Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Krowa, która dużo ryczy...

No właśnie. Ryczymy więc mało.

Porzućmy jednak te enigmatyczne refleksje, zanim na dobre się rozwiną.

Mamy konkrety.

W sumie są dość niekonkretne, ale dają spore nadzieje na rychłe rozpoczęcie (nie)budowy (jako że teraz, w obliczu nadciągającej zimy, nie ma sensu rozgrzebywać Staruszka, to sformułowanie "rychłe rozpoczęcie" dotyczy wiosny).

Znalezienie kierownika budowy jest trudne. Dzwoni się do sześciu. Odbiera trzech. Z tych trzech jeden nie przyjeżdża na umówione spotkanie, a po naszym telefonie zapewnia, że przecież o nas pamięta. Drugi jest zupełnie niezłym kandydatem, ale ze względów formalnych odpada - ma co prawda wszystkie uprawnienia, nie dostarczy nam jednak upragnionej faktury, którą wolimy od zatrudniania gościa na umowę zlecenie. Poza tym oferuje bycie kierownikiem  raczej pięczątkowym, a my chcielibyśmy takiego nie-tylko-pieczątkowego. Trzeci wnikliwie przegląda projekt, wygląda na to, że go rozumie (znacznie lepiej, niż my)...tylko właśnie jest zaangażowany w osobisty pomysł, który pochłania go bez reszty. Obiecany przezeń kontakt musieliśmy zainicjować my. Bardzo przepraszał (nie każdy zna to słowo, dobry znak!), ale już kończy z prywatą i po 10 września...za to wystawia faktury!

Jak widać, kierownika budowy już mamy. Prawie.

W piątek widzimy się z wykonawcą...z polecenia (dzięki PiM).
Wniosek? Prawie zorganizowaliśmy wykonawcę.

Dzisiaj z kolei przyjeżdża silna reprezentacja pewnego muzeum, w celu dokonania oględzin potencjalnych eksponatów, które przy nas skazane są raczej na zagładę.
Nie można więc nie zauważyć, że prawie pozbyliśmy się (moralnego i fizycznego) historycznego balastu.

Jak nic - już prawie mieszkamy w Kłopotnicy.

5 komentarzy: