Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 28 lipca 2011

Kręgi w zbożu.

Jest postęp!
I to nad zwyczaj spektakularny. Różowy i betonowy.





Droga wśród pół, której - jak się okazuje - właściwie nie ma - znajduje się w granicach naszej działki.



Oznacza to, że traktorom mknącym przed naszym przyszłym łazienkowym oknem mówimy "gódbaj".

środa, 27 lipca 2011

Po imprezie

Nie wytrzymaliśmy i w sobotę wieczorem wróciliśmy do naszych małoojczyźnianych klimatów z (odległych o cztery godziny jazdy samochodem z nieukontentowanym dwulatkiem) Dusznik.



Zupełnie inaczej, niż mogłoby wynikać ze zdjęcia, było na tegorocznej Gali, choć uwieczniony wyżej moment przypada na jej apogeum.


Impreza - zupełnie dobra.
Promocja imprezy - warta jedynie przemilczenia.


Poza tym, coraz bardziej przyzwyczajeni do - nazwijmy rzecz po imieniu - faktu, że pomieszkamy w Mirsku jeszcze kilka lat, rozgromiliśmy paździerze w naszym, coraz mniej tymczasowym, mieszkanku. Przemknęły nam przez myśl wysokie loty gabarytów z kwietnia zeszłego roku.

A w sprawie remontu? Tak jakby czekamy na projekt. Mamy czas.

czwartek, 21 lipca 2011

Gdzie się podziała Izerska Gala?

Koniec pory deszczowej odtrąbiliśmy przedwcześnie.
Złe drzewo tkwi więc nadal w ścianie numeru 8, a my zadowalamy się naszymi codziennymi doznaniami estetycznymi, odpuszczając sobie wpatrywanie się w czekający na projekt (sic!) nr 8.

(D., architekt, powiedział wczoraj, że jeszcze dwa tygodnie i...)

Dachy Mirska i industrialne klimaty Ubocza wcale nam nie powszednieją.




Poza tym sielskim stanem rzeczy oraz sprytnie wygenerowanym (w odpowiedzi na okoliczności) brakiem oczekiwań co do postępów budowy, musiał pojawić się jakiś kąkol w zbożu, sól w oku czy coś w tym stylu.

Podczas zbliżającego się końca tygodnia w naszym miasteczku odbędzie się spora impreza plenerowa.
Można by się ucieszyć, że coś się tu jednak dzieje. Można by odetchnąć z ulgą, że jest jakaś nadzieja dla rozsypujących się uliczek i nadgryzionych zębem czasu kamienic. Można by nawet zacząć podejrzewać, że cykliczne organizowanie Izerskiej Gali Folkloru ma zmierzać ku wypromowaniu Mirska jako miejscowości na wskroś turystycznej.
Jest jednak mały problem. Z promocją.

Bo święto będzie, tylko nie bardzo wiadomo gdzie.



A jak już wiadomo gdzie, to nie bardzo wiadomo kiedy.



Oczywiście można wjechać wgłąb miasteczka i rozglądać się w poszukiwaniu plakatów z wyczerpującą informacją...tylko - po co wjeżdżać do Mirska, który z perspektywy trasy 361 wiodącej turystów do Świeradowa Zdroju, może zachęcić do zwiedzania chyba jedynie miłośników malowniczych gruzowisk?

Wołamy więc o pomstę do nieba, zachęcamy do przybycia na Izerską Galę, która odbędzie się w Mirsku 23 i 24 lipca... i żałujemy, że nie weźmiemy udziału w całej imprezie bo wybieramy się (w celach mniej-więcej zawodowych) na Święto Papieru, o którym informację można było znaleźć w sieci już dawno, a próby sprawdzenia zawczasu, czy termin imprezy w Dusznikach Zdroju nie pokrywa się z naszą, mirską, spełzły na niczym.

czwartek, 14 lipca 2011

Operacja "złe drzewo"



P.s.Widoczna na zdjęciu sterta kamieni to niestety nie nasze ekskluzywne, AŻUROWE ogrodzenie, a ściana domu.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Dzień zwycięstwa.

Dzięki nieocenionej pomocy wspomnianych w poprzednim poście Śledzibowców udało się wreszcie zakończyć eksmisję siana, które jakiś (długi) czas temu wyfrunęło napędzane siłą naszych mięśni ze stodoły.

Czekamy na wyznaczenie nam prac w Śledzibie.
Rewanż w postaci dostępu do mirskiej bieżącej wody to zdecydowanie za mało!

niedziela, 10 lipca 2011

Jak zrealizować plan pięcioletni, czyli co dwa domy (przysłupowe) to nie jeden.

Bylibyśmy szczerze zmartwieni, gdyby pewne objawy chorowania na stary dom dotyczyły wyłącznie nas. Okazuje się, że nie my jedni przeglądamy ogłoszenia o nieruchomościach, serce mocniej nam bije na widok (prawie) każdej ruiny, a najchętniej wyremontowalibyśmy je wszystkie.

Wczorajsza wizyta jednak ugruntowała w nas przekonanie, że jesteśmy w normie.
Otóż pewni ludzie, mający na karku zupełnie nieprzeciętną ruinę, przybyli nam z odsieczą! Ostatecznie chodziło chyba o dostęp do naszego mirskiego prysznica...niemniej jednak nie pogardziliśmy pomocą.



Ogromne postępy zwieńczyły kolejne oględziny domu.
Daliśmy się przekonać - albo ktoś przytargał i użył do budowy naszego domu idealnie pasującą belkę nie-wiadomo-skąd, czyli z jakiegoś innego domu. Albo nr 8 był przysłupowy. Cóż, w obliczu dowodów wersja druga wydaje się dość prawdopodobna.



Po chwili refleksji postanowiliśmy, że numer 8 pozostanie "zwykłym" szachulcem. Nasza przebudowa wpisze się w targającą nim tradycję ciągłych zmian wizerunku.
Mamy nadzieję, że dowody będą mogły służyć nam jeszcze przez wiele lat i upamiętniać przeszłość Staruszka.
A jeżeli kiedyś zmienimy zdanie... :)


Do podjęcia decyzyj o zostawieniu gotowego przecież projektu w spokoju przekonało nas kilka czynników, szalę przeważyło jednak wyobrażenie o szczycie kiczu, czyli odtworzeniu konstrukcji przysłupowej tam, gdzie jednak mogło jej wcale nie być.

sobota, 9 lipca 2011

Plan pięcioletni.

Ostatnimi czasy (laty) dostosowywaliśmy rzeczywistość do planu.
Efekt jaki jest każdy widzi.

Czas na zmianę dynamiki. (Nie mylić ze zmianami w niezłomnej wierze w powodzenie przedsięwzięcia.)

Teraz dostosujemy plan do rzeczywistości!

Obmyśliliśmy, głównie dla własnego zdrowia psychicznego, trzyletni program remontowy. A żeby wypaść we własnych oczach trochę lepiej, uwzględniliśmy w nim czas miniony.

Pięciolatka wygląda następująco:
-dwa lata sprzątania (oo, zostało nam niecałe pół roku!),
-rok na rozbiórkę,
-dwa lata na układankę.

Nie da się ukryć, że niebawem się wprowadzamy.
Dokładnie w 2014 roku:)

Oczywiście plan dotyczy budowy naszego mieszkania, a nie ukończenia pozostałych dwustu metrów kwadratowych Prywatnego Domu Kultury.


We trójkę damy radę.

czwartek, 7 lipca 2011

Niby nic.

Dziennik nieco zapuszczony, prawie jak nasza działka, której do wczoraj trzeba było szukać z lupą pośród rozległych traw.

Notujemy więc:

-ze skrawka gruntu o wymiarach 3x3 m wygrzebaliśmy szklankę potłuczonego szkła,
-ukradliśmy trochę kamieni z lasu (znaleźliśmy ładną stertę obiecującego gruzu, więc to prawie recycling...prawie, bo sterta zarosła i się zgubiła, więc ogołociliśmy las z kilku minigłazów, na oko także pochodzenia rozbiórkowego),
-w międzyczasie i przy okazji wpadliśmy to tego urzędu, co to ma dwa lata na rozpatrzenie- efekt wizyty raczej obiecujący,
-okazało się też, że projekt jest gotowy - gotowy, to znaczy, że został wysłany "do branż"(dlatego jeszcze nie zapraszamy na czczenie wiekopomnej chwili).

Moglibyśmy wspomnieć o paleniu siana i gałęzi, ale już troszkę nam się znudziło. Wspominanie.

Szacowanie terminu otrzymania pozwolenia na budowę tak nam spowszedniało, że w końcu staliśmy się na tę kwestię obojętni.

O postępach widocznych na pierwszy rzut oka nadal trudno mówić.

Przez dwadzieścia jeden miesięcy do wielu rzeczy można się przyzwyczaić.



Nieprzerwanie jest jednak ładnie:)