Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

O jeden krok za daleko.

Rozpędziliśmy się nieco w drodze na Tłoczynę. Kowalówka też niczego sobie.
Dawno już nie mieliśmy okazji brykać po okolicznych pagórkach. Mobilizacja w postaci odwiedzin siostry K. - bezcenna.



Musimy bezwzględnie umówić się na spotkanie z naszymi rozbiórkowiczami i zadać im kilka zasadniczych pytań, zanim poznamy ich z kierownikiem M. Styczeń będzie bardzo towarzyski.

niedziela, 15 grudnia 2013

Refleksja, czyli rzecz o spóźnionym refleksie.

Nie sądziliśmy, że przyjdzie nam kiedyś napisać tutaj takie słowa. Ale przyszło.
Postanowiliśmy zamknąć* bloga dla publiczności. Przyczyny pozostaną ściśle tajne.

Jeżeli ktoś do nas przywykł lub podejrzewa, że zeżre go ciekawość
("udało im się, czy ciągle sprzątają te gałęzie sprzed sypiącego się domu?")
- znaleźć(i zapytać) nas jest zupełnie łatwo.

Powiedz "do widzenia!", Dziadku:



Dzięki Wam za te wszystkie lata! :)
Ahoj!

























*22 XII 2013, do odwołania.




sobota, 14 grudnia 2013

Piątek. Trzynastego.

Jak powszechnie wiadomo mamy sporo szczęścia. Można by nawet rzec, że więcej szczęścia niż rozumu.
Próbując wymigać się od budowlanej edukacji, zostaliśmy doinformowani mimochodem.  Dowiedzieliśmy się od M., kierownika, czym różni się dachówka ułożona w łuskę od dachówki ułożonej w koronkę. Po uzyskaniu werbalnych i rysunkowych informacji (oraz jednego przykładu z natury, co to go widać było przez kierownicze okno) wybraliśmy koronkę. Ekstra. Taniej. Jesienią. Bo jak już przestanie leżeć ten śnieg, co to jeszcze nie spadł, zaczynamy rozbiórkę. Ściślej rzecz ujmując - zaczynamy patrzeć na rozbiórkę.

Zostaliśmy uprzedzeni o kilku prawdach budowlanych, po czym się z nimi pogodziliśmy.

Nastawiliśmy się także na kolejne spotkania z D., architektem. Mamy nadzieję, że pani G. nadal u niego pracuje (błagamy Cię, o Losie Słodki, niech pani G. nadal tam pracuje!), gdyż tak jakby, na pierwszy rzut kierowniczego oka, występują pewne nieścisłości, ups,a panią G. wspominamy jako osobę komunikatywną i miłą.

Budowa potrwa dwa sezony. A może nawet trzeci. Cieszy nas to, gdyż kierownik jest niezmiernie sympatycznym oraz elokwentnym człowiekiem. Na przyszły rok zaplanowaliśmy już sobie pięćdziesiąt spotkań.

(Tym razem nie będzie zdjęć. Przez cały dzień było tak ładnie i tak miło, że nikt poważny nie sięgałby po aparat.A poz tym co - mieliśmy robić portrety kierownikowi M.?)

czwartek, 12 grudnia 2013

Wielki powrtót "dziennika".

Przynajmniej na dwa dni wracamy do tradycji dziennika (a nie miesięcznika).

Udało nam się powiększyć stertę (wynik wichury). Co prawda miało być odwrotnie, ale co sukces, to sukces. Rzecz dodana. Bilans na plus - mam czegoś więcej. Strawa ze śliwkowego ogniska jest przecież niczego sobie.




Udało nam się zasadzić czosnek i kilka tulipanów (pozostałe kilka w kilkumiesięcznym oczekiwaniu na
sadzenie zzieleniało ze złości). Ocalone tulipany widać na ilustracji, w siatce (zwanej gdzieniegdzie zrywką).
Czy zostaną rozdeptane na wiosnę? Czy przejedzie po nich jakiś pojazd wagi ciężkiej (niekoniecznie mamy na myśli sąsiedzki traktor, który rozjeżdża nam sporą część tak zwanych nasadzeń)? Jeżeli nawet, będzie to oznaczało rychły koniec budowy. Także - cudownie!



























Udało nam się też nawet zmobilizować i umówić z kierownikiem. Na jutro.

Osiąganie samych sukcesów mamy zamiar podtrzymać już do samego, szczęśliwego końca budowy.

niedziela, 1 grudnia 2013

Nieustające wakacje.

Zdarzyło nam się wczoraj przebywać w towarzystwie gości Maxa, w W.

W zasadzie my (oraz nasza obstawa, dotrzymująca (w naszym imieniu) zgromadzonym kroku w pewnym procederze, o którym przed pewną wieczorną godziną się nie mówi) też byliśmy jakby gośćmi, ale "jakby" robi wielką różnicę.

W każdym razie, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, zostaliśmy zapytani o rzecz zasadniczą, czyli co my tu w ogóle robimy i czy przypadkiem nie wylądowaliśmy na Pogórzu z powodu pragnienia nieustającego bycia na wakacjach.
-Otóż to! - przyznaliśmy zgodnym chórem wraz z towarzyszącymi nam ex-Pomorzanami, przekąszając genialne rogaliki made by Max...a właściwie, ściślej rzecz ujmując, wylizując niemalże okruszki z talerzy po tychże. Tychże rogalikach, nie Pomorzanach.

No właśnie.

Wszystko jednak ma swoją cenę. Jak powszechnie wiadomo, nasze nieustające wakacje nakręcane są przez tak zwaną nie-budowę. Wracając więc do sedna (do nie-budowy, znaczy się) - już myśleliśmy, że w nadchodzącym sezonie  przypadkiem wywiniemy się od brudzenia sobie rąk, ale ZNAKI mówią co innego. Nie dość, że fachowcy pamiętają, że się z nami umówili, to jeszcze...wczorajszy dzień, posługując się rękoma pewnego Śledzibowca, uraczył nas żółciutkim do granic możliwości podarunkiem ("trochę słońca na ten mokry czas"):



Wygląda na to, że należy już przestać nie-budowę nazywać nie-budową, zakupić czarny pisaczek, zadzwonić wreszcie do kierownika, przyklepać sprawę w Wydziale A. i B. Szczególnie dlatego, że chętnie zrewanżowalibyśmy się za tę tablicę i za te rogaliki (i za dotrzymywanie kroku zgromadzonym wczoraj w W. w pewnym procederze, o którym przed wieczorem się nie mówi) wieczorem przy kominku.
Ale żeby mieć kominek, trzeba najpierw zbudować dom. Wiadomo - Ordnung muß sein!