Raczej nie myślimy o tym, jak urządzimy jadalnię. Nie roztkliwiamy się nad armaturą łazienkową. Nie przychodzi nam do głowy zerkanie ku wzorom glazury.
Nie chodzi o to, że uważamy dywagacje na powyższy temat za czcze marnowanie czasu. Najpewniej to reakcja obronna, chroniąca nas przed utratą zmysłów w długim oczekiwaniu na docelowy własny, przytulny kąt. Jakieś kwaśne winogrona, czy coś.
No dobra, coś tam czasem przyjdzie nam do głowy. Meble z części domu, które nie będą się już nadawały do podtrzymywania konstrukcji. Olejna ultramaryna.
Są to jednak wyskoki epizodyczne.
Co innego zielsko.
Zaczęliśmy wspominać z rzadka o urządzaniu ogrodu. Z pewnością zostawiamy stare drzewka owocowe, które w pewnym opisie naszej posiadłości nazwano "nie przedstawiającymi większej wartości". Zdecydowanie trafiają w nasz gust (być może i on nie przedstawia większej wartości, nie mniej jednak na szczęście nie musi nas to w tym wypadku interesować).
Zostają spore krzaki bzu, który powoli zabiera się już za kwitnienie.

Żonkile i rdzawe lilie uzupełnimy malwami i piwoniami.
Maksimum koloru w pozornie nieuczesanym stylu angielskim

A część działki porośnięta przez łąkę taką pozostanie.

Z resztą nawet, gdybyśmy mieli inne poglądy na podjęty temat...niektórzy samą swą aparycją skutecznie zniechęcają do ingerowania w ich biotop:

P.s.Motyl, który towarzyszył Marii Czubaszek w ex-łazience żyje!
Zupełnie zapomnieliśmy o tym wspomnieć.
Szkoda tylko, że tynk, na którym dosypiał, nie chce odpadać ze ściany.
Czas wydobyć
Fat Maxa z odmętów skrzynki z narzędziami.