Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 30 grudnia 2010

Résumé, czyli do czego przez ten rok nakłonił nas nr 8?




Musimy się podsumować dzisiaj, bo za kilka godzin K. przetestuje kolejowe połączenie z Poznania (z przesiadkami w Zielonej i Węglińcu) do Lubania, A. i Ł. sprawdzą przystosowanie A4 do warunków zimowych, a jutro M. i M. przeprowadzą testy drożności naszej stałej trasy Poznań-Mirsk ... a powodzenie tych przedsięwzięć będzie z pewnością fantastycznym zwieńczeniem roku, w którym każdy nasz krok skrzętnie zaplanował...dom.

Otóż w tym roku
-przeprowadziliśmy się z Poznania do Jeleniej, by następnie utkwić na dobre w Mirsku (blisko numeru 8),
-założyliśmy firmę, żeby - jak się okazało w praniu - "bycie na swoim" (czyli dowolne zarządzanie godzinami pracy) wykorzystać do opieki nad numerem 8,
-przekonaliśmy się, że Mirsk, znany nam z jakiejś zamierzchłej przeszłości, przy bliższym poznaniu okazuje się miejscem stworzonym do życia (przy tym wrażeniu też pewnie majstrował nr 8),
-napisaliśmy wiele pism, wypełniliśmy wiele druków, wykonaliśmy wiele telefonów...a wszystkie zmierzały do jednego - miały przybliżyć nas do rozpoczęcia zaprojektowanego remontu numeru 8 (i najpewniej tak się stało, chociaż trudno to wywnioskować z dziur w dachu i sypiącego się wszystkiego),
-zostaliśmy wielokrotnie wsparci przez Oddziały Taniej Siły Roboczej - DZIĘKUJEMY ZA WSPÓLNE NABAWIANIE SIĘ PYLICY PRZY KUCIU TYNKÓW, KARCZOWANIE CHASZCZY, WSZELKIE PRZEJAWY BABY-SITTINGU DAJĄCE NAM MOŻLIWOŚĆ TKNIĘCIA REMONTU ZE ZDWOJONĄ SIŁĄ, PRZEMIERZANIE SETEK KILOMETRÓW W CELU UDZIELENIA NAM MORALNEGO I FIZYCZNEGO WSPARCIA ORAZ CIERPLIWIE ZNOSZENIE NASZYCH OPOWIEŚCI O NUMERZE 8,
-obejrzeliśmy trzy fantastyczne numery nie pozostające bez wpływu na życie kilku osób, co dodało nam otuchy i wyznaczyło cel naszych wojaży po szarych drogach powiatu (a nawet powiatów),w trakcie których natknęliśmy się na kilka rzeczy niebywale interesujących,
-zdobyliśmy poczucie bycia na swoim miejscu, osiągnęliśmy wysoki poziom ogólnej szczęśliwości oraz codzienne, bliższe lub dalsze, spotkania trzeciego stopnia z górami, co wpływa na ugruntowanie dwóch powyższych wrażeń.

A wczoraj dostaliśmy pismo z urzędu, co to ma dwa lata na załatwienie sprawy, że tego nie ten, ale jakby co, to tego i że tam ten (tkwi tam zawoalowana wiadomość pt. zobaczmy co da się zrobić, bo wasz interes jest zgodny z naszym interesem, i niby nic nie możemy zrobić, ale jednak zrobimy).

Takiej pełni szczęścia życzymy sobie i Wam (choć w dowolnie przez Was wybranym kontekście) w nadchodzącym roku, który czai się już pewnie za jakąś zaspą.




P.s.A gdyby ktoś miał potrzebę przygarnięcia staruszka, w Rębiszowie jeden taki z utęsknieniem czeka na opiekunów(jego wizerunek publikujemy dla jego dobra, nie znamy właścicieli i nie pobieramy prowizji od reklamy;):



W Kłopotnicy też jest jeden klient do pokochania, przecudny. Dzielimy z nim przestrzeń, bo miedza to za mało powiedziane - może ktoś jest chętny i majętny?
Lojalnie uprzedzamy, że choć dom ten wart każdej ceny, to żądana zań kwota jest wygórowana, niemniej jednak namawiamy i zachęcamy do pertraktacji z właścicielami!

