Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 29 lipca 2010

Poniewierka

Wzdychamy do starych kątów szykując się na wielką emigrację. O terminie decyduje GUS. A jakże, najlepiej na kogoś zrzucić odpowiedzialność za wyrywanie się z korzeniami z miasta. Najzupełniej serio - póki nie dostaniemy NIPu (a bez REGONU nie mamy co o nim marzyć), musimy być blisko urządzeń podobnych do tych, które zamierzamy nabyć w celu prowadzenia naszej działalności. Biznesowa partyzantka wychodzi nam nie najgorzej, niemniej jednak chcielibyśmy gdzieś osiąść, zdobyć sprzęt i oddać się działalności ewoluującej (w naszej wyobraźni) ku prywatnemu domowi kultury z noclegami w tle.

Poniewieramy się już od listopada i zaczyna nam się wydawać, że to dostateczne zadośćuczynienie za tego farta, co to nas nie opuszcza. Tym bardziej, że mieszkanie w wynajętym lokalu razi tymczasowością, więc o ostatecznym kresie błąkania się po cudzych kawałkach podłogi jeszcze nie może być mowy.
Zaciskamy więc zęby i czekamy na warunku zabudowy, projekt i pozwolenie, tęsknym wzrokiem omiatając plan naszego przyszłego mieszkanka...

7 komentarzy:

  1. Trzymam kciuki, niestety taka "papierowa rzeczywistość". Znam, aktualnie czekamy na uzgodnienia zjazdów;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiamy się,ale to chyba pokoleniowa różnica mentalności.Przebudowaliśmy i wyremontowaliśmy w ciągu 24ech lat bycia na wsi 5 domów.Nigdy nie przyszło nam do głowy aby robił nam ktoś projekty,dawał pozwilenia zabudowy...Druga strona czyli urzędnicy nigdy nie wpadli na to,aby to sprawdzać.Wy chyba lubicie sobie przeszkadzać i utrudniać żywot w tym i tak popapranym kraju.
    Nadal życzymy wytrwałości i może trochę odwagi,aby zrobić coś na ,,partyzanta";)

    OdpowiedzUsuń
  3. Los alpaqueros,

    jesteśmy fanatycznymi legalistami, to prawda, ale jeszcze nigdy nie wyszliśmy na tym źle. Po roku, dwóch, załatwiany w terminie papierek zbawiał nas od pielgrzymek po urzędach, które akurat nie byłyby nam na rękę.

    Co do partyzantki budowlanej - bardzo chętnie, ale my chcemy tam przetrzymywać ludzi;) oraz poprosić uniżenie Unię o nieco pieniędzy, więc komuś może przyjść do głowy, by nas sprawdzić.

    Jeśli coś jest związane z działalnością gospodarczą, prawdopodobieństwo, że ktoś sobie o nas przypomni i zechce sprawdzić, jakim cudem gospodarcze poddasze przekształciło się w magiczny sposób w powierzchnię mieszkalną, wzrasta.

    Poza tym to nie jest takie straszne. I kraj też nie taki straszny. Wystarczy przepisy wkalkulować w ryzyko "zawodowe" i pogodzić się z tym, że istnieją.

    W odwecie (z przymrużeniem oka) nie życzymy Wam, by ktoś przypomniał sobie o Waszych "samowolach budowlanych"! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm,a jednak odpiszemy.Skoro mieliście wliczone w wasz plan:chore przepisy,lenistwo urzędasów,niedouczenie architektów....a Państwo(jako instytucja)jest cacy,to czemu wasz blog to jedno wielkie pasmo narzekań i zadziwień tym co wyżej wymieniamy.Może jednak prawda jest w tym co my piszemy.
    Tak na marginesie-nasze remonty przemyślnie i umiejętnie omijały kretyńskie przepisy wymyślone przez nieuków,a w domach przez nas uratowanych od zagłady czasu,do dziś mieszkają zadowoleni repatrianci(ci co z miasta na wieś...)i żadna cegła na głowę im nie spadła od braku durnego stempelka na papierze ;)Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Polemika niech trwa...
    A Wam życzę wytrwałości i cierpliwości.
    Opłaci się :-)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Los alpaqueros,

    chyba nas z kimś pomyliliście.

    To nie my spotykamy leniwych urzędasów (pisaliśmy o tym 5 lipca br.).

    Nie znamy żadnego niedouczonego architekta.
    (A nie!, znamy - siebie samych. Poza sześćdziesięciogodzinnym kursem z historii sztuki i trzydziestoma godzinami ćwiczeń z architektury (połowa z nas) oraz szwendaniem się przez kilka lat po wydziale budowy....maszyn (druga połowa z nas) o budowaniu wiemy tyle, ile nauczyć się można remontując lokal na pięknym poznańskim blokowisku).

    Przepisy jakie są, każdy widzi. Ot taki folklor, wywołujący czasem odruch bezwarunkowy o malowniczej nazwie "opadanie rąk". Przynajmniej ludzie mają pracę (w urzędach).

    A państwo, jak to państwo, borykające się z problemami najlepszego z najgorszych systemów, usiłuje jakoś dopasować go do środowiska w jakim przyszło mu trwać (czyt. kapitalizmu). To musi być trudne.

    To smutne, że ktoś odbiera nasze notatki jako "jedno wielkie pasmo narzekań". I dość zaskakujące, zważywszy na przykład na tekst w notatce z 22 czerwca br.: "jak to u nas, nie ma tego złego")...

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, mieszkańcy z Warmii i Mazur :-).
    A gdzie wy tu narzekania dostrzegacie ? A jeszcze całe "pasmo"!! Dla mnie, baby spod Wawelu to urokliwa gawęda z sympatycznymi i dowcipnymi opisami rzeczywistości - "jaka jest".
    Dziesiątki lat temu jako "młoda plastyczka" też miałam okres "zgryźliwości" wobec wszystkich , tylko że blogów wtedy nie było :-).
    Po wakacjach polecać będę studentom czytanie tego "marudzącego" bloga ku serc pokrzepieniu.
    A do autorów - WIĘCEJ MARUDZENIA, NARZEKANIA I ZDZIWIEŃ ! :-) :-) :-). Pozdrawiam wszystkich! Bardzo utytułowana Pani Profesor od sztuk pięknych :-)

    OdpowiedzUsuń