września 2009

Nie zwlekamy


Po burzliwych weekendowych dyskusjach, poprzedzonych piątkowymi oględzinami domu, umówiliśmy się z pośrednikiem P. na poniedziałek. Chcemy podpisać umowę przedwstępną, zanim zdążymy zwątpić w sens przedsięwzięcia i nim skalkulujemy rzeczywiste jego koszty, które mogą zwalić nas z nóg. Póki co z nadzieją wpatrujemy się w zrobione podczas zeszłotygodniowego rekonesansu zdjęcia, które jedynie w nikłym stopniu oddają urok tego miejsca.

czwartek, 17 września 2009

Kłopotnica

Przeszukujemy Sieć.
Udało nam się znaleźć kilka kolejnych zdjęć domu. Wygląda na to, że pochodzi on z początku XIX wieku (wynika to z dokumentu o przestrzenny zagospodarowaniu terenu gminy). Może da się go wpisać do rejestru zabytków? Dałoby to szanse na dotacje - nadal nie wiemy, skąd pozyskamy środki na remont, a każde spojrzenie na fotografie domu utwierdza nas w przekonaniu, że na uzupełnieniach i wymianach upłynie nam kilka dobrych lat (o ile znajdziemy na ulicy trochę pieniędzy, w przeciwny razie będzie to lat kilkanaście).
Czytamy też o zmaganiach mieszkańców z kamieniołomem. Chyba powinno nas to zniechęcić. Hałas dochodzący z wyrobiska i ciężarówki z urobkiem mknące przez wieś niewątpliwie nie należą do walorów turystycznych. Liczymy jednak na szybkie wyczerpanie się złóż, rekultywację terenu i cud w gminie i powiecie... Trudno też znaleźć aktualne informacje z linii frontu. Ostatnie pochodzą sprzed dwóch lat.
Żyjemy więc nadzieją, że przez dwa lata sporo się zmieniło i już jutro jedziemy zakochać się w domu nr 8.

wtorek, 15 września 2009

Jedziemy!

Od tygodnia, może dwóch, gorączkowo poszukujemy funduszy na realizację planu. A plan jest taki: podnieść z ruiny dom, który prócz oczywistej funkcji azylu dla nas, będzie nim (miejmy nadzieję) także dla naszych gości.
Cóż począć - sprzedajemy samochód , wynajmujemy nasze mieszkanie, rozprawiamy się z pewną finansową zaszłością, bierzemy kredyt i widok z okna na Kamieniecki Grzbiet jest nasz!
W piątek spotykamy się z pośrednikiem P. w Jeleniej.
Zobaczymy trzy domy,choć właściwie jesteśmy zdecydowani na ten w Kłopotnicy. Oby rokował jakieś nadzieje...