Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

piątek, 11 listopada 2016

Przy kominku.

W ekspresowym tempie zrealizowaliśmy ambitny plan sadzenia czosnku (każdy, kto chce się wprowadzić za rok, powinien mieć co robić po przeprowadzce, my będziemy zbierać plony).

Rzuciliśmy okiem na dzieło włamywacza (szkoda, bo tak ładnie i równo pan A. to zabezpieczył, a w środku oczywiście niczego ciekawego nie było).


Następnie poszliśmy poświętować (a dokładniej rzecz ujmując - postać) przy (przyszłym) kominku.



I pozbieraliśmy z ziemi znokautowanego ochroniarza - teraz, gdy stoi na posterunku, z pewnością skończą się te nieznośne włamania.



poniedziałek, 7 listopada 2016

Czekamy, czekamy...

Czekamy. Na pięterko. Na dach. Na pogodę. Na czas wykonawców.

Wpadliśmy ostatnio "do domu" pełni obaw, że zwiejemy stamtąd nie wysiadłszy z samochodu, przytłoczeni nieładem i zdewastowani moralnie z powodu niepodołania budowie.

Okazało się, że nie jest tak źle (a może po prostu przywykliśmy?), a nasza uporczywa  nieobecność bardzo odpowiada szpakom i sarnom. Niech się nacieszą, bestie, bo w przyszłym roku się tu przeprowadzamy, jak widać.


sobota, 3 września 2016

Zielony żywioł.

No cóż, może nie widać tego zbyt wyraźnie, ale czekając na cud w sprawie dachu (dzwonimy i dzwonimy, żadnych wycen, żadnych konkretów...) walczymy z zielonym żywiołem.To znaczy -walczyliśmy, gdyż po dziewięciogodzinnej bitwie (rozłożonej na kilka dni), poszło łożysko w spalinowej kosie. Może czas przeprosić się z tą z napędem ręcznym?


Brak naszej obecności na włościach przez kilka miesięcy zaowocował...jedną poziomką.
Mamy za swoje.




poniedziałek, 22 sierpnia 2016

(zimny) prysznic pastora

Kiedyś znacznie częściej włóczyliśmy się po okolicy. Teraz, kiedy Mała Koza nie jest już taka mała, mamy zamiar wrócić do dawnych przyzwyczajeń.

Okazja ku temu nadarzyła się nam przednia - otóż marzenie sprzed lat  postanowiło się ziścić.
Nie wiemy sami, dlaczego tak często przeglądamy ogłoszenia o nieruchomościach, mamy przecież gdzie mieszkać, posiadamy także dolne pół domu z potencjałem, po co nam więcej?
Kiedy zobaczyliśmy, że na sprzedaż wystawiono PASTORÓWKĘ, zrewidowaliśmy naszą sytuację życiowo - ekonomiczną i czym prędzej uratowaliśmy ją od grzyba i zgnilizny, pieczołowicie  ją renowując i zamieniając na uroczy pensjonat, z małym regionalnym muzeum na parterze i piękną różą pnącą się po pergoli nad schodami wejściowymi.



Dzisiaj pojechaliśmy ją obejrzeć.

Nasze serca skradł prysznic pastora. Decyzję zostawiamy rozumowi.




poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Dobra wiadomość.

Okazało się, że wystarczy poprawić lekko feng shui, żeby sprawy zaczęły stawiać się do pionu same.
No dobra, trochę im pomogliśmy, po raz kolejny zadzwoniliśmy do człowieka od dachu, jedynego, który nie wypowiedział się negatywnie o grubości więźbowych belek. Odebrał, o rajusiu, odebrał!!!  (Wielu po zobaczeniu projektu już nie odbierało....) Gdy tylko wróci z urlopu...będziemy rozmawiać dalej.
Prawda jest taka, że bez kogoś, kto zrobi nam dach, nie możemy ruszyć ze stropem i piętrem i to właśnie bezowocne poszukiwania kazały nam zbłądzić w stronę marazmu i rozpaczy  (ale już nam przeszło). Z resztą -podobno każdy związek co jakieś siedem lat przechodzi kryzys, a przecież już za chwilkę stuknie nam (Temu Domu i nam) okrągłe siedem lat!



czwartek, 28 lipca 2016

Potrzaskane i nieczytelne.

Nastój (jeżeli chodzi o (nie)budowanie) mamy taki, że gdybyśmy mieli być naprawdę szczerzy, musielibyśmy napisać o tym, jak to wszytko nam zarosło, postarzało się i zbrzydło. W innych okolicznościach dostrzeglibyśmy pewnie same plusy - bujna przyroda, niepękające w przyszłości -wobec osiadłych fundamentów - tynki, aż pół domu (plus to co pod ziemią) zrobione. Obecnie jednak cała zabawa tak nam zbrzydła, że zaczęliśmy się urządzać w Mirsku, a do Kłopotnicy zrobiło się nam jakoś tak... za daleko.

Jak tak można? Dwa miesiące bez odwiedzin u Staruszka?! W SEZONIE!? Okazało się, że można - i to bez żalu i tęsknoty.

Wykrzesaliśmy z siebie ostatnio jakąś resztkę zapału i postanowiliśmy uczynić jeden spektakularny krok, z nadzieją na poprawę feng shui (albo na uciszenie własnego sumienia).
Ładna i nowa TABLICA INFORMACYJNA, zastąpiła tę symbolizująca nasze aktualne nastawienie do budowy - potrzaskaną i nieczytelną.



Po raz kolejny przekonaliśmy się też, co jest na budowie najważniejsze (przyjemniej, jeżeli ma się potomstwo).
Najważniejszy na budowie jest samochód z dużym bagażnikiem.


środa, 18 maja 2016

Czasami dobrze nie wiedzieć...

Czasami dobrze nie wiedzieć, skąd nadano pismo, które czeka na nas na poznańskiej poczcie i nikomu go nie wydadzą. Dzwoni człowiek tu i tam, w końcu myśli - może Nadzór Budowlany? No bo któż inny może czegoś od nas chcieć.
No i pudło. Za to dowiedzieliśmy się, że nie musimy przedłużać pozwolenia na budowę, wystarczy, że kierownik coś tam gdzie napisze i już. Ekstra. (A skąd do nas piszą, nadal nie wiemy.)

poniedziałek, 2 maja 2016

Ciężka praca się opłaca.

Raz na jakiś czas  (ściślej rzecz ujmując raz na dwa-trzy lata) nasza ziemia obdarza nas wielką łaską i rzuca jakieś drobne w ramach wynagrodzenia za opiekę. Rzuca pojedynczo. Czasami taka moneta nie ma szansy przetrwać próby czasu i pozostaje tylko na zdjęciu. Czasami jednak znajdujemy coś, co sypie się nieco mniej. Wczoraj po raz trzeci (w ciągu 6 lat grzebania w ziemi) znaleźliśmy forsę. Jak zwykle - atak bogactwa nie był zmasowany. Nominały zawsze podobne...cóż,  może jaka praca, taka płaca?! Biały obiekt obok skarbu - jak na nasze niewprawne, dyletanckie oko - jest ceramicznym guziczkiem. Też fajnie.



P.s.Super doskonały pomysł sprzed tygodnia, po dogłębnej analizie, uznaliśmy za niewydarzony. Nie da się uniknąć (nie)budowy, obejść jej, ani nawet przeskoczyć. Trzeba się za nią brać. I tyle.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Świetnie. I mniej świetnie,

Porządki idą nam świetnie. Babcia Słodzicji i Okrucha udziela nam oddziecięcych urlopów, a my powolutku popychamy sprzątnie wokół Oldboja. Odzyskaliśmy sporo ziemi. Okazało się, że rzucanie częściami domu po posesji (fachowcy rzucali, podczas gdy my, pełni wiary w ludzi, rzucaliśmy się w wir pracy) nie poskutkowało zniszczeniem wszelkiej roślinności. Ocalała borówka, porzeczka, winobluszcz,a nawet melisa. Udało nam się też w porę w miarę ukrócić chlustania betonem gdzie popadnie.



Mniej świetnie idzie nam szukanie wykonawców. Po ostatniej rozmowie o dachu postanowiliśmy znaleźć inne wyjście, odwrócić kota ogonem tak bardzo, by zaczął przypominać bociana. Jeżeli nasz plan się powiedzie, będzie to prawdziwy cud,a ponieważ te zdarzają nam się notorycznie, przystępujemy do działania, a dokładnie do zaniechania co bardziej spektakularnych działań, gdyż w tym roku nasz sezon budowlany, z powodu nieurodzaju fachowców i nowego, lepszego plany, chyba się zakończył.

I dobrze, bo wiadomo nie od dziś, że nie ma tego złego!

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Dzieci-praca-Dom.

Przebywamy ostatnio (ostatnio, czyli od kiedy nieco poprawiła się pogoda) w nieustającym rozkroku między Dziećmi, pracą i Domem.


Nie da się ukryć, że na budowie raczej trzeba bywać, zwłaszcza, gdy pozwoliło się urządzić na niej co niektórym krajobraz po bitwie. Sprzątamy więc po... pracach rozbiórkowych(szalone tempo, minęły od nich już dwa albo trzy lata, kto by zliczył, idziemy jak burza, choć wygląda to raczej na kręcenie się w miejscu niczym tornado). Nie da się też ukryć, że własna praca ułatwia takie bywanie, będąc swoim własnym szefem można na przykład dogadać się ze sobą w sprawie w miarę elastycznego czasu pracy.

No to się dogadujemy.

sobota, 9 kwietnia 2016

Ile to wszystko kosztuje?

Coś się ruszyło. Mamy skończony wieniec, filar - jakiś taki nośny, więc się cieszymy, bo chyba ważny jest, naprawioną pękniętą (nową, jakże by inaczej) ścianę, drugą w naszej inwestorskiej (ha, ha) karierze wycenę dachu, która zawiera tak super esktra ekskluzywne rzeczy, że za równowartość takiego dachu moglibyśmy nabyć wyrychtowaną elegancko agroturystykę wraz z jej nieposzlakowaną opinią i tłumem nieustająco przyjeżdżających gości,mamy też duże zaległości towarzyskie oraz pytanie do rozwikłania spod poprzedniego posta.

Pytanie brzmi w skrócie: "ile"?

Otóż (nie)budowa kosztuje sporo zaangażowania, odrobinę nerwów, mnóstwo bezsensownej(bo i tak jej efekty zniszczą w międzczasie kolejne ekipy) acz satysfakcjonującej i przynoszącej spokój i radość pracy fizycznej, niezłe zamieszanie w życiu, konieczność godzenia "inwestycji" (ha,ha) z pracą oraz wychowywaniem dzieci, litry benzyny, gorycz po licznych włamaniach i kradzieżach.

Są też zyski. Duże. I zupełnie niematerialne.


Gdyby ktoś nie nie zorientował - załączona fotografia przedstawia nasze dzisiejsze dzieło.
Bo Ordnung muß sein!

środa, 3 lutego 2016

Rachunek sumienia.

Musieliśmy zrobić listę rzeczy do wykonania. Postanowienia i anty-postanowienia noworoczne nie sprawdziły się w poprzednich latach. Domu jest pół. Do jakichkolwiek czynności budowlanych motywują nas już chyba tylko irytujące elementy wystroju naszego mirskiego lokalu (kto u nas zmywał, a są tacy!, wie o czym mowa) których nie zmieniamy, "no bo przecież ile my tu jeszcze będziemy mieszkać". (A mieszkamy już prawie sześć lat.)

Musieliśmy więc zrobić listę. Tabelkę.
"Tego dnia dzwonię do tego, tamtego dnia żebrzę u tego, innego dnia zgłębiam kwestię kto jest właścicielem rowu."

Działa.
Działało w styczniu, bo nam się pomysły wyczerpały. No i nie zrobiliśmy nowej listy na luty.

W styczniu błagaliśmy pana A., żeby zrobił więcej niż te pół wieńca, co mu zostało. Odmówił. W styczniu dowiedzieliśmy się, co zrobić, żeby mieć oczyszczalnię. W styczniu ubłagaliśmy pana T., żeby zrobił nam strop i więźbę ("Ale dach!").

Trwało to w sumie może ze cztery godziny.
Krócej, niż zabieranie się za robienie tabelki.
W sumie teraz, kiedy to piszemy, nawet zaczyna nam się chcieć...zrobić nową listę.

W każdym razie - co za długo, to niezdrowo. Dlatego mamy też tabelkę, w której widnieje czarno na białym, że zamykamy w tym roku ten cholerny dom, no bo ile można! Okrucha już domek na drzewie we własnym ogródku ominął, może chociaż zdąży go zbudować dla Słodzicji, zanim dziewczyna nam wyrośnie.

P.s.Ten post powstał, między innymi, dla wujka T., który podobno to wszystko czyta.