Jak dziennik, to dziennik.
Wczoraj.
Przyjechaliśmy. Lewie udało nam się otworzyć wgniatane podmuchami wiatru w linię karoserii drzwi samochodu. Ustaliśmy na nogach przyginani do gruntu potężnym zefirkiem kilka chwil, dokończyliśmy wykopywanie jednej takiej i... w te pędy do Mirska. W nogi czyli. Kapitulacja.
Istotnie, wiało tu wczoraj, jak nie przymierzając, w kieleckim za rogiem :-) Z tego powodu i ja zrobiłam sobie dzień lenia, ale dziś nie ma podstaw, aby się opierniczać :-) Na pewno jutro przeczytamy, co fajnego zrobiliście :-)
OdpowiedzUsuńJak wieje, to można w środku. Całą stajnie wysprzątaliśmy! :).
OdpowiedzUsuńRiannon, dzisiaj też nas wywiało;)
OdpowiedzUsuńPrzemek, idea jest doskonała...ale zagrzybiała, waląca się chata (jeszcze) nie jest środowiskiem sprzyjającym ogarnianiu wszędobylskiego Potomka. A na roboty zawsze jeździmy we trójkę:)
A, no, tak. Ja mam inną perspektywę.
OdpowiedzUsuń