Nie od dziś wiadomo jednak, że nadmierna wiara w prognozę pogody prowadzi do rozczarowań.
Okazało się, że w zasadzie nie mamy niczego, co jest nam aktualnie niezbędne.
Skończyliśmy na pracy w ogródku i oprowadzaniu licznych (dokładniej rzecz ujmując - trzech, ale za to j a k i c h) osób po salonach. Jeżeli mielibyśmy być precyzyjni - wypadałoby napisać - po przyszłych salonach. Następnie mile spędziliśmy czas przy herbatce, w R., udaliśmy się do pracy, wyszliśmy z pracy, odebraliśmy dziecko z przedszkola, poszliśmy do Biedry, wróciliśmy do pracy, sporządziliśmy sałatkę (podobno) lubianą przez M. i pojechaliśmy ją zjeść (oraz popracować) w adekwatnym towarzystwie.
I tak to już jakoś tak jest. Codziennie. Miło i przyjemnie.
Jeśli sałatka smakuje tak jak rogaliki Z. to zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńA jeśli macie ochotę na szarlotkę to dziś, jutro i pojutrze jestem sama sobie na włościach - zapraszam :)
Wpadaj jutro o 10:30 na Kozią Szyję. Spacerek planujemy - w większym składzie!
UsuńZ braku M. jestem niemobilna! Ale dzięki :)
OdpowiedzUsuńDo Biedry obok weta? ;-))
OdpowiedzUsuńDawajcie przepis na sałatkę;)
No to już wiosna na Pogórzu... a ja dziś o kapliczkach w Waszej okolicy myślałam. Lada dzień o nich napiszę...
OdpowiedzUsuńPotwierdzam sałatka ZiL jest The Best najlepsza syndrom dnia poprzedniego.
OdpowiedzUsuńM.