Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

wtorek, 5 grudnia 2017

Przedwczesne fanfary.

Odtrąbiliśmy zakończenie prac nad dachem ciut przedwcześnie.
Ostatnie gąsiory trafiły na szczyt w zeszłym tygodniu, wtedy też zakończyła się akcja "odgrom".
Mamy to z głowy.
W gruncie rzeczy do zrobienia nie zostało już tak wiele ;)
Radośnie wypatrujemy przeprowadzki.
Z wielką ulgą przyjmujemy dawny widok.
Młody Staruszek na właściwym miejscu, (nie bez trudu) ocalona lipa. Czego chcieć więcej*?



*Wiadomo, czego, ale tym razem, dla własnego spokoju, to przemilczymy.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Ostatnia niedziela.

To była ostatnia niedziela |(przynajmniej w tym roku) z rusztowaniem.
Pożegnamy je z nieukrywaną radością.
Uregulujemy należności, posprzątamy ułomne dachówki rozmieszczone mniej-więcej wszędzie po zachodniej stronie domu (wschodnia dawno jest już ogarnięta), będzie pozamiatane!


Dostaliśmy wycenę okien (do udźwignięcia), przyjdzie teraz czas na pomiary, pewnie coś będzie trzeba podmurować, bo dobre (a raczej bardzo złe) 30 cm pozostawione przez jedną z ekip na parapet mieści się raczej kategoriach słabego żartu wywołanego ogólnym niechciejstem, niż błyskotliwą zapobiegliwością.
(Moglibyśmy się zastanawiać, czemuż daliśmy sobie wkręcić te centymetry, ale to generuje nastrój utrudniający podążanie na przód, więc staramy się nie popadać w takie refleksje.)

A dzisiaj? Dzisiaj będziemy świętować zakończenie prac nad dachem!











sobota, 11 listopada 2017

11 listopada - Święto Dachówki.

Skoro o 8:30 do drzwi zapukał kontroler propan-butanu ("Czytał pan ogłoszenie? Nie, no ale było, to jestem."), nie będzie chyba grzechem udanie się przy święcie do Rakowic po brakujące pół tysiączka dachówek.
Trzymamy kciuki, żeby tam czekały, w miarę proste, niezbyt zlasowane, oczyszczone z zaprawy. Od tego, czy uda się je dzisiaj zdobyć, zależy, czy męczony od lipca dach będziemy mogli w nadchodzącym tygodniu uznać za z grubsza zakończony.

Dlaczego  (aż!, aż! - a nie "tylko") "z grubsza"? Jakoś tak jest, że na budowie (przynajmniej naszej) nic nie jest skończone ostatecznie za pierwszym podejściem, mimo przewidywań, umów, planów i rozmów. Jak można temu zaradzić? Wyłącznie przechodząc na budowlany zen i szklankę do połowy pełną - przetestowaliśmy to na sobie, presja niczego nie rozwiązuje, gna natomiast człowieka w kierunku kozetki psychoanalityka, z której nie może skorzystać, bo wszystko się wydało na szkło wodne i klej do rynien.
No.
---
11 listpada - później
Dachówka zdobyta. Do oczyszczenia...

niedziela, 29 października 2017

Deszczy czy słońce...



Deszcz czy słońce, jesteśmy na budowie codziennie. Skończyliśmy już wiercić, teraz czyścimy.



Podobno najlepsza do zbijania zaprawy z dachówek jest siekierka, po sprawdzeniu kilku opcji postawiliśmy na siekierkę, ale bez trzonka oraz na młotek i szpachelkę.
Z 3-3,5 tys. dachówek zostało nam do ogarnięcia jakieś 800 sztuk.

Deszczy czy słońce - jesteśmy na budowie codziennie - czego nie można powiedzieć o naszej dachowej ekipie. Rzeczywiście prace na dachu w czasie opadów są dość trudne do prowadzenia, toteż w takiej aurze prowadzone nie są.

