Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Sztuka szczęścia - Cieplice







Między wizytą stada staszkowych Cioć a zabawą w podpisywanie jakichś tam umówi w sprawie jakichś tam mieszkań, a konkretnie jednego, zabraliśmy wyżej wymienione (ciotki, nie mieszkania) na przechadzkę po Cieplicach.

Sztuka szczęścia czai się wszędzie!

czwartek, 19 sierpnia 2010

Co na to wszystko Okruch,

czyli gwoli wyjaśnienia.


Ktoś słusznie lub nie, w oparciu o swoje doświadczenia, skomentował nasz poprzedni,kolejny przeprowadzkowy, wpis.

"Nie wiem ile lat ma wasze dziecko, ale i tak mu serdecznie współczuję. Jako córka wojskowego przeprowadzałam się kilkakrotnie - od 3 roku życia. Koszmar. Tylko, że dla mojego ojca to była konieczność. "

Piszemy tu o domu, poza tym o domu, a nawet, jeśli nie o domu, to i tak wszystko zmierza ku niemu. Może to wyglądać tak, jakbyśmy po trupach szli do celu, a nasze myśli od rana do wieczora zaprzątał nie kto inny, jak nr 8. To prawda! Ale nie do końca.
To po prostu jest blog o domu.

Wbrew pozorom nieustająco myślimy też o naszym synku.

Staszek ma dziś dziewiętnaście miesięcy. Przeprowadzał się już dwa razy, czekają go jeszcze dwa.
Chcieliśmy osiąść tu, w pobliżu naszego docelowego miejsca zamieszkania, zanim pójdzie do przedszkola, zawrze znajomości i przyjaźnie, żeby nie wyrywać go z korzeniami i nie zmuszać do rozluźniania zbudowanych więzi.

Cała afera z domem jest pochodną nadrzędnej idei bycia razem. Pracowania razem. Wychowywania dziecka razem (a nie wieczorem po pracy). Przeprowadzka na Dolny Śląsk zaowocowała powstaniem rodzinnego zakładu pracy, wcześniej niż myśleliśmy, czyli przed ukończeniem remontu, dzięki czemu Okruch ma nas oboje na wyciągnięcie ręki i w równych dawkach.

Kolejne przenosiny sprawią, że nasze dziecko będzie miało swój pokój, w którym będzie mogło rysować po ścianach, będzie miało blisko na plac zabaw, którego tu, gdzie teraz mieszkamy, brakuje. Będzie blisko miejsca, gdzie w przyszłości zamieszkamy, dzięki czemu zawarte przezeń znajomości nie będą musiały odchodzić w niepamięć.

Dla nas bycie razem to konieczność, warta każdej przeprowadzki.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Samotność w niewielkim mieście.

Kameralnie jest. Dwa kroki - rynek, dwa kroki - panorama gór z mostu nad Kamienną.
Bardzo kameralnie...tylko my i On. Paszcze otwieramy do siebie nawzajem, do kasjerów, pocztowców, sprzedawców.

Ledwo się z papierów wygrzebaliśmy (no, dziś jeszcze wysłaliśmy sobie aktualizację EDG-1 dla uczczenia wiekopomnej zmiany dowodów osobistych z wielkopolskich na dolnośląskie, a co sobie będziemy żałować!), nadeszło kolejne wyzwanie.

Okazało się, że nie jesteśmy w stanie wnieść we dwoje pewnego szcześćdziesięciokilogramowego, stalowego jegomościa na piętro pierwsze. Z rozpaczą spojrzeliśmy na telefon pełen kontaktów...oddalonych o prawie trzysta kilometrów.

I poszliśmy po prośbie do (dość nam nieznanego) sąsiada.

Wszystko skończyło się dobrze.

Za sześć tygodni jednak jegomość będzie musiał się chyba teleportować bo...znowu się przeprowadzamy. Tym razem zabawa będzie nosić tytuł - dramat w kilku aktach na jeden samochód, jednego tragarza i jedną matkę z dzieckiem, czyli jak przeprowadzić trzyosobową rodzinę i dwuosobową firmę w jeden dzień, epizod II.

Ale warto, warto! Będziemy mieli niecałe dziesięć kilometrów do numeru 8! I własny kąt.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Krótka notatka o minionej niedzieli.

Przyjrzeliśmy się rowowi. Pomachaliśmy nad nim kosą. Wypuściliśmy z domy motyle.
Obejrzeliśmy stodołę. Sprawdziliśmy, czy wynalazek do uprawiania kłusownictwa na jagodach ma się dobrze.


Poczuliśmy się jak w domu.

Wróciliśmy do miasta. Zerknęliśmy, ku niezadowoleniu Potomka, na pewną orkiestrę i ku zaciekawieniu tegoż, rzuciliśmy okiem na Klinikę Lalek.

W międzyczasie nas oświeciło, wpadliśmy na pomysł, urodziła się nam kolejna koncepcja (zupełnie nie architektoniczna). Spojrzeliśmy na nią z boku, ręce nam opadły, po czym oczywiście przystąpiliśmy do jej realizacji.


Zakopani po uszy w fakturach czaimy się na przygotowywanie domu do zimy. Drugiej już, podczas której będziemy mieli dom na sumieniu. Na szczęście tym razem na wyciągnięcie ręki, więc nawet przepali się tam od czasu do czasu. Zawsze coś!

niedziela, 8 sierpnia 2010

Jak się mają kalosze do teatralnego festiwalu?

Jeśli myślisz, że w czasie ulew, które można nazwać jedynie totalnymi, uda Ci się zaliczyć kilka plenerowych, teatralnych wydarzeń, możesz mieć rację. Jeśli jednak zostawisz dziecięce kalosze prawie trzysta kilometrów od nowego miejsca długoterminowego pobytu, a następnie, w przerwie między opadami, wpuścisz dziecko do kałuż i pozwolisz mu przebiec się wśród traw, może okazać się, że spotkanie z Melpomeną niekoniecznie ci się przydarzy.
Oczywiście, że kalosze zostały w Poznaniu...Pocieszenie było mizerne, na pół godziny przed pierwszym wieczornym spektaklem zaczęło lać, więc o marszu na Plac ratuszowy nie było mowy. Może dzisiaj się uda?
W międzyczasie (po raz enty) rozglądaliśmy się po naszym nowym mieście, o opuszczeniu którego marzymy codziennie...

czwartek, 5 sierpnia 2010

Hydrozagadka, czyli osobisty wstęp do niekoniecznie osobistej historii o przesiedleniach.

Zainspirowani miłością do cementu i chłodnym dystansem do zapraw wapiennych w co najmniej dwóch domach na Pogórzu Izerskim (tym naszym, i tym, śmiemy rzec, poniekąd zaprzyjaźnionym), oraz dramatycznym eposem na temat zaniedbanego pewnego (czyt. naszego) rowu, zastanawiamy się nieustannie, jak można doprowadzić dom do takiego stanu, że się chce zeń uciekać (Sąsiad B., który chciał pomóc nam uzdatniać rów, ale nie miał, niestety, czasu, opowiedział nam o swojej ciotce, która mieszkała pod numerem 8 czterdzieści lat temu. I...chciała dom okopać, ale się wyprowadziła, do Cieplic.)

Istnieje na ten temat dość kontrowersyjny wpis w pewnym przewodniku po Sudetach, taki mocno niepoprawny politycznie...dla entuzjasty relatywizmu w zasadzie nie do przyjęcia. Zacytujemy:

"Po wojnie nastąpiła nacjonalizacja gospodarki i napływ ludności z terenów utraconych na rzecz Związku Radzieckiego. Ludność ta przybyła z terenów o zupełnie innych warunkach naturalnych - osadnicy nie potrafili gospodarować w środowisku górskim, ponadto na ogół reprezentowali oni znacznie niższy poziom rozwoju cywilizacyjnego (znane są opowieści o tym, jak nowi właściciele poniemieckich gospodarstw nie potrafili korzystać np. z nieznanej im domowej instalacji wodnej, ziemię orali za pomocą tradycyjnych pługów ciągniętych przez konia, nie umiejąc obsłużyć maszyn rolniczych itp.). Z powodu zaniedbań i zwykłej niewiedzy wiele nowocześnie wyposażonych gospodarstw popadło w latach powojennych w zupełną ruinę."

I co z tym zrobić?

Z drugiej strony, kiedy opowiadamy o naszym domu, na wieść, że dwustuletni, na twarzy interlokutora czasem zarysuje się zmarszczka zwątpienia. Wystarczy jednak jedno hasło - poniemiecki i wszystko jest załatwione. Też jesteśmy niewolnikami tego stereotypu. "Niemiecki" nie tylko kojarzy nam się z "porządny", "niemiecki" po prostu równa się "porządny". Mało tego, usłyszeć, że coś jest "niemieckie", to nabrać pewności, że jest to "solidne, trwałe, przemyślane i porządne".

I co z tym zrobić?

Cały ten wywód o wilgoci i jej przyczynach, choć może drogą dość okrężną, prowadzi ku refleksji nad przesiedleniami. Nie da się nie zauważyć, że Kłopotnica nie jest polska. Ale czy jest niemiecka? A jak nie, to czyja? Serbołużycka? Śląska?

I co z tym zrobić?

I czy to jest w ogóle ważne?

środa, 4 sierpnia 2010

Na nieswoim

Dotarliśmy.

W korkach towarzyszył nam pewien rozweselający (nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim, nas) jegomość:
W ramach urozmaicenia podróży i udobruchania Potomka zatrzymaliśmy się na grzyby. Grzyby były. Kolosalne. Pakowanie nie objęło koszyka (który z resztą, jak się okazało, czekał w miejscu docelowym). Na szczęście mieliśmy ze sobą blachę do keksu!Radość z posiadanego naczynia nie trwała jednak długo. Kolonie pożerających prawdziwki robaczków okazały się równie kolosalne jak ich żywiciele.

Siedzimy sobie teraz w naszym-nie naszym mieszkanku, z widokiem na górę przesłanianą w dużej mierze przez rosłą kamienicę. Pełny pejzaż za rok, dwa - z okien numeru 8. Innego scenariusza nie możemy na razie brać pod uwagę. Nie po to się (znowu) przeprowadzaliśmy!

Śródlądowanie, czyli jak przeprowadzić trzyosobową rodzinę i dwuosobową firmę w jeden dzień.

Jesteśmy...w Poznaniu. W poniedziałek nasz uroczy samochód zapakowany po brzegi kartonami zabrał na swój pokład jedynie kierowcę. Ów odwiedził urząd skarbowy (pan M. zapowiedział NIP na dzisiaj), wyładował kartony w miejscu docelowym,pojechał do Kłopotnicy, gdzie ktoś, kto zrobił zamach na kupę gruzu, odpuścił sobie wkraczanie do domu (dziękujemy). Oględziny wykazały, poza wizytą kogoś, kto nie był listonoszem, nadszarpnięcie konstrukcji patykowo-foliowej chroniącej przed zalaniem wykop.
Następnie samochód z właścicielem wrócił po kilka rzeczy osobistych i resztę rodziny, by wtorek spędzić na wyciąganiu niezbędnych do życia i pracy rzeczy z licznych piwnic w co najmniej dwóch miejscowościach.

Wiekopomna chwila, niepierwszy nocleg w nienowym miejscu, nastąpi już dziś.

W tymczasowym miejscu docelowym nie będziemy się nudzić. Już najbliższy weekend zapowiada się obiecująco:

niedziela, 1 sierpnia 2010

No to...cześć.














Chciało by się rzec : to ostatnia niedziela.

Wczoraj chaotyczny, ostatni przemarsz po mieście przez duże "P".

Jutro chaotyczna, byle jaka przeprowadzka.

Za to nowy rozdział życia jaki obiecujący i ...chaotyczny!

Trzeba by się pozbierać. I pozbierać te wszystkie rzeczy, które powinniśmy ze sobą zabrać...