Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 31 maja 2010

Dziury, szczeliny, prześwity.

Wyobrażanie sobie łazienki, z oknem na łany zbóż i urocze krowie mordy, mielące pastwisko porosłe jaskrami centymetr po centymetrze, w tym cuchnącym i wilgotnym zakamarku, nie jest łatwe. Owszem, mamy koncepcję koncepcji, wstęp wstępnej wersji, zalążek projektu. Póki co jednak potrafimy unaocznić sobie jedynie wypatroszony doszczętnie dom, z ramą szachulca, przez którą widać będzie w pewnym momencie wszystkie nasze cztery strony świata.


Zmierzamy dziarsko dewastatorską ścieżką ku realizacji tej wizji, czyniąc co rusz nowe odkrycia natury budowlano-remontowej.
Podkusiło nas na przykład, by oderwać kawałek dykty, bardzo dokładnie przybity do podłogi w pokoju nad chlewem. Myśleliśmy, że odkryjemy próchno, ale nic z tych rzeczy. Ujrzeliśmy ślady po skromnym...ognisku.


Wracając do zatęchłych miejsc. Jest nieźle. W zasadzie dobrze. Można by nawet rzec: wybornie! Bo...znaleźliśmy winowajcę. (No, może podejrzanego, ale dowody są jednoznaczne.) Jest nim rów, a w zasadzie jego brak. Mimo usilnych starań nie wydedukowaliśmy, czemu w całej wsi rowy rozkopano i pogłębiono, a ten jeden tkwi zarośnięty.

Porzuciliśmy więc myślenie na rzecz działania. Szkoda tylko, że pada, siąpi, leje i kropi. Koszenie wybujałych traw i kopanie rowów w taką pogodę nie zapowiada się szczególnie przyjemnie.
W dodatku rów ma wspólników. Chaszcze pod oknem przyszłej łazienki wyglądają bardzo malowniczo. Podstępne. A tymczasem, wraz z ziemią, którą nie wiadomo skąd nawiało w ilościach hurtowych, trzymają dzielnie całą wilgoć w kamiennym murze. Na dodatek wspomniane okno do połowy zamurowano. A całość zabito folią.

Jeśli dodać do tego plastikowe okna w przyszłym pokoju dziennym i do niedawna szczelnie zapchane workami ze słomą "światełko w tunelu" (przyszłe kuchenne okienko), wszystko staje się jasne.Niezaprzeczalny walor takiego obrotu spraw to tynki odpadające z prawdziwą gracją.
A Młodzież? Dzielnie pomaga. Nie przeszkadzając.


P.s.Znaleźliśmy plac zabaw w znośnej odległości od naszego domu, no, może raczej miejsca pobytu. A na placu zabaw trzy czterolistne koniczyny. Czyżby nadszedł czas na totolotka?

3 komentarze:

  1. To oznacza niechybne i oczywiste szczescie!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witajcie! Wczoraj przypadkiem trafiłam na Wasz blog i nie oderwałam się aż przeczytałam wszystko! Zapisuję się do fanklubu. Obowiązkiem członków jest:1. codzienne sprawdzanie stanu robót, 2. trzymanie kciuków niezależnie od okoliczności towarzyszących, 3. wspieranie słowne (bo na czynne mam za daleko).
    Będę czytać, oglądać, zachwycać się i komentować życzliwie. I mam nadzieję być kiedyś Waszym gościem (oby nie wózkowym). Pozdrawiam serdecznie, Stacha łaskoczę w piętę, a Wam życzę sił i optymizmu, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  3. No no.. widzimy że remonty na całego... Niespodzianki bedą na pewno.. oby jak najwięcej tych miłych...Trzymamy kciuki!!!

    A co do ogniska...to aż podskoczyliśmy... na naszym strychu było identyczne i tez elegancko zabite dyktą... Normalnie uwierzć nie możemy :)
    Nasze majstry mówiły że: "albo sie paliło, albo ktoś tu mieszkał, albo piorun strzelił albo nie wiemy"

    OdpowiedzUsuń