Z rzeczy mniej absorbujących obrzękłe od łupania prawice - w piątkowy poranek udaliśmy się po wycenę okien, na razie tych do naszego mieszkania, bo nie ma na co czekać, czas się przeprowadzać.
Okna mają być (już!) w styczniu, później jeszcze tylko instalacje, wylewki i na (bardzo) upartego można mieszkać, po wykonaniu kilku mniejszy i większych prac. (Czyli - może maj? ;) )

Przyszły też różyczki na żywopłot, który zaczęliśmy sadzić lata temu.
Cudownie byłoby popaść w wir prac ogrodniczych (jeszcze przecież czosnek, jeszcze skosić, wypielić i przekopać), póki co jednak dopadamy na placu boju wyłącznie tego, co antracytowe, zwłaszcza, że pełno tego (w rozsypce) poniewiera się pod nogami i musi trafić na śmietnik.



























Nasze największe marzenia na "już" - pomachać na do widzenia rusztowaniom, uregulować rachunki za skończoną robotę i ... zapakować to, co widać na zdjęciu (które już się, nawiasem mówiąc, zdezaktualizowało - krajobraz obecnie jest znacznie bardziej przysłonięty), do kontenerów.

sobota, 7 października 2017

Bohater drugiego planu.



Zawsze na posterunku, siłą rzeczy - systematycznie na zdjęciach, tym razem awansował do rangi bohatera.



Przygotowaliśmy się na widok działki usianej śmieciem, zdewastowanego nowo położonego dachu (a dokładniej prawie-połowy połowy dachu, bo ciągle pada), a tym czasem, poza nowoczesną sławojką, tylko prowizoryczna brama nieco przyklękła.
Nie da się ukryć, jesteśmy szczęściarzami!

piątek, 29 września 2017

Nieprzespane noce.

Z powodu zawodności ludzkiej pamięci (i popełnienia kolejny raz tego samego, strategicznego błędu) cierpimy na budowlaną bezsenność. Zdarzało się nam to już wcześniej.
Czy są jakieś plusy tego stanu rzeczy? Oczywiście. Jesteśmy coraz bliżsi realizacji naszego pierwotnego założenia - opcja "zrób to sam" ogranicza frustrację, poprawia samopoczucie i daje satysfakcję, spozieramy w jej stronę tęsknie i wizualizujemy ją sobie intensywnie, bo zaczyna być realistyczna.

Pośród skrajnych emocji i ogólnego poczucia niesmaku musimy jednak przyznać, że dach robi się coraz ładniejszy. Widać koniec.






niedziela, 24 września 2017

Szaro, buro i... radość.

Pogoda jaka jest, każdy widzi, jednak nie mamy czasu się nią martwić.
Przeanalizowaliśmy ostatnio nasze remontowo-budowlane położenie i okazało się, że w ciągu minionych ośmiu lat nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko przeprowadzki. Można by oczywiście stwierdzić, że wróciliśmy do punktu wyjścia, zdecydowanie jednak wolimy myśleć, że ów został już przekroczony - pakując się w to przedsięwzięcie mieliśmy wszak dom z szafami pełnymi cudzych butów, w tej chwili  nr 8 wygląda jak po gruntownych (wręcz radykalnych) porządkach, gotowy na remont. Hurrra!



























Zastanawiamy się tylko, którą teraz pójść drogą, a do wyboru mamy dwie.
Możemy zabić dechami co się da, wstawić kilka okien, kozę i skończyć częściowo całą masę innych rzeczy, zamieszkać w kuchni z balią na betonie i dłubać, żyjąc i pracując w oparach remontowego kurzu z dwójką dzieci.
Możemy też zabić dechami wszystko i czekać na wiosnę, dając sobie oddech, a następnie...zamieszkać w namiocie u stóp Staruszka, żyjąc i pracując w oparach remontowego kurzu  z dwójka dzieci.
Przewaga planu numer jeden nad planem numer dwa jest taka, że moglibyśmy zamienić nasze mirskie mieszkanie na środki na remont.
Przewaga planu numer dwa nad planem numer jeden jest taka, że moglibyśmy nie mieszkać w oparach remontowego kurzu zimą, co ułatwiłoby życie dzieciom (no dobra, może nam ułatwiłoby nawet bardziej).

