Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

piątek, 30 października 2009

Drugi dom

Weekend był truuudny.
Zapakowaliśmy naszego krążownika szos po brzegi – odkurzaczem, wanienką dla Okrucha, babcią Okrucha do opieki nad Okruchem, ubrankami Okrucha, zabawkami Okrucha i jedzeniem tegoż i w piątek o czwartej nad ranem wyruszyliśmy (po raz czwarty w ciągu ostatnich dwóch miesięcy) do Jeleniej.
Stasiek grasował po agroturystycznym pokoju w Przecznicy pod czujnym okiem mamy, a my usiłowaliśmy (po podpisaniu umowy) dogadać się z mirskim urzędem gminy w sprawie podatku od nieruchomości. Okazało się to wielce skomplikowany procederem. Ostatecznie zabraliśmy papiery z milionem rubryk i postanowiliśmy w domowym zaciszu obliczyć metraż uwzględniając i bytność klepiska w stodole, i niewątpliwie istniejącą podmurówkę tejże (za stodołę z klepiskiem podatku się nie odprowadza, jednak za stodołę z podmurówką owszem). Nie takie proste i nie wesołe okazało się też obliczenie powierzchni mieszkalnej do opodatkowania. Trzeba tu dokonać poważnych obliczeń i pomiarów na okoliczność wysokości pomieszczeń (jeśli ich wysokość nie przekracza 2 metrów 20 centymetrów podatek płaci się za 50% powierzchni). Najbardziej barejowski wątek tej opowieści dotyczy jednak faktu, że poprzedni właściciele zawarli umowę przeniesienia praw z Urzędem Gminy Mirsk, w której te wszystkie kwestie były dokładnie opisane. Nie zmienia to faktu, że gmina w swoje własne pomiary nie wierzy i każe nam dokonać nowych obliczeń.
Kolejne dwa dni przyniosły niespodziewane, choć tak bardzo przewidywalne, odkrycia. Ściany na parterze odsłaniają swe kamienne wnętrza po delikatnym muśnięciu ich kijem od miotły. Sypie się z nich skruszała zaprawa, ukryta pod łamliwą warstwą gliny, wystaje trzcina służąca niegdyś do ocieplania murów.
Jednak to nic. Nawet grzyb (już zaatakowany odpowiednim specyfikiem), który rozgościł się w sieni i pokoju pod wpływem zainstalowania tam zbyt szczelnych okien nie robi takiego wrażenia jak podłoga…pełna szczelin uwidaczniających położony zaraz pod nią grunt.
No cóż, nie da się ukryć…przygoda
Zmorą mieli okazać się fachowcy. Spotkanie z pierwszym okazało się miłym i obfitującym w konkrety. Zabezpieczenie dachu będzie zrobione przed pierwszym śniegiem (inna sprawa, że ten już spadł tydzień temu). Wiosną dom zyska zupełnie nowy, choć ułożony ze starej karpiówki, dach.
Na domiar dobrego odkryliśmy sieć rzemieślników zajmujących się starymi domami na pograniczu Śląska i Górnych Łużyc. Mają oni coś wspólnego ze stowarzyszeniem Unia Izerska i wszystko wskazuje na to, że nie są rasowymi „fachowcami”.

3 komentarze:

  1. Odwagi! Powodzenia! :D Chętnie latem przyjadę na "Wakacje w pocie czoła" za kawał swojskiej kiełbasy z waszych swojskich wieprzów ;D

    Misiek

    OdpowiedzUsuń
  2. to pewna informacja, że na stodołę z klepiskiem i bez podmurówki nie płaci się podatku? Bo jak nam kazali płacić za wielką stodołę ( klepisko i bez podmurówki) to się zastanawiamy czy by jej nie rozebrać

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak twierdzi gmina Mirsk. Może wasza "inaczej interpretuje przepisy"...taki już urok polskiej biurokracji. W każdym razie, my też płacimy.

    OdpowiedzUsuń