Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

środa, 31 marca 2010

"Niecierpliwość moja wzrasta, gdy czekanie się wydłuża."

Chaos uczesany.
Widać kres bezkresnych potyczek urzędowych. (Za jakieś cztery- pięć miesięcy. W wersji optymistycznej, ma się rozumieć.)

Nasz kalendarz na najbliższe tygodnie (dłuuugie tygodnie):

Inwentaryzacja architektoniczno-budowlana - 3 tygodnie od podpisania umowy (co miało miejsce 26 marca). (OD WCZORAJ TRWA)

Projekt koncepcyjny - 4 tygodnie od daty podpisania umowy.

Akceptacja projektu koncepcyjnego - 7 dni od daty jego przekazania.

Przygotowanie wniosku o warunki zabudowy - j.w. (czas oczekiwania na decyzję o wz może wynosić do 3 miesięcy). (CO? CO ONI CHCĄ Z TYM ROBIĆ? KŁAŚĆ POD PODUSZKĘ PRZEZ TRZY KOLEJNE PEŁNIE KSIĘŻYCA, ŻEBY SIĘ UPRAWOMOCNIŁO?)

Projekt budowlany w zakresie niezbędnym do uzyskania pozwolenia na budowę oraz projekty wykonawcze - 8 tygodni od uzyskania decyzji o warunkach zabudowy.

Pozwolenie na budowę - do 65 dni.

Prace rozbiórkowe - w każdej wolnej chwili.

Ktoś chętny na burzenie stropów i zrywanie podłóg?

wtorek, 30 marca 2010

To nie jest takie proste i nie wesołe, czyli program użytkowy obiektu.

Trudno uwolnić się od szlagierów z lat dziecinnych. Jedna ze zwrotek niewybrednego songu o dwóch harcerzach małych pasuje niemal idealnie (poza elementem nikotynistycznym) do wyzwania, które przed nami stanęło. Stanęło w piątek i stoi jak wryte.

To nie jest takie proste nie nie wesołe
palić papierosy daleko od szosy
param pam pam, zabawa nie jest zła.


Musimy napisać plan użytkowy obiektu. Czysta przyjemność. Efekt iście katastroficzny. Oto jak rodzi się w bólach zgrabny dokumencik, zwięzła podkładka pod projekt, uładzony plan na życie, stonowana i pełna dystansu informacja dla architekta:

"Nasze mieszkanie.

Marzymy o ogrzewaniu kominkowym. Połowa z nas żyje w przekonaniu, że uratuje nas to przed zamarznięciem, kiedy zawiedzie elektryczność. Kominkiem chcielibyśmy móc ogrzać nasze mieszkanie.
Wolelibyśmy mieć jeden komin, w dodatku ten, który już stoi, ale jeśli dwa byłyby z jakichś względów praktyczniejsze, przyjmiemy pod swój dach dwa.
Zależy nam na zachowaniu maksymalnie wielu elementów oryginalnych (niekoniecznie ze względów ekonomicznych, chodzi raczej o chęć zachowania charakteru domu i względy ekologiczne (dosłownie rzecz ujmując: recykling). Nie mamy jednak obiekcji co do przenoszenia istniejących elementów w inne miejsca (chodzi głównie o stolarkę drzwiową, zewnętrzne parapety okienne na piętrze, wykorzystanie legarów oddzielających piętra części mieszkalnej na przykład od budowy antresol).
Jesteśmy fanami wszelkich odnawialnych źródeł energii, nie wzgardzimy kolektorem do podgrzania wody.
Pośród wszystkich pomysłów na rozwiązanie problemu niskich kondygnacji w części mieszkalnej najbardziej podobały nam się antresole.



W zasadzie nie mamy nic przeciwko wysokim nawet na cztery metry pomieszczeniom, o ile gdzieś w kącie czaiłaby się antresola, przełamująca wrażenie mieszkania w kominie. Całe dotychczasowe życie spędziliśmy w klasycznych mieszkankach z wielkiej płyty, bardzo chętnie uwolnimy się od mieszkania tuż pod sufitem, nawet, jeżeli oznaczać by to miało ekscentryczność czy dziwaczność wysokich pomieszczeń. Poza tym okna na dwóch poziomach w jednym pomieszczeniu – super.
Nie upieramy się co do lokalizacji kuchni.
Cenimy sobie ład i prostotę, jasne, być może nawet oczywiste kolory w pomieszczeniach mają stanowić tło dla niezwykłych detali mebli. Zależy nam też na eksponowaniu legarów i elementów więźby. Chętnie odsłonimy ceglany bądź kamienny mur.

Pomieszczenia dla gości.



Wyobrażamy sobie, że pokoje gościnne mieścić się będą nad naszym mieszkaniem. Chcielibyśmy móc udostępnić 16 miejsc noclegowych. Myśleliśmy o czterech pokojach, które mogłyby pomieścić do czterech łóżek. Każdy pokój powinien mieć łazienkę. Dwie łazienki mogą byś niewielkie, jednak dwa pozostałe pokoje gościnne mają być dostępne dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich, dlatego też łazienki muszą być odpowiednio większe. Chcemy też , żeby to miejsce było wygodne dla rodzin z dziećmi, nawet takimi bardzo małymi. Doskonale byłoby, gdyby okna dachowe umożliwiały podziwianie okolicy, a nie tylko nieboskłonu.
Ze względu na osoby poruszające się na wózkach oprócz schodów niezbędna będzie winda. Mamy na myśli prosty „podnośnik platformowy” a nie platformę czy krzesełko schodowe.
Dlatego też w części dla gości chcemy uniknąć wszelkich barier mogących utrudniać poruszanie się wózkowcom. Ma to też znaczenie perspektywiczne, jeżeli kiedyś ktoś z rodziny potrzebował będzie opieki, chcemy mieć możliwość udostępnienia mu oddzielnej przestrzeni, by jak najdłużej mógł być niezależny od nas.
Skoro wśród naszych gości chętnie widzielibyśmy osoby z dziećmi, istotny wydaje się być komfort akustyczny przeznaczonych dla nich pomieszczeń, dosadniej rzecz ujmując, chodzi o to, żeby nikt nie zakłócał snu co wrażliwszych pociech, ale także żeby dziecięcy płacz nie stawiał o czwartej nad ranem wszystkich gości na nogi.
W stodole znajdować miałaby się kuchnia z jadalnią dla gości, mieszczącą kilka oddzielnie stojących stolików. Powinna znajdować się tu też toaleta (dostępna dla wózkowców) Drugi poziom zawierałby dwa pomieszczenia – jedno przeznaczone na salkę zabaw dla dzieci, drugie powinno mieć dostęp do wody , będzie tam pracownia ceramiczna, miejsce , żeby ustawić kilka sztalug. Dobrze byłoby, gdyby to pomieszczenie miało duże okna. Jesteśmy otwarci na szklane tafle zastępujące fragment ściany. Jednocześnie trzeba by tam zmieścić malutki pokoik z dostępem do wody na ciemnię fotograficzną. Wystarczy pomieszczenie 2x2m.
Pokój zabaw dla dzieci powinien być w takim miejscu, żeby tupanie, skakanie i inne dzikie zabawy nie wpływały zasadniczo na komfort spożywania posiłków przez gości…wygląda na to, że musi być po prostu na parterze, pod kuchnią. Co do gabarytów kuchni dla gości – chcemy, żeby mogła ona pełnić tez funkcję sali nadającej się na urządzenie zabawy sylwestrowej, czy też wieczoru autorskiego. Wyobrażamy sobie, że uda nam się stworzyć prywatny dom kultury po prostu, miejsce, w którym organizować będzie można plenery…Malownicza okolica nie pozwala nam pominąć tej możliwości wykorzystania domu.
Chodzi nam o coś rustykalnego, nie mamy jednak na myśli odtwarzania skansen. Chodzi o swobodną wariację na temat materiałów z których zbudowany jest dom.Dyskretne nawiązanie do tradycji.
Dach ocieplany nakrokwiowo. Jesteśmy zagorzałymi wrogami szaf typu „komandor” i kuchni pod zabudowę."