Trzecia droga wydaje się być pójściem na manowce. Moglibyśmy przecież prowadzić prace tak, jak do tej pory, patrolując włości kilka razy dziennie, tyle, że kable już raz samoczynnie opuściły nasza posesję, będąc wcześniej zamontowanymi, i nie mamy złudzeń, że nowe także mogłyby udać się ich śladem. Rur wcześniej za bardzo nie było, trudno nam więc powiedzieć, jakie mają zwyczaje w zakresie zagrzewania miejsca u jednego właściciela.

Zdecydowanie jednak i niezaprzeczalnie musimy obecnie zrobić jedną rzecz - udać się po wycenę do wykonawcy okien (32 sztuki...chyba, bo coś nie możemy się doliczyć) i drzwi (8 sztuk).

poniedziałek, 18 września 2017

Los inwestora, czyli cała prawda o budowie.


Gdybyśmy mieli udzielić komuś rady dotyczącej budowania "się", polecilibyśmy nieszczęśnikowi zakup dobrej ulicówki, szufli metalowej oraz wiader, sporych i trwałych. Kiedyś wierzyliśmy, że najważniejszy jest przecinak, później prym wiodły widły, jednak wyzbyliśmy się złudzeń!
Miotła, szufelka i wiadro nie tylko sprawią, że poczujesz się na własnej budowie potrzebny, dadzą Ci także satysfakcję z powodu dobrze wykonanej pracy, powodując spektakularne efekty (nie zdążyliśmy tychże sfotografować, bo Mała Koza dała nam powody do ekspresowej ewakuacji z placu boju).




Jeżeli chodzi o inne aspekty inwestorskiego życia - moglibyśmy się rozpisywać, ale ktoś zrobił to wcześniej, aż nazbyt trafnie.


Jeżeli chodzi o bycie bardziej szczegółowym -  w naszym przypadku, choć papa okazała się ciężka i poskąpiliśmy na kolejne rusztowania - czego jak czego, ale dachu nie będziemy mogli się raczej czepiać.









niedziela, 17 września 2017

Odpuszczanie, czyli czego uczyliśmy się przez ostatnie osiem lat.



18 września 2009 spotkaliśmy nasz Dom po praz pierwszy.
Wydawało nam się wówczas to i owo, a wielu z tych rzeczy byliśmy nawet absolutnie pewni.
Okruch nie miał roku, Mała Koza miała ociągać się z przyjściem na świat jeszcze sześć lat i jeden dzień, a my o tym, co nas czeka nie mieliśmy tak naprawdę pojęcia - i całe szczęście - bo być może zawahalibyśmy się, zamiast dość spontanicznie podjąć jedyną słuszną decyzję o wejściu w układ ze Staruszkiem.

Później sporo się działo. Jak to w życiu. Jak to na (nie)budowie. Musieliśmy zmodyfikować plany i pogodzić się z budowlanym tornado, które uaktywnia się zwłaszcza, kiedy człowiek się na chwilkę odwróci. I w sumie, po okresie wątpliwości dryfujących czasem w okolice załamania odkryliśmy (na szczęście) - że chodzi nam tylko o to, żeby móc wyhodować dla dzieciaków przysłowiową marchewkę, mieć gdzie potańczyć ze znajomymi i nie frustrować się zimnem w mieszkaniu, w którym nie da się otworzyć okien, bo wszyscy wokół w swoich własnych piecach utylizują zbierany całe lato plastik.
To, czy szpara (między pustakami a belką o zbyt dużym przekroju) uszczelniona jest pianką montażową, z którą nie sympatyzujemy, nie ma żadnego znaczenia dla wzrostu marchwi. Trwając w tym przekonaniu cieszymy się, że uda nam się nie popsuć krajobrazu kulturowego (chociaż na pierwszy rzut oka może na to nie wyglądać), będziemy mieli własny piec i (niejedną) grządkę.

A nr 8 znowu zaczyna wyglądać jak dom.



Co prawda coś wydaje się nie grać z pewnymi drzwiami, ale raczej okaże się, że nie ma tego złego (już my się o to postaramy!).








niedziela, 10 września 2017

Dziwne dni.