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Co pług może zrobić człowiekowi?

Ano, coś takiego:



Żeby z tej rozgrywki wyjść obronną ręka, musielibyśmy rozkopywać nasz póltunel codziennie. Ale chyba sobie podarujemy.
Listonosz i tak przesyłki adresowane na Kłopotnicę zostawia nam na często odwiedzanej przez nas poczcie.

niedziela, 26 grudnia 2010

Szara codzienność.




Wyłącznie dosłownie.

P.s. Z zupełnie innej beczki - choinki kupuje się w K r z e w i u.
Nie mogliśmy się nie uśmiechnąć.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Życiowe problemy ludności nieautochtonicznej.

Nie da się ukryć, autochtonami nie jesteśmy. Co prawda w gminie nie ma chyba nikogo, kto mógłby się powołać na korzenie zapuszczone poza rok 1945, niemniej jednak nasza nieautochtoniczność rzuca się w oczy.


Bijemy po oczach nietutejszą rejestracją samochodową i wszechogarniającą niewiedzą.

Wiemy już, co to są zrywki.
Że targ jest w sobotę i poniedziałek.
Że posiadanie łopaty na balkonie jest rozsądne i uzasadnione, a jej przeniesienie do bagażnika jest rozsądne nad wyraz.

Pytanie na ten tydzień brzmi: SKĄD WZIĄĆ CHOINKĘ?

niedziela, 19 grudnia 2010

Udało się!

Wypatrywaliśmy, wypatrywaliśmy....i dziś, skręciwszy w lewo przy genialnej, secesyjnej hacjendzie, zobaczyliśmy STODOŁĘ!
(To ta, naprzeciwko której pasą się trzy bardzo pewne siebie sarny.)
Poznaliśmy ją po upadłych gąsiorach. (Tylko nie mów Aneta, że naprawiłaś dach i że musimy szukać dalej.)

Upór poszukiwaczy, czyli nasz osobisty, został nagrodzony urokliwą panoramą stolicy naszej gminy, którą mamy szczęście zamieszkiwać:



Potajemne odwiedzanie remonciarskich przybytków to wyborna zabawa:)

sobota, 18 grudnia 2010

Po sezonie. Migawki z minionego lata.

Wcale nie tęsknimy.
Zima jest piękna.
Ale lato w Kłopotnicy też niczego sobie, a że lipcowy kłus przez niezliczone urzędy nie dostarczał nam nadmiaru czasu, zaległości zdjęciowe możemy nadrobić teraz.
Nawet wówczas nie myśleliśmy, że do końca roku osiądziemy na (mniej lub bardziej) stałe niecały kwadrans od naszej zdezelowanej posiadłości...








wtorek, 14 grudnia 2010

Jeśli się zawali... (odpukać).

Myśl o gruzowisku, które zastaniemy podczas kolejnej wizyty u naszego drogiego Oldboja towarzyszy nam za każdym razem, kiedy krążownik czołga się pod górkę od strony Grudzy, lub podjeżdża na wysokość obejścia sołtysa, od Rębiszowa, skąd dom widać na tyle dobrze, by z ulgą stwierdzić -"żyje!". Myśl o rozsypce jest wydumana. Na wyrost. Przesadzona. Nierealna. Wolimy ją jednak mieć w zanadrzu.
Często, za często, mijamy staruszków podobnych do tego, który zawładnął naszym życiem. Chylą się ku upadkowi porzuceni, z osmolonymi więźbami i niewielkimi ubytkami w murach. Ale jest w tych ruinach coś dziarskiego. Nie tak łatwo jest zębiskom czasu zeżreć stary dom.

Gdyby jednak ... (odpukać).

To zbudujemy nr 8 od nowa. Przemyśleliśmy sprawę (w jakieś trzy minuty) To dla nas żadem problem.

