Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Sterta story, czyli ciąg dalszy nastąpi.

Po imponującym, sobotnim przyspieszeniu nadszedł czas na niedzielne wymknięcie się z posesji tylnymi drzwiami, których oczywiście jeszcze nie ma.

Objuczeni sprzętem ogrodniczym przybyliśmy, rozejrzeliśmy się, przerzucaliśmy kilka desek, podlaliśmy przyszłe plony (czyli to, czego nie zjadły ślimaki), zebraliśmy wiśnie i zwialiśmy do lasu  na poziomki i jagody.

W przyszłym tygodniu będzie u nas A., babcia Okrucha.
Jeżeli wówczas nie uda nam się ogarnąć do końca sterty...


P.s.Przestaliśmy oglądać Maję w ogrodzie.
Telewizja Polska ma o wiele bardziej konkretne propozycje dla początkujących oprawców roślin.

niedziela, 24 czerwca 2012

Efekt profesjonalnych przygtowań.


Tym razem nie mogło się nie udać.



"Jedni kupuj dzisiaj kiełbaski, inni...poproszę po pół kilo gwoździ - tych i tych."






Niezbędnik  budowlańca powinien zawierać namiot, którym zajmuje się potomek, podczas gdy reszta ekipy zajmuje się kontynuacją wielomiesięcznych porządków w obejściu.

Nowa, lepsza sterta. 
Nowa, lepsza rabata.
 Gołym okiem widać postęp!


 Zalążek imponującego ogrodzenia - w centrum biodegradowalna podpora winobluszczu.


Na deser - wizyta K., T. i T.(skończyła się w tradycyjny dla zjeżdżających do Kłopotnicy gości sposób).

sobota, 23 czerwca 2012

Wizualizacja.

Gapienie się w nieistniejącą już czeluść szamba jest niezaprzeczalnie fantastycznym uczuciem.
Było... i nie ma. (Przystajemy koło ex-dziury często i z satysfakcją wzdychamy.)
Mała rzecz, a cieszy!


Z nieprzemijającej okazji oczekiwania na pozwolenie na rozbudowę (w najlepszym razie zstąpi na nas w sierpniu, nie przyzwyczajamy się jednak nadmiernie do tej myśli) nadal zajmujemy się zabawą w działkowców i ogrodników. Idzie nam wybornie.

Wszystko będzie kiedyś wyglądało mniej więcej tak:


Zrealizowaliśmy

-konwalie na grobowcu szamba,

-wbicie dwóch grubych pali i ustawienie kolejnej sterty kamieni jako podwaliny pod ogrodzenie złożone z tego, co pod ręką (kamienie, resztki domu, chaszcze) - może zrobilibyśmy więcej, ale oczywiście nie mieliśmy gwoździ, a na dodatek nie chciało nam się wywlekać taczki z piwnicy, ładować jej do bagażnika i wdychać dziwnej woni, jaką taczka wydziela, w czasie podróży na włości,

-sianie naparstnic i ostróżek (trzymajcie kciuki, rozmnażanie roślin z nasion wychodzi nam fa-tal-nie),

-sadzenie róż (czerwone kulki zimą),

-wpuszczenie w grunt sadzonek winobluszczu (-szcza?) (wiemy, wiemy że przywleczony zza Wielkiej Wody, ale TA czerwień jesienią...no nie mogliśmy sobie odmówić).

Poza tym dokładnie czytamy moheryjne posty.

Oglądamy Maję w ogrodzie (bo pokazują rośliny i mówią, co to za jedne).

Gapimy się na ekipę remontującą (z projektem!!!) poddasze, które widzimy z naszego betonowego okna w Mirsku i zastanawiamy się, czy wyciągać od nich namiary. Szukanie fachowców nas przeraża.
(Sąsiedzi z Grudzy - liczymy na Wasze doświadczenie!)

W kontekście fachowców z nadzieją rozpamiętujemy postać W., spotkanego podczas Dnia Otwartych Domów Przysłupowych w najlepiej rokującym pośród tychże - Śledzibie.

Intensywnie myślimy o przeistoczeniu STRASZNEJ STERTY w coś bardziej praktycznego.
Foto by Stanisław


Myślenie idzie nam doskonale.
Realizacja w powijakach...zdążyła już zarosnąć.





niedziela, 17 czerwca 2012

Pogrzeb szamba.

Nad Kłopotnicą, jak na tego rodzaju uroczystość przystało, zebrały się ciemne chmury.

Zaczęliśmy wczoraj (zabieraliśmy się do tego od października 2009).

Skończyliśmy dzisiaj, w pogodny, niedzielny poranek.
(No, prawie skończyliśmy - ale poza przyjemnościami czasem trzeb też popracować - musieliśmy więc ostatnie dwie taczki ziemi przełożyć na inny termin.)

To będzie dobre miejsce dla konwalii.

Od dzisiaj nie musimy już pilnować nadmiernie Potomka biegającego w pobliżu dziury w całym (obejściu).

(Jak widać w lewej, środkowej części zdjęcia...nadal czeka na nas sterta innych rzeczy do zrobienia.)

piątek, 15 czerwca 2012

Konstruktorzy obwoźnej biblioteki.


Wczoraj zabraliśmy się za budowę. Kompostownika (no dobra, nazwijmy rzecz po imieniu: kompostowniczka). Pewnie udałoby się nam go skończyć, gdyby nie pewien skromny niefart - zaopatrzyliśmy się w zbyt małą ilość gwoździ. W zasadzie w ogóle się w nie nie zaopatrywaliśmy, wierząc w przepastność i zasobność naszej skrzynki z narzędziami.

Nie ma jednak tego złego!

Ponieważ doczekaliśmy się w końcu nawiązania pewnych wewnątrzwsiowych znajomości (a dokładnie - jednej, poczwórnej), nie przejęliśmy się zanadto i podrzuciliśmy M. obiecane Dzienniki kołymskie i Białą gorączkę, wywożąc odeń Podróże z Herodotem - lekturę na długie, zimne, deszczowe wieczory.
Tymczasem dzisiaj w Mirsku - pełnia lata.

czwartek, 14 czerwca 2012

Dziura zabita dechami.




Na razie jedna, gdyż każda wyprawa o celach naprawczo-remontowych kończy się, zanim się jeszcze na dobre zacznie, w ścianie deszczu, która utrudnia zabawy z Potomkiem na placu boju.

Autorem nowej, lepszej dziury jest G., dziękujemy!

czwartek, 7 czerwca 2012

Pointa mrożącej krew w żyłach historii o Małym Białym Domku.

Jeździliśmy, liczyliśmy, wydzwanialiśmy i konsultowaliśmy.
Podejmowanie tych czynności, zaowocował, przemyślaną (co zupełnie do nas niepodobne) decyzją - Mały Biały, jeżeli oczywiście zechce, może na nas poczekać.
Nie mówimy "nie" i "nigdy", za to zdecydowanie musimy rzec "nie teraz".

wtorek, 5 czerwca 2012

Efekt kompromisu, oraz nasty raz o tym, że o ktoś jadł z naszych miseczek...

Niniejszym odnotowujemy kolejne włamanie oraz pierwszego w tym roku kleszcza.

Jak widać, ktoś "pił z mojego kubeczka i jadł z mojej miseczki".


Z rzeczy bardziej budujących: kompromisowy (i canina, i rugosa) żywopłot ma się nieźle - małe co nieco się przyjęło, a nawet zakwitło!

Kierunek rozwoju wydarzeń związanych z Małym Białym Domkiem pozostaje (tymczasowo) mocno niedookreślony.


piątek, 1 czerwca 2012

Pozwolenie na budowę

nie zmaterializuje się przed naszymi oczyma zbyt szybko,gdyż wniosek o jego wydanie...nie został jeszcze złożony.

D., architekt, po tym, jak uświadomiliśmy mu, że w powiecie nikt o naszym projekcie nic nie wie, napisał, że właśnie jest w drodze. Ten wniosek znaczy się. Do Lwówka.

W kwestiach pozostałych (Mały Biały Domek) - osiągnęliśmy przyjemny stan nicniemuszenia (czytaj: "może", "zobaczy się"). Zaraz po tym zadzwonił telefon. Jutro jedziemy do Małego Białego wysłuchać propozycji. Nasza z wymianą towarowo-pieniężną (dom za kasę plus mieszkanie) nie spotkała się z akceptacją "tego w dresach"( jak mawia Sąsiad), który w rzeczywistości jest niestety przemiłą i niezmiernie serdeczną panią A.
Niestety (choć w zasadzie nie przeszkadza nam to w życiu), gdyż mamy pewną nieposkromioną skłonność do nieograniczonej wiary w miłych ludzi i ich intencje oraz równie nieograniczoną chęć do realizowania z nimi tak zwanych "interesów życia".
Na szczęście mamy też, poniekąd za sobą, doświadczenie z imć D., architektem!
------------------------------------
piątek, 1 VI 2012, 20:02
Z ostatniej chwili - otrzymaliśmy mejla od D., architekta - przesłał nam skan potwierdzający złożenie wniosku o pozwolenie na budowę!