Ostatni tydzień obfitował w taką ilość nagłych zwrotów akcji na wszelkich życiowych frontach, że gdyby nie pewna ilość (ratującego od postradania zmysłów) ciasta spożytego w odpowiednim towarzystwie, spotykalibyśmy się już z rodziną i znajomymi chyba tylko w Bolesławcu (za dawnych czasów powiedzielibyśmy "w Gnieźnie", ale to już nie nasz rejon...).

Ekipa od dachu udała się na "fuchę". Obyłoby się bez zgrzytów i łez, gdyby powiedzieli nam to wprost nie tylko podczas zmieniającej stan świadomości wiechy. Sytuacja zirytowała człowieka (bardzo, bardzo solidnego) od wynajmu rusztowań, gdyż jak się można domyślić te potrzebne były bardzo pilnie, tylko dowiedzieliśmy się o innym terminie pilności, gdy rusztowania mające do nas przyjechać zupełnie kiedy indziej były już na pace transportującego je samochodu.

Nie ma jednak tego złego! Wątek rusztowań jest znacznie szerszy, poprzestańmy może na tym, że wola wykorzystania tych, które miały od nas wyjechać, ale pozostały, skierowała nas ku naszemu pierwszemu wykonawcy - szczęśliwie murowanie z pustaków idzie mu zupełnie dobrze. W efekcie prace nad dachem stanęły, a młody Staruszek zyskał zupełnie zbijający z tropu wygląd ;)



Wnętrza nabierają kształtów, a my zastanawiamy się jak to zrobić, żeby urodzinowa (styczniowa) impreza Okrucha mogła odbyć się na jakimś sensownym metrażu (zgraja dziewięciolatków zajmuje sporo miejsca!).

A poza tym - drzewo mu urosło, temu domu.



poniedziałek, 4 września 2017

Wiecha.

Zaskoczeni frekwencją, ze zdemolowanymi organizmami (liczba mnoga lekko naciągana), serdecznie dziękujemy - Wam Wszystkim!


wtorek, 29 sierpnia 2017

niedziela, 27 sierpnia 2017

Za moment wiecha.


System pracy obecnej ekipy polega na wytrwałości i systematyczności owocującej nagłymi zwrotami akcji. Panowie są na budowie codzienne (nawet, gdy pada, co - jak już się przekonaliśmy - nie jest popularnym podejściem) i coś tam rzeźbią, aż tu nagle dzień dobry, dźwig na poniedziałek trzeba zamówić.
Dźwig w poniedziałek oznacza wiechę (najpóźniej) w piątek.


Jeżeli chodzi o spektakularne postępy (których bardzo teraz potrzebujemy w celu wzmożenia budowlanego entuzjazmu), w tym tygodniu powinna wrócić na swoje miejsce łąka, będąca obecnie pagórzastym chaosem z domieszką gruzu.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Ciesielski sierpień.

Miesiąc upływa Staruszkowi wśród wiórów i drzazg.
Trochę wiercimy (dachówkę, rzecz jasna), trochę sprzątamy (dom i okolicę), aż raz byliśmy w górach (sukces, to drugi raz w tym roku!), za to Panowie Od Dachu rzeźbią oraz nieustająco zadają nam pytanie - kto wymyślił te przekroje? Dowiedzieli się od konstruktora, że to nasz pomysł, choć my chcieliśmy tylko, żeby było tak, jak kiedyś, a nie grubiej. Cóż, przez lata fakty i wymiary mogą zatrzeć się w pamięci - pytanie tylko - czyjej? (Obejrzeliśmy ostatnio interesujący serial* o równoległych rzeczywistościach, czy - jak kto woli - solipsyzmie - był na tyle przekonywujący, że jesteśmy w stanie uwierzyć, że oba poglądy - nasz i konstruktorski - są prawdziwe...no, prawie.)

Nie czas jednak płakać nad rozlanym mlekiem.

Dzieje się, szczęśliwy dach nad głową jest coraz bliżej!






      


*The Affair