Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

niedziela, 28 marca 2010

Intuicja.

Piątek był piękny, słoneczny, Okruch dzielnie zniósł podróż. Nie spodobało mu się co prawda w lwóweckim starostwie powiatowym, gdzie odbieraliśmy naszą upragnioną mapę do celów projektowych...



...za to wizytą u architekta D. w Jeleniej był wybitnie zachwycony...w zasadzie rzec by można - zachwycony nadmiernie. Przez dwie godzinki na zmiany biegaliśmy za tym naszym Messerschmittem i czytaliśmy umowę, w międzyczasie podpisując rozmaite papierki.

Kolejny etap jednodniowej podróży miał być rekreacyjny. Po obrzydliwym, rozgotowanym makaronie w sosie o smaku gotowanej ścierki i równie paskudnym czymś (o konsystencji kamienia), co kelner nazwał gyrosem, ruszyliśmy do Górzyńca szukać krokusów. Wiemy już, że nie wychodzi się w góry wczesną wiosną po godzinie szesnastej, z wózkiem wyładowanym człowiekiem poniżej drugiego roku życia, który uparcie zdejmuje czapkę i chce być nieustannie trzymany za rękę, w efekcie czego zaprzęg pcha jeden człowiek, a drugi dba o kontakt fizyczny schylając się nad wózkiem, żeby Potomek się nie zbulwersował, bo do samochodu przed zmrokiem warto by było zdążyć...

Uwaga o charakterze turystycznym: rezerwat Krokusy w Górzyńcu nie jest w żadnym Górzyńcu, w ogóle nie wiadomo, czy istnieje, po półtoragodzinnym pchaniu wózka z dzieckiem cały czas lekko pod górkę skapitulowaliśmy. Tak oto odbył się nasz rodzicielski chrzest bojowy w górach. Co prawda Staś był już w Rudawach, ale mierzyło się go wówczas w milimetrach i - co tu dużo mówić - nie wyrażał jeszcze własnego zdania.

Do Kłopotnicy już nie dotarliśmy. I tak nic byśmy nie zobaczyli - oczy zamykały nam się same. Pozostaje nam wierzyć, że przyszłotygodniowa inwentaryzacja architektoniczno-budowlana nie przyniesie wniosków w rodzaju "obiektu nie zastano".

Pytanie podstawowe brzmi "po cóż pchaliśmy się tak daleko na jeden dzień, z małym dzieckiem i tak obfitymi planami?" Okazało się, że kierowała nami rodzicielska intuicja. Od wczoraj pasiemy Okrucha lekami przeciwgorączkowymi...

1 komentarz:

  1. Przebijanie się przez biurokratyczne procedury z pewnością do najprzyjemniejszych (i najłatwiejszych) nie należy. Dlatego trzymam kciuki, żeby małymi kroczkami udało się Wam przez nie przebrnąć i zrealizować swoje ambitne marzenie:) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń