Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

wtorek, 16 września 2014

Tymczasem (czyli codziennie po cztery godziny) w pięknych okolicznościach przyrody.



"Codziennie - przynajmniej po cztery godziny dziennie" odchodzi w niepamięć. Wygląda na to, że wczoraj pompowaliśmy po raz jakby ostatni, ku uciesze Okrucha, który w swej łaskawości, przekupiony ciastem z gruszkami, biegał po dopiero-co-przywiezionej do zasypania fundamentów ziemi. Okazało się, że jego zerówkowi kumple z Jagódek mają lepiej, bo nie dość, że nie muszą się przeprowadzać, to jeszcze nie muszą codziennie siedzieć na tej głupiej budowie.
(Nawiasem mówiąc, gdyby udało nam się dokonać cudu (nie)budowy wcześniej, nasze dziecię nie doświadczyło by towarzyskich wspaniałości mieszkania w bloku, czyli w bardzo niedalekiej bliskości współtowarzyszy zabaw. Także znowu wyszło nam na dobre.)












 *Powyżej zaobserwować można nową, lepszą stertę. A nawet dwie. Trzy czwarte obu stert zostały ułożone przez jedną osobę, która już, już chciała się poddać, gdy przybyła odsiecz w postaci takich jednych, Znanych i Lubianych. Podbudowane morale i dodatkowa para rąk do pracy (oraz dostarczenie dziecka do towarzystwa dla naszego Potomka) są nie do przecenienia.


piątek, 12 września 2014

Ciągle pada.

Ciągle pada, to ciągle pompujemy wodę. Z wykopów i ze studni, tej, co to ma związek z drenażem.
Byliśmy tacy sprytni i chcieliśmy zaoszczędzić na murowanie i inne dachy, później i kiedyś-tam zrobić odpływ do rowu, ale okazało się, że sorry Vintetou, albo robimy odpływ teraz, już, albo przez najbliższe pół roku (kłopotnicka pora deszczowa) codziennie po 4 (słownie: cztery) godziny pompujemy wodę. Zewsząd.
Pompowanie wody to bardzo przyjemna czynność, szczególnie, gdy alternatywę dla zagospodarowania tego czasu stanowi pisanie mejli w stu językach, ale "ale".
Oczywiście ponieważ ciągle pada, czekamy aż przestanie, bo co z tego, że W., wykonawca, zrobi wykop, jeżeli deszcz czym prędzej go, ten wykop, spłucze, spłyci i w ogóle zniweluje. Opad ma też negatywny wpływ na zasypywanie ścian fundamentów. Ani kopać w tej glinie,ani zasypywać, bo się klei do łopaty, ani po tym skakać, żeby ubić.

Z serii nie ma tego złego:
gdy doszliśmy to pewnej wprawy w pompowaniu, okazało się, że mamy trochę czasu na ogarnięcie obejścia. Konstruujemy nowe, piękne sterty z odzyskanego materiału, mając jednocześnie nadzieję na odzyskanie ogródka. No i widzimy, że drenaż działa doskonale- także w obie strony, gdy się przepełni (przerzucone w poprzek budynku rury-bo tam bije takie ten, źródełko- chętnie oddają co nieco do fundamentowej dziury).


Jeżeli chodzi o kopalniane zapędy, to tak jakby nic ostatecznie się nie wyjaśniło.
Wróciła za to pobliska sprawa uranu.
Podjęliśmy refleksję na temat "a jeżeli jednak to zrobią, to co"?(Ale nie zrobią, dajcie spokój, nie zmuszą czterech tysięcy dusz do wyprowadzki.)
No chyba tu zostaniemy. Szczęśliwie niejacy PiM, po sąsiedzku, też zostaną - będziemy więc wspólnie spędzać radioaktywne wieczory i zakąszać je ołowianymi ogóreczkami ukiszonymi w kadmowej wodzie.
Jeach - nie ma tego złego.