O czymś zapomnieliśmy?

niedziela, 28 marca 2010

Intuicja.

Piątek był piękny, słoneczny, Okruch dzielnie zniósł podróż. Nie spodobało mu się co prawda w lwóweckim starostwie powiatowym, gdzie odbieraliśmy naszą upragnioną mapę do celów projektowych...



...za to wizytą u architekta D. w Jeleniej był wybitnie zachwycony...w zasadzie rzec by można - zachwycony nadmiernie. Przez dwie godzinki na zmiany biegaliśmy za tym naszym Messerschmittem i czytaliśmy umowę, w międzyczasie podpisując rozmaite papierki.

Kolejny etap jednodniowej podróży miał być rekreacyjny. Po obrzydliwym, rozgotowanym makaronie w sosie o smaku gotowanej ścierki i równie paskudnym czymś (o konsystencji kamienia), co kelner nazwał gyrosem, ruszyliśmy do Górzyńca szukać krokusów. Wiemy już, że nie wychodzi się w góry wczesną wiosną po godzinie szesnastej, z wózkiem wyładowanym człowiekiem poniżej drugiego roku życia, który uparcie zdejmuje czapkę i chce być nieustannie trzymany za rękę, w efekcie czego zaprzęg pcha jeden człowiek, a drugi dba o kontakt fizyczny schylając się nad wózkiem, żeby Potomek się nie zbulwersował, bo do samochodu przed zmrokiem warto by było zdążyć...

Uwaga o charakterze turystycznym: rezerwat Krokusy w Górzyńcu nie jest w żadnym Górzyńcu, w ogóle nie wiadomo, czy istnieje, po półtoragodzinnym pchaniu wózka z dzieckiem cały czas lekko pod górkę skapitulowaliśmy. Tak oto odbył się nasz rodzicielski chrzest bojowy w górach. Co prawda Staś był już w Rudawach, ale mierzyło się go wówczas w milimetrach i - co tu dużo mówić - nie wyrażał jeszcze własnego zdania.

Do Kłopotnicy już nie dotarliśmy. I tak nic byśmy nie zobaczyli - oczy zamykały nam się same. Pozostaje nam wierzyć, że przyszłotygodniowa inwentaryzacja architektoniczno-budowlana nie przyniesie wniosków w rodzaju "obiektu nie zastano".

Pytanie podstawowe brzmi "po cóż pchaliśmy się tak daleko na jeden dzień, z małym dzieckiem i tak obfitymi planami?" Okazało się, że kierowała nami rodzicielska intuicja. Od wczoraj pasiemy Okrucha lekami przeciwgorączkowymi...

środa, 24 marca 2010

Trzeci dom?!

Po obejrzeniu kolejnych odcinków "Wielkich projektów", kilku dyskusjach i nagłych przypływach rozsądku, nasza wiara w kontrolowanie budowy na odległość słabnie, żeby nie rzec - zamiera.
Wygląda na to, że zamieszkamy w Leśnej. Czemu by nie. Skoczy się do notariusza, popłaci podatki, pracę jakąś znajdzie, a jak środki na budowę się wyczerpią, sprzedamy mieszkanie i przeniesiemy się w oko cyklonu. Może wówczas pierwszy etap inwestycji* pod wszystko mówiącym tytułem "Zmiana sposobu użytkowania budynku mieszkalno- gospodarczego w ramach siedliska rolnego na mieszkanie + pokoje gościnne w Kłopotnicy k/Mirska”, czyli nasze gniazdko, będzie zakończony.

______________________________
*Rozkłada nas na łopatki obcy nam ideowo tytuł "inwestorów". Został stworzony chyba w celach manipulacyjnych, by podnosić na duchu ludzi wydających masę kasy na kupę gruzu i drewna. Ach, to lobby budowlane!

P.s.Kredens znalazł nowy dom. Dziękujemy Ci, E.!

piątek, 19 marca 2010

Jeszcze będzie przepięknie!

Co prawda architekt nadal milczy, ale my , otwarci na walące do nas drzwiami i oknami dary losu, już wyobrażamy sobie jak Kevin McCloud (dla niewtajemniczonych - ten z Grand Designs), odpowiedzialny częściowo za nasze czyny (czytaj: nabycie domu)opowiada o naszym wysokim na ponad trzy metry lokum z antresolami (prawo budowlane nie chce się zgodzić na pomieszczenia mieszkalne o wysokości 1,5 m, a ponieważ jesteśmy entuzjastami formalności i uległości wobec machiny urzędniczej, zgadzamy się z nim potulnie) i perfekcyjnie zagospodarowanym na pokoje gościnne poddaszu oraz dużej jadalni i bawialnio-warsztatowni w stodole z niezbędną u podnóża Izer windą dla wózkowców*.

Jeszcze słowo o tym metrażu wzwyż. To pomysł pana D.(architekta). Doskonały. My, jako niewolnicy wyobraźni ludzi z wielkiej płyty, jakoś nie mogliśmy na to wpaść. Chcieliśmy pogodzić się z tą klaustrofobią! Jak dobrze, że ktoś nas oświecił.

Refleksja z zupełnie innej beczki:
Ale z nas starzy! Tylko Kłopotnica i Kłopotnica, urzędy i papierki, a tymczasem Okruch butów wiosennych nadal nie uświadczył... Na swoją obronę możemy rzec jedynie, że musimy się przeprowadzić, nim Stasiek zawrze przedszkolne znajomości. Mamy więc niecałe dwa lata...

________________________________________________
* Przez kopalnie, a w zasadzie dzięki nim, Góry Izerskie obfitują w asfaltowe drożyny, dzięki czemu można śmigać tam na dwóch kółkach, nie tylko rowerowych.
Po czeskiej stronie jest kilka wyznaczonych tras, ale i my możemy powoli przestać się wstydzić!
Oto szczegóły i dowody:
Na wózku

I jeszcze fotografia z wyprawy o znamiennym tytule "Izerbejdżan w jeden dzień" - widać solidną drogę, która, o ile pamięć nie zawodzi, ma coś wspólnego z kopalnią "Stanisław".

czwartek, 18 marca 2010

Permanentny niedoczas. (Notatka bardzo nieuczesana.)

Akt podpisany. Ostatecznie więc nie mamy dokąd wracać - zostają tylko perspektywy w malowniczej ruderze. I kredens, który musimy ewakuować i gdzieś przechować do czasu desantu na Neusorge. Próba rozłożenia go na części pierwsze mogła skończyć się dlań tragicznie. (Wiemy, próbowaliśmy.) Chciała go pani rzeczoznawczyni z banku (który udzielił kredytu nowym właścicielom naszego ekslokalu) ale jakoś się nie odezwała...więc nadal należy do nas i żerującego na nim stada korników(musimy je zgładzić niezastąpionym Xirolem, tylko kiedy? kiedy?).
Reasumując: najgorsze w przeprowadzkach są wyprowadzki.
Dziś kolejna urzędowa ekskursja. Do skarbówki, ma się rozumieć...powinniśmy dostać jakieś ulgi podatkowe za lojalność wobec machiny państwowej.
Architekt nie pisze. A my byśmy już za kielnie chwytali.
I co z jabłonkami i śliwami? Czymś się je bieli na wiosnę? Wapnem? Widzieliśmy worki czegoś białego pod stodołą.To to, czy nie to? I jak się to przycina? I te wierzby nieposadzone...I jak tego dokonać zdalnie z Poznania?
No tak, jeszcze odra-świnka-różyczka, PIT, sprawa o wątpliwie wątpliwym moralnie zabarwieniu...
"Wy tu macie niezły burdel" jakby podsumował klasyk. Inny mógłby dodać coś o Jesieni średniowiecza...

środa, 17 marca 2010

Kopalnia

Kiedy mknie się do Kłopotnicy przez Grudzę panorama po lewej znaczona jest wyrobiskami:



a kilka metrów dalej widać już tory, którymi wywozi się urobek z kopalni (Osobówki też jeżdżą, ale nie zatrzymują się, bo i po co? Dla kilkunastu zamieszkałych gospodarstw?) :



Wreszcie doczekać się można świętoandrzejowego krzyża i widoku drogi biegnącej przez wieś:

wtorek, 16 marca 2010

Smalec i inne wątpliwe atrakcje, czyli przedostatni rzut oka na ostatnią wyprawę.

Musieliśmy uwiecznić jednego z głównych bohaterów sagi "Trudne dobrego początki". Oto on, smalec - ewakuowany na podwórze, by nie kusić swym jestestwem w domu żądnych uczty myszy:



Bardzo malowniczo zrobiło się w obejściu po tym, gdy płot załamał się pod naporem naszych trosk i zimowej aury:





Ten dramatyczny wątek upadku ogrodzenia widać też w tle kapliczki,nad którą opieka przypadła nam w udziale wraz z domem:

poniedziałek, 15 marca 2010

Cztery strony świata.

Kierunek Jelenia (sąsiedztwo od frontu):



Kierunek Lwówek Śląski(widok na Grudzę prawie spod przydomowej lipy):



Kierunek Świeradów (sąsiedztwo od zaplecza):



Kierunek Izery (szosą mknie ciężarówka z bazaltowym urobkiem):

środa, 10 marca 2010

"Życia panu nie starczy!"

Znamy już odpowiedź na pytanie "dlaczego ludzie nie kupują masowo dwustuletnich poniemieckich chałup w małych wsiach na Dolnym Śląsku i nie zamieniają ich na sielskie gospodarstwa agroturystyczne?". Po pierwsze - kupują i zamieniają. Po drugie - koszty takiej zabawy przewyższają znacznie zdrowy rozsądek. No cóż, pozostaje nam go porzucić - rozsądek ma się rozumieć, nie dom. Można by powiedzieć, że przedsięwzięcie kosztuje trzy razy tyle, ile mamy. Uznaliśmy jednak,że będziemy trzymać się wersji nieco odmiennej - mamy już jedną trzecią (a to przecież prawie połowa) kwoty niezbędnej do zrealizowania inwestycji.

***

Naprzeciwko naszego obejścia był piękny szachulcowy dom. Kupił go ktoś z Wrocławia mniej więcej w tym samym czasie, co my naszą chatę.
Nasze prace są na takim etapie:



Ich na znacznie bardziej spektakularnym:



Wątpliwości człowieka od kontenerów wobec naszego przedsięwzięcia ujęte nad wyraz subtelnie:
-Życia panu nie starczy!
Męska część naszej podstawowej komórki społecznej skwitowała zgrabnym:
-Dlatego zacząłem już teraz!

***

Ktoś pomógł nam z uprzątaniem domu.
Niewidzialna ręka pozbawiła nas żarówki, włącznika do hydroforu oraz starych kożuchów (w ostatniej sprawie - gromkie hip hip hurrra!). Dziękujemy, również za to, że nasz nowiutki grzejnik czekał na nas spokojnie niewzruszony szabrowniczym zajściem.

***

Wyjazd zaowocował jeszcze kilkoma odkryciami...
Tona śmieci to zaledwie połowa zasobów domu.
Architekt czyta nam w myślach.
Chyba jesteśmy niepoważni. (I najwyraźniej dobrze nam z tym.)

piątek, 5 marca 2010

Skarb.

Podobno z poniemieckich domów wysypuje się złoto i stare fotografie.
Przezornie więc, acz przypadkiem, nie obarczyliśmy poprzednich właścicieli wywozem pozostawionych przez nich przedmiotów. I o ile wałkowane tu w nieskończoność pokaźne resztki żywności i obszerna kolekcja mebli na wysoki połysk są dla nas źródłem rozpaczy i strat, o tyle jeden mały detal w zupełności rekompensuje konieczność opróżniania domu z rzeczy mniej lub bardziej niepotrzebnych.

Na inne skarby nie liczymy. Zięć Panów Starszych (a w zasadzie jednego Pana Starszego), od których kupiliśmy dom, przeszukał obejście pod kątem poprzesiedleńczych zdobyczy wszerz i wzdłuż. Z żalem orzekł, że nic nie znalazł. Wyznał jednak (zapytany przez pośrednika P.), że wykrywacza metalu w poszukiwaniach nie zastosował.

P.s.Szczerze mówiąc, te kilka wałków nie pozostało bez wpływu na decyzję o zaangażowaniu się w ten cały bałagan.

poniedziałek, 1 marca 2010

Nic optymistycznego.

Porwaliśmy się na coś, na co w zasadzie nie powinniśmy byli się porywać. No, może powinniśmy, tylko nie teraz. Nasze wyobrażenie o remoncie domu wyewoluowało w totalną masakrę papierkowo-finansową. Pakujemy w to przedsięwzięcie całą naszą energię już prawie pół roku, efekt jest taki, że przez okno wyleciało kilka starych szaf, mieliśmy własne mieszkanie, a teraz tkwimy kątem u mamy, mieliśmy ułożone życie, a teraz sterczymy w rozkroku między Poznaniem i Kłopotnicą, ciałem będąc w mieście, a duchem na wsi, mieliśmy w miarę stabilną sytuację finansową, a teraz mamy długaśną listę wydatków i mizerną przychodów. Tygodnie euforii przeplatane dniami zwątpienia skracają się do godzin, a wątpliwości nachodzą nas coraz częściej. Tłumaczymy to zastojem w pracach, które w zasadzie nie miały szansy się rozpocząć. Raz nasz biznesplan wydaje się być genialny, to znów ogarnia nas trwoga i zastanawiamy się, jak to możliwe, że to taki dobry pomysł, a ludzie nie kupują masowo dwustuletnich poniemieckich chałup w małych wsiach na dolnym śląsku i nie zamieniają ich na sielskie gospodarstwa agroturystyczne z ekouprawami w perspektywie?
W tym całym bałaganie staramy się nie zgubić Staszka, nie przeoczyć jego dzieciństwa. Wleczemy go więc ze sobą wszędzie, od notariusza po składy budowlane, a że rzeczywistość życia z maluchem jest taka, że odległości się wydłużają a czas kurczy ogarnia nas blady strach na myśl o kolejnej eskapadzie, która najpewniej znowu nie przyniesie imponujących zmian w budowie. Bo cóż jedno z nas może zdziałać w malowniczej ruderze, gdy drugie goni, karmi, przewija, zabawia i układa do snu potomka, przekonując go o atrakcyjności okolicznych łąk i krów, wyszukując czające się na polach koty, przekupując ulubionym chlebem, by choć chwilkę wytrwał jeszcze tam, gdzie my byśmy chcieli?
Pewnie maj,a później lato (zainaugurowane pozytywnie rozpatrzonym wnioskiem do nadzoru budowlanego) przyniesie lepsze rozwiązania. Namiot rozbity na naszym pastwisku, a co za tym idzie brak konieczności tułania się z miejsca zakwaterowania na pole budowlanej walki, dłuższe dni, turnus wakacyjny "w pocie czoła" dla znajomych...
Póki co przedwiośnie. Może więc posadzimy wierzby, by móc wyjechać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku?