Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Hydrozagadka, czyli osobisty wstęp do niekoniecznie osobistej historii o przesiedleniach.

Zainspirowani miłością do cementu i chłodnym dystansem do zapraw wapiennych w co najmniej dwóch domach na Pogórzu Izerskim (tym naszym, i tym, śmiemy rzec, poniekąd zaprzyjaźnionym), oraz dramatycznym eposem na temat zaniedbanego pewnego (czyt. naszego) rowu, zastanawiamy się nieustannie, jak można doprowadzić dom do takiego stanu, że się chce zeń uciekać (Sąsiad B., który chciał pomóc nam uzdatniać rów, ale nie miał, niestety, czasu, opowiedział nam o swojej ciotce, która mieszkała pod numerem 8 czterdzieści lat temu. I...chciała dom okopać, ale się wyprowadziła, do Cieplic.)

Istnieje na ten temat dość kontrowersyjny wpis w pewnym przewodniku po Sudetach, taki mocno niepoprawny politycznie...dla entuzjasty relatywizmu w zasadzie nie do przyjęcia. Zacytujemy:

"Po wojnie nastąpiła nacjonalizacja gospodarki i napływ ludności z terenów utraconych na rzecz Związku Radzieckiego. Ludność ta przybyła z terenów o zupełnie innych warunkach naturalnych - osadnicy nie potrafili gospodarować w środowisku górskim, ponadto na ogół reprezentowali oni znacznie niższy poziom rozwoju cywilizacyjnego (znane są opowieści o tym, jak nowi właściciele poniemieckich gospodarstw nie potrafili korzystać np. z nieznanej im domowej instalacji wodnej, ziemię orali za pomocą tradycyjnych pługów ciągniętych przez konia, nie umiejąc obsłużyć maszyn rolniczych itp.). Z powodu zaniedbań i zwykłej niewiedzy wiele nowocześnie wyposażonych gospodarstw popadło w latach powojennych w zupełną ruinę."

I co z tym zrobić?

Z drugiej strony, kiedy opowiadamy o naszym domu, na wieść, że dwustuletni, na twarzy interlokutora czasem zarysuje się zmarszczka zwątpienia. Wystarczy jednak jedno hasło - poniemiecki i wszystko jest załatwione. Też jesteśmy niewolnikami tego stereotypu. "Niemiecki" nie tylko kojarzy nam się z "porządny", "niemiecki" po prostu równa się "porządny". Mało tego, usłyszeć, że coś jest "niemieckie", to nabrać pewności, że jest to "solidne, trwałe, przemyślane i porządne".

I co z tym zrobić?

Cały ten wywód o wilgoci i jej przyczynach, choć może drogą dość okrężną, prowadzi ku refleksji nad przesiedleniami. Nie da się nie zauważyć, że Kłopotnica nie jest polska. Ale czy jest niemiecka? A jak nie, to czyja? Serbołużycka? Śląska?

I co z tym zrobić?

I czy to jest w ogóle ważne?

3 komentarze:

  1. Przesiedlenia to był taki gwóźdź do trumny po wojnie ..w sprawie więzi miedzyludzkich, społeczności - tak zdziesiątkowano łemkowszczyzne.. Moim zdaniem nie ma sensu przypisywać wszystko do czarnego albo białego. To tak jak z Gdańskiem - on nie jest ani polski, ani niemiecki on jest wielonarodowościowy i wielokulturowy.. Śląsk o który ciągle sie biły kraje sąsiedzkie i wykrawały z niego co i rusz jakiś kawałek dla siebie, też taki jest .. jest swój własny niepowtarzalny.. podobnie z innymi regionami.. Przy tej całej globalizacji wydaje mi się, że zaczynają mieć coraz większe znaczenie więzi regionalne, przed narodowościowymi .. ale to też pewnie zależy od ludzi...
    i jeszcze mnie taka refleksja naszła.. Ci ludzie którzy przyjechali do niemieckich domów zostali siłą wyrwani od swojej ziemi, od swojego domu.. oni juz przeszli traume utraty wszystkiego ... trudno sie dziwić że nie przywiązali sie do nowego miejsca, czy nie dbali zbytnio.. oni ciągle mieli nadzieję że wrócą na ojcowiznę.. albo strach, że znów ktoś wyrzuci ich z własnego domu ...
    dzisiaj migrujemy dobrowolnie, czasem za pracą, ale to też w jakimś stopniu nasz wybór..

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko po latach wymieszało się dokładnie w tym tyglu narodowości i kultur. Dzisiaj łatwiej jest nam to zrozumieć. Po trosze wszyscy jesteśmy emigrantami...tyle, że dzisiaj nikt nas oficjalnie nie wysiedla...sami to czynimy. Czy dobrowolnie? A czy zmiana miejsca zamieszkania z powodu zmiany pracy (bo w miejscu zamieszkania jej po prostu nie ma) jest tak do końca dobrowolna? Czy to tylko kwestia wyboru jak napisała Sarenzir...czy aby na pewno? Życie nas do tego zmusza...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkie moje Panie macie racje i sie mylicie
    Historia lubi sie powtarzac,czy to z wlasnej woli-dzisiaj,czy to z koniecznosci-dawniej
    Dawniej ,dawniej(30-25lat)spiepszalo sie z kraju dla idei,dla polepszenia,dla na zlosc,dla niezzgody politycznej
    A w latach powojennych nie mialy rodziny wyboru-musieli wynosic sie ze swoich domow i posiadlosci,przemieszczac sie na nieznane terytoria,i albo sie zaaklimatyzowali sie obrabiajac pole plugiem,badz recznie meczyli sie bez techniki
    Mozna to porownac z emigracja sprzed 30-25latami
    Ojjj to byly ciezkie czasy

    OdpowiedzUsuń