Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

sobota, 20 listopada 2010

Straszne rzeczy.

Prawda jaka jest, każdy widzi. Nie jesteśmy cierpliwi, chwytamy byka za rogi, zanim się zorientujemy, że to byk, nie cierpimy zwłoki, kujemy żelazo, póki gorące.
Stosując się więc do swych zwykłych zasad postanowiliśmy wyruszyć na poszukiwanie miejscowości na "S." w której stoi niejaka Śledziba. I co?
I nic! A poza tym bardzo wiele.
Kierunek obraliśmy dobry, miejscowości na "S." były trzy, ze śpiącym na pace dziecięciem dobrnęliśmy więc do Skały i zobaczyliśmy...nie, oczywiście, że nie nadzwyczajny przysłupowy dom, tylko to:









Uznaliśmy falstart za udany. Przeczesaliśmy zamek.I opuściliśmy to niesamowite miejsce z dosadnym "łe" na ustach skierowanym w stronę niezidentyfikowanej istoty odpowiedzialnej za jego stan.

Po zaliczeniu przejażdżki wózkiem po supermarkecie, zerkając na szczyty Izerbejdżanu taplające się w chmurach


udaliśmy się na przechadzkę po naszych włościach.
Okazało się, że dziura w dachu niesie opłakane (czyli mokre) skutki.

Rozejrzawszy się po obejściu spostrzegliśmy budę (jedną z trzech) szczęśliwie pokrytą papą. Jutro jedziemy do Rębiszowa na wybory (okręgi w dziewięciotysięcznej gminie, gdzie każdego zna się z twarzy - GRATULUJEMY pani Ordynacji), a zaraz potem, w galowych strojach, będziemy bawić się w dekarzy.

Podsumowując: nie ma tego złego!
(Cały rok zastanawialiśmy się, czemu te budy obmierzłe ciągle błąkają się nam po trawniku. Wszystko ma jakiś sens.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz