No tak, tak - taka prawda, są przestoje, czasem przydługie, bo może by
kawę najpierw, a może serial, domowy konkurs na czytelnika roku, jakieś
"dzisiaj mi się nie chce" i "może jutro", sporo gości (cóż możemy poradzić na to, że lubimy!) , pieczenie chleba i
montowanie pająków.
Skoro już się tu mieszka, to trzeba też trochę żyć, iść na spacer.
Wcześniej jeszcze się człowiek przekonuje, że jednak pomysł wożenia starszego Okrucha do szkoły w Mirsku, podczas gdy za oknem codziennie śmiga autobus do innej (okazuje się - zupełnie cudownej) placówki opiekuńczo wychowawczej (do której z resztą już uczęszcza Mała Koza), jest nieco chybiony, no to trzeba naprawić, załatwić, godziny uciekają, a potem jest wieczór i znowu ten serial, albo kartkówka z matematyki nazajutrz.
***
Są też inne okoliczności nie dodające skrzydeł (tak zwany "ale suchar") , które przemilczymy w nadziei na ich szybkie przeminięcie.
***
Nie jest jednak tak, że nie dzieje się nic.
Doczekaliśmy się cudownej (zawsze tak mówimy, ale tym razem opinia pozostanie z nami do końca) ekipy
szachulcowej, która podnosi nas na duchu, przywracając właściwy charakter temu domu.
Wczoraj wznowiliśmy własne działania remontowe, tymi rękoma, przeleczonymi już z budowlanego łokcia tenisisty: tynki i gładzie. Tak trudno się zdecydować, za co się zabrać, stawiamy więc na praktyczny system doboru zajęć - "o tu, powiesimy te piękne wycinanki przekazane nam przez Miłych Sąsiadów, wykończmy więc tę ścianę".
***
Wypada też odnotować, że tylko raz, przedwczoraj, kapało nam z sufitu - ale, że nie na głowę, tylko do kuchennego zlewu, to się w sumie nie liczy!