Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Dorabiamy ideologię.

Z mąk i uniesień wyłania się nam powoli pogląd na temat sanacji Staruszka.
("Sanacja" brzmi szumnie i dumnie, ale mimo to niektórym wyrwie się czasem mrożące krew w żyłach, może nawet bardziej adekwatne, słówko "rozbiórka".)

Ale od początku. W marcu zeszłego roku, tuż po podpisaniu z D., architektem, umowy o prace projektowe, popełniliśmy plan użytkowy obiektu.

Wśród ówczesnych wywnętrzeń napomknęliśmy o tym, że zależy nam na zachowaniu maksymalnie wielu elementów oryginalnych domu(niekoniecznie ze względów ekonomicznych, chodzi raczej o chęć przemycenie dawnego charakteru domu i względy ekologiczne (dosłownie rzecz ujmując: recykling).

Odżegnawszy się od idei skansenu (która skądinąd wydaje nam się bardzo słuszna, tylko może niekoniecznie w tym przypadku) napomknęliśmy nieśmiało, że chodzi o swobodną wariację na temat materiałów z których zbudowany jest dom. Dyskretne nawiązanie do tradycji.

Sądziliśmy, że wywody te przepadną w tłumie. Wygląda na to, że stały się myślą przewodnią naszej zabawy w remont.

Ochłonąwszy nieco i zyskawszy odrobinę pewności na temat własnego poglądu na własną budowę własnego domu stwierdzamy, co następuje...

Pomysł z zachowaniem trzech kondygnacji w numerze 8 od początku skazany był na porażkę, kto był i wkroczył na salony, ten wie, że pierwsze piętro tkwiło tam, gdzie tkwiło, chyba wyłącznie po to, by tkwić. Trzeba było pozbawić dom jednego etażu. Rozwiązania były trzy - usunąć strop parteru i wywindować nieco dach, połączyć pięterko z poddaszem, a w pomieszczeniach parteru pogłębić podłogi, podzielić cały dom na pół i już.
O ile pierwsze rozwiązanie byłoby jeszcze do zrealizowania (choć nie chcieliśmy naruszać bryły budynku i narażać się na koszty związane z wymachiwaniem dachem), o tyle wykopy zbliżyły by nas raczej do stania się posiadaczami niezwykłego basenu - na działce 20/5, na której stoi nr 8, wody gruntowe unoszą się niemalże w powietrzu.

Od początku piętrowe zamieszanie wywoływało w nas lęk o okna.
Kiedy zobaczyliśmy na koncepcji symbolizujące je, podłużne szybki, doświetlające projektowane piętro (na wysokości człowieczych łydek tudzież, w niższych przypadkach, kolan) - oszaleliśmy z zachwytu.

Rzeczywiście D., architekt (który, nawiasem mówiąc, w dniu wczorajszym, wrócił do swoich zachowań sprzed Wielkiej Niewiadomej, stał się na powrót konkretny i komunikatywny) nawiązał do budynku, z którego niebawem (w ciągu kilku lat ;)) zostaną jedynie ściany parteru i lwia część więźby. Symboliczne zaznaczenie blizn po oknach, okładzina z drewna przypominająca o stodole, urocza rozmaitość okienek, dyskretnie sugerująca, gdzie był chlew, a gdzie spiżarnia- to zdecydowanie to, o co nam chodziło.

Wnętrza zostały opracowane w zasadzie ściśle według naszych "szkiców", dodano do nich jedynie, a może raczej "aż", sporo zdrowego rozsądku, popartego fachowym oglądem sprawy.

Pomysł z tarasem nad kotłownią i graciarnią, który przy pierwszym z nim spotkaniu wpakowaliśmy w kategorię "o zgrozo", sprawił, że cała reszta budynku jakoś tak wysmuklała.

Generalnie - jesteśmy bardzo zadowoleni. Wyrzut sumienia wobec zbrodni na architekturze regionu tłamsimy dorabianiem ideologii. Nie dałoby się normalnie (łamane na "wygodnie") funkcjonować w domu, który zastaliśmy. Skoro nieustannie ktoś go przebudowywał (eklektyzm to w przypadku numeru 8 eufemistyczna nazwa totalnego bałaganu i głęboko nieprzemyślanych kompromisów w relacji aranżujących przestrzeń budynku z domem), nasze zmiany są szczerym wpisaniem się w tradycję.

Zrobimy wszystko, by numer 8 nie stał się klasyczną sztuką szczęścia.
Ale jesteśmy tylko ludźmi:)


P.s.W niedzielę Kłopotnicą zawładnął żniwny szał.
Nie pozostaliśmy nań obojętni.
Nastał czas postępów - A., zwana także babcią Okrucha, zakasała rękawy:



(Nie da się ukryć, nadal likwidujemy to nieszczęsne siano...a na dodatek - przybyło nam własnego urobku...)

6 komentarzy:

  1. No cóż, nazwa miejscowości chyba nieźle oddaje to co Was czeka ... Ale sądząc po projekcie efekt będzie nagrodą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Projekt jednak będzie spełniał Wasze oczekiwania.
    Dom będzie piękny. jestem wiernym kibicem.
    Właśnie wróciłam z urlopu na Dolnym Śląsku. Przejeżdżając przez kolejne wioski zachwycałam się co krok opuszczonym siedliskiem, które dla większości jawi się jako ruina a mnie jako dom z potencjałem. Niestety dla mnie już za późno na taka rewolucję w życiu z remontem leciwej siedziby.
    Dlatego zaglądam do Was.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo pilnie obserwuje Wasze poczynania i cieszy mnie Wasz zapał i wytrwałość ( przynajmniej mam taką nadzieje , że tak jest) bo ważne jest by bawić się tym i tworzyć – ale nie za wszelką cenę …
    Szkoda że sam nie mogę tego zobaczyć … poczuć przez chwilę ten wasz wspaniały wysiłek ( ale kto wie może kiedyś przejazdem ?? hm …) sami też próbujemy zrobić cos z naszą staruszką –szkołą
    Bo mieszka się w takich miejscach cudownie – niepowtarzalnie .
    Do Koleżanki wyżej – nigdy nie jest za późno ….
    Pozdrawiam … i wspieram

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja sobie tak niewinnie myślę, że jak już macie taką wprawę w likwidowaniu siana to może chcielibyście tak rozrywkowo pozbyć się siana z takiego malutkiego hektarka.. u mnie??? :)))) hihihi Niestety my utknęliśmy już przy samym koszeniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiam Was za wysiłek i determinacje. Wasz dom będzie jedyny i niepowtarzalny. Moja bryła domu z lat 80-tych nie bedzie godna uwagi dopóki nie przeprowadzie generalnego remontu i nie dodam trochę stylu pasującego do sielskiego otoczenia i naszych upodobań... tymczasem nieustannie Wam dopinguję :)
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest ten mały, ale duży krok do przodu,cieszę się z Wami;)

    OdpowiedzUsuń