Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

środa, 1 sierpnia 2012

No to klapa.


Poza tym postanowiliśmy zrobić coś z faktem, że w zasadzie mieszkamy prawie w górach.

Posłuchawszy M. dotarliśmy wreszcie na Kozią Szyję. Polecamy. Szczególnie dzieciatym - na szczyt wjechać można samochodem. Kiedy uda się człowiekowi wyrwać z pracy piętnaście minut przed zachodem słońca, to całkiem dobre rozwiązanie. Rzec by można  przednie...praktyczne, godne, fenomenalne, doskonałe. Wręcz idealne.


Nie interesujemy się losami pozwolenia na budowę.
Zabijamy dechami kolejne okna i urządzamy się.



W Mirsku.
Na dłużej.
Poznaliśmy kilku dealerów meblowych, dokładniej dwóch, a w zasadzie jednego, bo tego drugiego znaliśmy już wcześniej. Różni. Ujmujący. Obaj mają spore zapasy różnych,  ujmujących mebli.



Przyjechała A., babcia Okrucha oraz M., dziadek Okrucha. Wizytę wykorzystaliśmy na zabijanie dechami kłopotnickich i otworów okiennych i drzwiowych. Otwory w dachu są nadal imponujące.

Ze Szklarskiej przywieźliśmy sobie na wieczór przy trunkach W., który opowiadał nam o cudzie życia na emigracji.
Zrewanżowaliśmy się odgrzewaną anegdotą o liczniku:
Przychodzi facet do numeru 8 i (przypadkiem) zastaje właścicieli.
Mówi, że jest z energetyki i chciałby spisać licznik.
-Licznik jest w piwnicy - odpowiada pan domu.
-No to idziemy.
-Ale w Mirsku.
-Yyy.

Przypomniało nam się, że nadal nie mamy protokołu z dewastacji własności energetyki przez rzezimieszków rządnych każdego grama drogocennych kruszców. Mamy za to obietnicę jego wystawienia - mieliśmy się zjawić na posterunku w niedzielę...wiele tygodni temu.

8 komentarzy:

  1. No i to jest post, do jakich zostałem tu przyzwyczajony i na jaki czekałem!
    Błyskotliwy, tajemniczy, niejednoznaczny, familijny i jeszcze ze życia wziętym żarcikiem na końcu.
    Coś nie wierzę, żeby można się tego wyuczyć bawiąc się Barbie, ale nie będę się kłócił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barbie były australijskie i miały ruchome kończyny.

      Usuń
  2. Ten "ujmujący mebel" bardzo ujmujący ;-)
    Ale Sąsiad ma rację: znowu post tajemniczy i niepokojący nieco (zwłaszcza "klapa", "zabijamy dechami" i "na dłużej"), aczkolwiek nie pozbawiony cierpkiego humoru ;-)
    Ściskam!
    ps
    Czy australijskie Barbie mają jakąś tajemną zdolność stymulacji intelektu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no widać majom, tam przecie świat na głowie stoi...

      Usuń
  3. Niewątpliwie, kiedy skończycie remont będziecie najspokojniejszymi i pogodzonymi z Losem ludźmi naszej szerokości geograficznej!

    Trzymamy niezmiennie kciuki.

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś w końcu się uda... a energetyka u nas też się dziwi, jak nas widzi

    OdpowiedzUsuń
  5. A cóż to za skrzynki "jedynki"? Bo nie znam;] Albo nie wiem, że znam.
    A szafy chlebowej zazdroszczę aż w uszy szczypie!

    OdpowiedzUsuń