P.s. w sprawie ochrony konserwatorskiej.
O ile się orientujemy, budynki są obejmowane ochroną w jakimś tajemniczym związku z planem zagospodarowania, który wyprodukować musi gmina. Nasza oczywiście go nie ma. Więc - relaks.

(Nie ukrywamy, że z rozpaczą patrzeliśmy na kolejne stadia rozbiórki sąsiedniego nr 7, który był cudowny. Gdyby fakt istnienia planu, a co za tym idzie, potencjalnej ochrony, mógł go uratować, z radością utknęlibyśmy wśród papierów w sprawie naszego domu.)


P.p.s.Do wyjaśnienia pozostaje jeszcze kwestia D, architekta.
Gdybyśmy nie chcieli, żeby to jednak on pomógł nam reanimować nr 8, znaleźlibyśmy kogoś innego. Jednak wszystkie jego wątpliwości i ostateczne podjęcie się sprawy daje nam pewność, że zrobi to porządnie (pominiemy dosadnym i głośnym milczeniem fakt, że jest on również nadzorcą budowlanym, co daje mu pewnie jakieś wyobrażenie o sytuacji). Obawiać powinniśmy się raczej kogoś bezkrytycznego, porywającego się na Staruszka z nadmiernym entuzjazmem.
Jeśli kiedyś rozmyśli się ze współpracy z nami...znajdziemy innego. To dla nas żaden problem.


niedziela, 12 grudnia 2010

Brak rozsądku.

Ciekawe, czy ten przyjemny nierozsądek, prowadzący zawsze ku dobremu, ma się wiecznie z tyłu głowy już przed podjęciem Tej Decyzji, czy nabywa się go w pakiecie, wraz z Domem?

(Nie jesteśmy już w stanie przypomnieć sobie, jak to było "przed".)

środa, 8 grudnia 2010

Na granicy.

Sami nie potrafimy stwierdzić, czy to aura nas zwiodła, czy kajdany stereotypu. Po przekroczeniu Nysy świat wydał nam się prosty i piękny, dopracowany w każdym szczególe, zadbany i uporządkowany...


Wiwatując na cześć Schengen, pomknęliśmy do Niemiec.


Jak zwykle rzuciliśmy się do fotografowania drzwi.

,
Jak się okazało, ktoś też na to wpadł...


Nałykaliśmy się świątecznego klimatu.




I w tył zwrot, do ojczyzny.






Może ktoś był i wie - czy to złudzenie, że wracając z Görlitz do Zgorzelca, człowiek cofa się o jakieś dwadzieścia lat? A może to po prostu wina placu budowy, wieńczącego most na polskim brzegu rzeki?

niedziela, 5 grudnia 2010

Śnieg jest bardzo fotogeniczny, czyli cała reszta wczorajszego dnia.

Furmankę porzuciliśmy na podwórzu sąsiada (a w zasadzie jego krów, bo w tym domu mieszkają głównie krowy, a poza nimi jedynie pokaźne stado kotów i pies) i udaliśmy się dooobrych kilka metrów na wschód, by odkopać swój podjazd, skrzętnie zasypany przez naturę i pług.



Stan, rzecz jasna, też odśnieżał.



Wykopaliśmy zatoczkę dla samochodu, ale dom okopał się daleko od szosy...




Sterta śmieci postanowiła sprawić nam przyjemność i zaczaić się w malowniczej zaspie.



Cała reszta, również bardzo malownicza, skłania do snucia marzeń o tym, jak ten sam krajobraz podziwiać będziemy z nieco innej perspektywy (jako mieszkańcy nr 8).








P.s.Coś nas podkusiło, żeby tej papy na dach nie kłaść. I dobrze zrobiliśmy, wilgoć odparowała. Teraz wypadałoby się tam jednak wczołgać. Ośnieżony dziurawy dach robi bardzo przygnębiające wrażenie.

Tunel już mamy:



Jeszcze tylko papiaki, drabina i nieco samozaparcia...

poniedziałek, 22 listopada 2010

Bilans niedzieli, czyli społeczeństwo obywatelskie, remontowy naturalizm i słowo na zakończenie sezonu.

Dach nie został załatany, bo nie mieliśmy gwoździ.
To koniec listy porażek.

Teraz owoce niedzielnego wożenia się po szarych drogach powiatu.

Koleiny wykopane samochodem kuriera zasypane są w połowie. Nadal usadawiamy więc naszego krążownika szos na tak zwanej drodze. Jednak, jak to się mówi, szklanka (czyli koleina) jest do połowy pełna.

Ścieżka wewnątrz obejścia oskubana z grubej gumy, śliskiej wiosną i jesienią, brzydkiej i lepiącej latem. (Skąd ona się tam wzięła, kto ją przytaszczył i po co pozostanie tajemnicą po wsze czasy.)

Naturalistyczna fotografia sterty śmieci witającej nas od progu (tak, tak, od roku poza kuciem tynków i kopaniem oraz zasypywaniem dziur zajmujemy się zbieraniem śmieci). Większość z tych rarytasów zgarnialiśmy z obejścia, nie z wnętrz. Wnętrza zawierają jeszcze z pół kontenera potworności (jeden zapełniony po brzegi dawno już odjechał), oraz dwa meble, dla których szukać będziemy domu (może komuś się spodobają). W tle widać budę krytą papą. Jedną z trzech...


Kilka kolejnych gałęzi znalazło swe miejsce wiecznego spoczynku na stosie.

Głosy oddane (łączymy wyrazy szacunku dla kandydatów, którzy osobiście przybyli przedstawić nam swój program i swoje osoby, co prawda postanowiliśmy głosować w okręgu, którego oni nie zasiedlają, a w zasadzie postanowił tak nasz adres zameldowania, ale nasze mentalne poparcie też się chyba liczy).

Jako, że nie mamy czasu na czekanie i chyba nigdy się nie poddajemy, zakasaliśmy rękawy i ...pewien fenomenalny dom, z fenomenalną stodołą w zestawie oraz fenomenalnym kamiennym ogrodzeniem został odnaleziony.



Słowo do Właścicieli powyższego: jesteście WIELCY.

A teraz wywód ...jak to się nazywało, kiedy ktoś gada o gadaniu? Takie postmodernistyczne tere-fere...

W każdym bądź razie zabierzemy głos we własnej sprawie, dla siebie samych, ku pamięci. Jeśli ktoś się przyłączy do czytania tego, będzie nam bardzo miło.
W ogóle jest nam bardzo miło, że to czytacie, ale o tym za chwilkę.

Zaczęliśmy pisać tego bloga na dzień przed podjęciem decyzji (ponieważ piszemy go wspólnie, stosujemy pewne uogólnienia, tak na prawdę decyzja przez połowę z nas była podjęta, a druga połowa jeszcze nie wiedziała, że już ją podjęła). Wyobrażaliśmy sobie, jak wirtualne stroniczki naszego pamiętniczka zapełniać się będą fotografiami rosłych mężczyzn taszczących drewniane bale, fotografiami kwiecia bujnie krzewiącego się w naszym ogródku, bielejących w słońcu płotków i innych sielskich obrazków. Rzeczywistość jaka jest, każdy widzi. Rzeczywistość to drzwi do radzieckiej lodówki, które nie załapały się na miejsce siedzące w kontenerze, to but odnaleziony pod płotem po wichurze, która ten płot zmusiła do klęknięcia, to wybite szyby, cieknący dach i cała reszta rzeczy, które człowieka powinny sprowadzać do parteru (czyli do stanu, w jakim znajduje się płot). Dla nas samych bywa zastanawiające, jak to w ogóle możliwe, że siedzimy sobie w ciepłym mieszkanku, daleko od naszej ex-małej-ojczyzny, dokładamy do prowadzonego w celu odbudowy domu interesu, a w przerwach na lunch lecimy na złamanie karku przerzucać różne rzeczy, które rzeczami już dawno być przestały, z kąta w kąt i jeszcze się z tego cieszymy.
Ale prawda jest taka, że nic lepszego nie mogło nas w życiu spotkać.

A teraz postscriptum do Czytających. Zwięzłe.
W zasadzie bloga piszemy dla siebie i dla Okrucha, ku pamięci, gdyby nam przyszło do głowy zmienić podejście do rzeczywistości, które wypracowała na nas ta nasza ponad roczna zabawa w miłośników ruiny. Jednak czasem optymizm schodzi do podziemia, no może nie do podziemia, ale czai się za rogiem i nie chce wyleźć...(no co, tak na prawdę jesteśmy zupełnie zwyczajni, ile można działać na pełnych obrotach wśród chłodu i opadów atmosferycznych) to bardzo miłe wiedzieć, że możemy tu zajrzeć i przeczytać kilka dobrych słów od Was, spożywając przy tym zestaw remonciarskich antydepresantów w postaci czekolady, coli i chipsów, Drodzy Czytelnicy.
Dzię-ku-je-my!
:)

sobota, 20 listopada 2010

Straszne rzeczy.

Prawda jaka jest, każdy widzi. Nie jesteśmy cierpliwi, chwytamy byka za rogi, zanim się zorientujemy, że to byk, nie cierpimy zwłoki, kujemy żelazo, póki gorące.
Stosując się więc do swych zwykłych zasad postanowiliśmy wyruszyć na poszukiwanie miejscowości na "S." w której stoi niejaka Śledziba. I co?
I nic! A poza tym bardzo wiele.
Kierunek obraliśmy dobry, miejscowości na "S." były trzy, ze śpiącym na pace dziecięciem dobrnęliśmy więc do Skały i zobaczyliśmy...nie, oczywiście, że nie nadzwyczajny przysłupowy dom, tylko to:









Uznaliśmy falstart za udany. Przeczesaliśmy zamek.I opuściliśmy to niesamowite miejsce z dosadnym "łe" na ustach skierowanym w stronę niezidentyfikowanej istoty odpowiedzialnej za jego stan.

Po zaliczeniu przejażdżki wózkiem po supermarkecie, zerkając na szczyty Izerbejdżanu taplające się w chmurach


udaliśmy się na przechadzkę po naszych włościach.
Okazało się, że dziura w dachu niesie opłakane (czyli mokre) skutki.

Rozejrzawszy się po obejściu spostrzegliśmy budę (jedną z trzech) szczęśliwie pokrytą papą. Jutro jedziemy do Rębiszowa na wybory (okręgi w dziewięciotysięcznej gminie, gdzie każdego zna się z twarzy - GRATULUJEMY pani Ordynacji), a zaraz potem, w galowych strojach, będziemy bawić się w dekarzy.

Podsumowując: nie ma tego złego!
(Cały rok zastanawialiśmy się, czemu te budy obmierzłe ciągle błąkają się nam po trawniku. Wszystko ma jakiś sens.)

piątek, 19 listopada 2010

No!

To przerzuciliśmy kilka gałęzi.
I trochę gruzu na dokładkę.

Poszliśmy też w stronę Grudzy, żeby zdobyć szerszą perspektywę na dom i jego tło...



i jeszcze kilka kroków...



Niezła lista osiągnięć, nie ma co!


P.s.Stasiu, jeśli będziesz to czytał za kilka lat - wielkie dzięki za przespanie operacji "zasypywanie kolein"!

środa, 17 listopada 2010

Dwa "nieszczęścia" jednego dnia to zbyt wiele.

Pewnie dlatego w naszym przypadku występuje dozowanie - wczoraj pogodziliśmy się z nowym, lepszym (khe, khe) terminem rozpoczęcia prac budowlanych, dzisiaj pogodziliśmy się z koniecznością zamówienie interwencji kłopotnickiego dekarza. (Jak dobrze, że jest tak blisko).




Trafiło też płot...

I ten z drugiej strony...

I ten wewnątrz obejścia...




No to co? Do dzieła!