Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 1 marca 2010

Nic optymistycznego.

Porwaliśmy się na coś, na co w zasadzie nie powinniśmy byli się porywać. No, może powinniśmy, tylko nie teraz. Nasze wyobrażenie o remoncie domu wyewoluowało w totalną masakrę papierkowo-finansową. Pakujemy w to przedsięwzięcie całą naszą energię już prawie pół roku, efekt jest taki, że przez okno wyleciało kilka starych szaf, mieliśmy własne mieszkanie, a teraz tkwimy kątem u mamy, mieliśmy ułożone życie, a teraz sterczymy w rozkroku między Poznaniem i Kłopotnicą, ciałem będąc w mieście, a duchem na wsi, mieliśmy w miarę stabilną sytuację finansową, a teraz mamy długaśną listę wydatków i mizerną przychodów. Tygodnie euforii przeplatane dniami zwątpienia skracają się do godzin, a wątpliwości nachodzą nas coraz częściej. Tłumaczymy to zastojem w pracach, które w zasadzie nie miały szansy się rozpocząć. Raz nasz biznesplan wydaje się być genialny, to znów ogarnia nas trwoga i zastanawiamy się, jak to możliwe, że to taki dobry pomysł, a ludzie nie kupują masowo dwustuletnich poniemieckich chałup w małych wsiach na dolnym śląsku i nie zamieniają ich na sielskie gospodarstwa agroturystyczne z ekouprawami w perspektywie?
W tym całym bałaganie staramy się nie zgubić Staszka, nie przeoczyć jego dzieciństwa. Wleczemy go więc ze sobą wszędzie, od notariusza po składy budowlane, a że rzeczywistość życia z maluchem jest taka, że odległości się wydłużają a czas kurczy ogarnia nas blady strach na myśl o kolejnej eskapadzie, która najpewniej znowu nie przyniesie imponujących zmian w budowie. Bo cóż jedno z nas może zdziałać w malowniczej ruderze, gdy drugie goni, karmi, przewija, zabawia i układa do snu potomka, przekonując go o atrakcyjności okolicznych łąk i krów, wyszukując czające się na polach koty, przekupując ulubionym chlebem, by choć chwilkę wytrwał jeszcze tam, gdzie my byśmy chcieli?
Pewnie maj,a później lato (zainaugurowane pozytywnie rozpatrzonym wnioskiem do nadzoru budowlanego) przyniesie lepsze rozwiązania. Namiot rozbity na naszym pastwisku, a co za tym idzie brak konieczności tułania się z miejsca zakwaterowania na pole budowlanej walki, dłuższe dni, turnus wakacyjny "w pocie czoła" dla znajomych...
Póki co przedwiośnie. Może więc posadzimy wierzby, by móc wyjechać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz