Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 13 października 2014

To jest już koniec.

To koniec prac na ten rok. Nasz sezon budowlany był krótki, postępy wsteczne, ale mamy pięknie zalany betonem fundament pod gościnną atrapę ex-stodoły - jak widać, kawał kanalizacji i inne rzeczy, których nie będziemy oglądać już zbyt długo, bo zostaną zasypane, zamurowane i upchane w ściany. Mamy też masę ogarniętych niespodzianek, nagłych i spektakularnych zwrotów akcji i pozornie nieszczęśliwych zdarzeń, które oczywiście wyszły nam na dobre.

Z W., wykonawcą, umówiliśmy się na nowy start w maju przyszłego roku.


A widok z Ostrzycy też ładny.
(Że o ploteczkach na szczycie, zakąszanych białą czekoladą nie wspomnimy.)


czwartek, 2 października 2014

Rocznica.

Jakoś tak na dniach trzaśnie nam pięć lat z numerem Osiem. Słownie: pięć.
I co? No....yyy...nie wykonaliśmy planu pięcioletniego. Bardzo się jednak cieszymy, że nie wiedzieliśmy o tym, że go nie wykonamy przed pięciu laty, kiedy nasmarowaliśmy na akcie notarialnym kilka parafek oraz małe co nieco pełnym imieniem i nazwiskiem. Samo planowanie może i rozśmiesza, ale też z całą pewnością dostarcza motywacji. Planujemy więc dalej, nie dalej jednak niż na 2017.
:)

Wczoraj pan W., wykonawca, przyniósł nam (poza pewnym dokumencikiem) dobrą wiadomość.
Decyzja Jaśnie nam Panującego w sprawie zgody na kopalniane, chemiczne czary-mary została odwołana. Hip, hip, hurrrra!

Poza tym nasz tegoroczny sezon remontowy zdaje się dobiegać końca. Trochę smutno, trochę ulga.
Niebawem zaczniemy znów. W kwietniu, może w maju. A na razie będziemy sobie układać tak jakby rozłożonego na części Olboja w jakieś ładne sterty.

wtorek, 16 września 2014

Tymczasem (czyli codziennie po cztery godziny) w pięknych okolicznościach przyrody.



"Codziennie - przynajmniej po cztery godziny dziennie" odchodzi w niepamięć. Wygląda na to, że wczoraj pompowaliśmy po raz jakby ostatni, ku uciesze Okrucha, który w swej łaskawości, przekupiony ciastem z gruszkami, biegał po dopiero-co-przywiezionej do zasypania fundamentów ziemi. Okazało się, że jego zerówkowi kumple z Jagódek mają lepiej, bo nie dość, że nie muszą się przeprowadzać, to jeszcze nie muszą codziennie siedzieć na tej głupiej budowie.
(Nawiasem mówiąc, gdyby udało nam się dokonać cudu (nie)budowy wcześniej, nasze dziecię nie doświadczyło by towarzyskich wspaniałości mieszkania w bloku, czyli w bardzo niedalekiej bliskości współtowarzyszy zabaw. Także znowu wyszło nam na dobre.)












 *Powyżej zaobserwować można nową, lepszą stertę. A nawet dwie. Trzy czwarte obu stert zostały ułożone przez jedną osobę, która już, już chciała się poddać, gdy przybyła odsiecz w postaci takich jednych, Znanych i Lubianych. Podbudowane morale i dodatkowa para rąk do pracy (oraz dostarczenie dziecka do towarzystwa dla naszego Potomka) są nie do przecenienia.


piątek, 12 września 2014

Ciągle pada.

Ciągle pada, to ciągle pompujemy wodę. Z wykopów i ze studni, tej, co to ma związek z drenażem.
Byliśmy tacy sprytni i chcieliśmy zaoszczędzić na murowanie i inne dachy, później i kiedyś-tam zrobić odpływ do rowu, ale okazało się, że sorry Vintetou, albo robimy odpływ teraz, już, albo przez najbliższe pół roku (kłopotnicka pora deszczowa) codziennie po 4 (słownie: cztery) godziny pompujemy wodę. Zewsząd.
Pompowanie wody to bardzo przyjemna czynność, szczególnie, gdy alternatywę dla zagospodarowania tego czasu stanowi pisanie mejli w stu językach, ale "ale".
Oczywiście ponieważ ciągle pada, czekamy aż przestanie, bo co z tego, że W., wykonawca, zrobi wykop, jeżeli deszcz czym prędzej go, ten wykop, spłucze, spłyci i w ogóle zniweluje. Opad ma też negatywny wpływ na zasypywanie ścian fundamentów. Ani kopać w tej glinie,ani zasypywać, bo się klei do łopaty, ani po tym skakać, żeby ubić.

Z serii nie ma tego złego:
gdy doszliśmy to pewnej wprawy w pompowaniu, okazało się, że mamy trochę czasu na ogarnięcie obejścia. Konstruujemy nowe, piękne sterty z odzyskanego materiału, mając jednocześnie nadzieję na odzyskanie ogródka. No i widzimy, że drenaż działa doskonale- także w obie strony, gdy się przepełni (przerzucone w poprzek budynku rury-bo tam bije takie ten, źródełko- chętnie oddają co nieco do fundamentowej dziury).


Jeżeli chodzi o kopalniane zapędy, to tak jakby nic ostatecznie się nie wyjaśniło.
Wróciła za to pobliska sprawa uranu.
Podjęliśmy refleksję na temat "a jeżeli jednak to zrobią, to co"?(Ale nie zrobią, dajcie spokój, nie zmuszą czterech tysięcy dusz do wyprowadzki.)
No chyba tu zostaniemy. Szczęśliwie niejacy PiM, po sąsiedzku, też zostaną - będziemy więc wspólnie spędzać radioaktywne wieczory i zakąszać je ołowianymi ogóreczkami ukiszonymi w kadmowej wodzie.
Jeach - nie ma tego złego.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Instalacja.

Właściwie nie ma co komentować. Dzieło w postaci instalacji sanitarnej niezaprzeczalnie cieszy.
Oko i umysł.


W poniedziałek wybieramy się (częściowo, bo ktoś musi się zająć licznymi dziećmi zainteresowanych tematem) na sesję Rady poświęconą temu, czy te rury nam się kiedyś przydadzą i o co w ogóle cho, bo my już sami nie wiemy.
Kto żyw (i ciekaw), niech bieży do mirskiego ratusza!