Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

sobota, 11 listopada 2017

11 listopada - Święto Dachówki.

Skoro o 8:30 do drzwi zapukał kontroler propan-butanu ("Czytał pan ogłoszenie? Nie, no ale było, to jestem."), nie będzie chyba grzechem udanie się przy święcie do Rakowic po brakujące pół tysiączka dachówek.
Trzymamy kciuki, żeby tam czekały, w miarę proste, niezbyt zlasowane, oczyszczone z zaprawy. Od tego, czy uda się je dzisiaj zdobyć, zależy, czy męczony od lipca dach będziemy mogli w nadchodzącym tygodniu uznać za z grubsza zakończony.

Dlaczego  (aż!, aż! - a nie "tylko") "z grubsza"? Jakoś tak jest, że na budowie (przynajmniej naszej) nic nie jest skończone ostatecznie za pierwszym podejściem, mimo przewidywań, umów, planów i rozmów. Jak można temu zaradzić? Wyłącznie przechodząc na budowlany zen i szklankę do połowy pełną - przetestowaliśmy to na sobie, presja niczego nie rozwiązuje, gna natomiast człowieka w kierunku kozetki psychoanalityka, z której nie może skorzystać, bo wszystko się wydało na szkło wodne i klej do rynien.
No.
---
11 listpada - później
Dachówka zdobyta. Do oczyszczenia...

2 komentarze: