Rozważamy rozpoczęcie prac.
No...może raczej termin rozpoczęcia.Nie bardzo potrafimy się zdecydować - jesień, czy może wiosna?
(Oczywiście - ta jesień i - oczywiście - nie ta wiosna.)
Z ambicji zrobienia WSZYSTKIEGO własnoręcznie, które towarzyszyły nam przy podejmowaniu decyzji o wejściu w posiadanie dziurawej rudery pośrodku niczego (ale za to z widokiem), niewiele już zostało. Trochę z przypadku. Trochę z rozsądku. Trochę z przymusu. I trochę z tego szczęścia, co to się go ma więcej niż rozumu.
Z tego rozsądku, z tego przypadku i z tego przymusu, a na dodatek z tego szczęścia właśnie widujemy się z domem najczęściej przy okazji. Na przykład w drodze do dużego sklepu z materiałami budowlanymi, sklepu na "C", do którego, jak można się domyślić, nie jeździmy wcale po materiały budowlane.
[Może to i dobrze, bo przed wielkim otwarciem (budowy) udało nam się już obłaskawić pana z działu "drewno". Wszak - na układy nie ma rady, a jak powszechnie wiadomo, dział "drewno" jest taki...no taki...jakby to ująć...dyskretny w nawiązywaniu jakiejkolwiek relacji z klientem.]
Przypuszczaliśmy, że historia z domem nas zaskoczy. Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo. Podejrzewaliśmy, że będziemy musieli zmierzyć się z pewnymi okolicznościami. Okazało się, że okoliczności owszem, wystąpiły, tylko że są zupełnie inne niż te, których się spodziewaliśmy.
Nie ma jednak tego złego! Czas dany nam przez D., architekta, okazał się dla nas zbawienny, ten, który ofiarował nam pewien łąkowy, malutki, czarny charakterek też zapewne przyniesie nam sporo szczęścia.
W sprawie domu nie robimy nic. Bo mokro i nie ma kto skosić. Bo to z nas, którego gabaryty pozwalają na podźwignięcie i zamachnięcie się sprzętem koszącym jest aktualnie niezbyt wydolne, a to z nas, które jest wydolne, nie zostało wzięte pod uwagę przez producentów kos spalinowych przy projektowaniu sprzętu. A tej tradycyjnej kosy nie umiemy wyregulować.
Póki co, dosłownie i w przenośni, cierpimy za miliony i podziwiamy zalążek naszego przyszłego ogrodu.
(A w miniony weekend, za sprawą A., babci Okrucha, przy biernym udziale trawy, co to jeszcze nie była taka wyrośnięta, udało się nam rozryć kawałek ziemi pod taras.)
nie no pięknie jest... zalążek ogródka dobrze rokuje. Poza tym jak zwykle świetnie się Was czyta i choć Nasza Polana jednak daleko od Waszej to kiedyś pewnie jeszcze całkiem przypadkiem zapędzimy się w Wasze strony ... a nuż już wtedy pewne okoliczności coś tam jednak dookoła pozmieniają a jeśli nie... to też dobrze.
OdpowiedzUsuńW zasadzie dokładnie tak właśnie jest u nas z tymi okolicznościami:)
Usuńno i pieknie! Ja też mam tulipany- całe 2!:)
OdpowiedzUsuńLepsze dwa tulipany w garści niż ich gąszcz w oddali. Czy coś.
UsuńChociaż może niekoniecznie:)
Bo przecież widoki są najważniejsze!
OdpowiedzUsuńSerio chcieliście wszystko sami, "tymi ręcami"? Przekonanie, jakże słuszne, że 'czas leczy', w Waszym przypadku ma drugie dno;)
nieodmiennie ściskamy czule;)
Inkwizycjo, naonczas musieliśmy uwierzyć w to "tymi ręcami" bo byśmy nadal tkwili w Poznaniu:)
UsuńMiastowe! Zostawcie lepiej prawdziwą kosę w spokoju, bo sobie prawdziwą niewydolność możecie zafundować. A żyłką wiadomo, co najwyżej lakier z obcasów Pani właścicielki się obetrze.
OdpowiedzUsuńA w ogóle, to czemu niewydolny?
To przejściowe, mam nadzieję, czy że taki zarobiony jest?
(Zaniepokojony).
Oj tam, zanim się dorobiliśmy nieprawdziwej kosy, jakoś szło i tą prawdziwą.
UsuńCo prawda "jakoś" robi pewną różnicę, ale "ale" :)
Niewydolność nabyta, czasowa, niezwiązana z pracą, aczkolwiek trochę potrwa :/
No to dobrze, że dobrze.
Usuń