Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Kosa.

Są "kosy" i "zgody".
A jak się nazywa coś pomiędzy?
Otóż najpewniej "kultura i obojętność" - tylko w innym żargonie.

Uzbrojeni w ten przyjemny, pośredni stan ducha, bez większych nadziei, udaliśmy się do pani P., której nieustannie nie ma. A tu taka miła niespodzianka. Pani P. zbadała dla nas sprawę daty odbioru warunków zabudowy przez D., architekta.

Wyposażeni w WIEDZĘ wykonaliśmy kolejny telefon do biura, nie spodziewając się niczego. A tu taka miła niespodzianka! Projekt się drukuje. I kary umowne będą.

Trochę zaskoczyło nas takie coś, że papiery do nadzoru popłyną bez naszego (fachowego, a jakże!) rzutu okiem na projekt...po chwili jednak przypomnieliśmy sobie prawdę, która objawiła się nam po kilkunastu miesiącach od podpisania umowy z D., architektem.

Jeżeli chcecie mieć projekt spełniający wasze oczekiwania, w dodatku z nutką dekadencji (forteca wśród pół, czyli szachulcowy bunkier) - idźcie do D., architekta!

Jeżeli chcecie, by projekt powstawał przy waszym aktywnym udziale, chcecie być informowani na bieżąco o postępach prac, chcecie dostawać dokumentację w terminie, a na dodatek - chcecie by ktoś odbierał telefon, gdy wybieracie numer - nie idźcie do D., architekta!

Jak widać w sprawie budowy nie dzieje się prawie nic.
Kosimy łąkę rozpościerającą w śród różowych znaków geodezyjnych...i usiłujemy zarobić na budowę.

W międzyczasie obmyśliliśmy też jak zaoszczędzić oszałamiającą sumę na TABLICY INFORMACYJNEJ, którą sprawić sobie musimy. (Prawo nam każe.)
Otóż, jak wiadomo, wszystkie nasze drogi prowadzą do numeru 8. Oldboj zmusił nas nawet do założenia działalności gospodarczej. Skutkiem tej akcji było umieszczenie części firmy w pewnym niezwykle rozbrajającym sąsiedztwie. Sąsiedztwo zajmuje się reklamą, także zewnętrzną. Żółciutki banner, wydrukowany na nasze zamówienie, przygwożdżony do paździerza, będzie o wiele tańszy niż tablica informacyjna pochodzenia marketowobudowlanego. Sprytne, nie?

P.s.Hej, Megi! Dzięki za murek - jest szałowy!

4 komentarze:

  1. Bardzo dobry pomysł z tym banerem :) Tylko niech Wam to wydrukują zgodnie z rozporządzeniem - kurczaki nie pamiętam teraz dokładnej nazwy, tam jest podane jakie wymiary i nawet wysokość czcionki - to tak w ramach ułatwienia Inwestorom ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Uff, widzę że nadal "jak po grudzie" z dokumentacja i papierami a nr * ciągle czeka.
    Podziwiam Was za cierpliwość i smutno mi czytać, że w sprawie pozwoleń, projektów zgód ciągle to samo. To jakiś koszmar inwestora! Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  3. proszem bardzo;-] i zapraszam wkrótce ponownie po WIĘCEJ prostych pomysłów. A nazwisko architekta, co wy tacy skromni?

    OdpowiedzUsuń
  4. Sarenzir - dzięki! Sprawa zbadana - 4 cm:)

    Ewo, no można się przwyczaić:)

    Megi, my jesteśmy po prostu bezgranicznie dobrzy i łaskawi, a nie skromni!

    OdpowiedzUsuń