Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

poniedziałek, 31 października 2011

Le chlew (czytać po porannej kawie z croissantem).

Wysłuchawszy kilku pieśni Slayera (nie da się ukryć, że radiowa "Zagadkowa niedziela" niezbyt dobrze zagrzewa do boju) porwaliśmy się z siekierami, łopatami i młotkami (tak naprawdę posiadamy te przedmioty w liczbie pojedynczej...ale w masie lepiej brzmią) na stajnię, zwaną przez nas - jak się zaraz okaże bardzo adekwatnie - chlewem (choć żadna świnia nie dałaby rady skonsumować niczego z wysokiego, ceglanego żłobu przytwierdzonego do stojącej na słowo honoru ściany).



Zastaliśmy TO. (Może lepiej się nie przyznawać, że dwa lata temu?)



Wczoraj, za pomocą energicznego szarpnięcia i kilku kopniaków odkryliśmy olbrzymie złoża tego, co zostało po kurach.



Odrzuciwszy młotek i siekierę przystąpiliśmy do likwidacji mocnej i zupełnie nieładnej konstrukcji za pomocą pewnego pałętającego się tu i ówdzie narzędzia.






Efekt masakry jaki jest - każdy widzi. (Czyli: to jeszcze nie koniec.)




A październik (jak dwa lata temu) kusząco ciepły. W sensie, że nakłaniający do remontów. (Dawno przestaliśmy dostrzegać inne zalety słonecznej aury.)

wtorek, 25 października 2011

Pogląd i ogląd, czyli detale które zostają.

Zrobiliśmy to! Znowu.
W trzy minuty sfotografowaliśmy przedstawicieli wszystkich detali, które zostają.
(Jeżeli jakiś śmiałek chce odnaleźć ich więcej, zapraszamy. Jesteśmy wszak laikami i mogliśmy coś przeoczyć,a wcale byśmy tego nie chcieli.)

Nie damy pogrześć:
drewnianego portalu,





okienka piwnicznego - choć projektowana kuchnia, której będzie służyło, pogrąży się w mrokach średniowiecza,



gospodarczych otworów okiennych,



szachownicy - zupełnie jeszcze nie wiemy, czy sprzeniewierzmy się historii i zostawimy cegłę nieotynkowaną (ze względu na jakieś tam decorum czy coś - czyli grę tej gołej (starej) cegły z podłużnymi świetlikami na piętrze), czy też sprzeniewierzymy się projektowi i położymy w końcu tynk - jedno jest pewne - każda beleczka, która da się odratować, będzie odratowana...mamy na to kuuupę czasu.





Ze względu na prawo budowlane pogrzebiemy natomiast strop stajni (cegła trafi jako wypełnienie pruskiego muru, bo glina&trzcina opuszczą piastowane od dwustu lat stanowisko), zwanej zgodnie z jej obecnych stanem chlewem. Pomachamy na dowiedzenia także półkolistemu sklepieniu piwniczki(kamień pofrunie na ogrodzenie).
Prawo budowlane powiedziało (generalnie)- dwa i pół metra. Spasowaliśmy.

Diabeł tkwi w szczegółach. Nawiązanie (nie mylić ze stylizacją!), wariacja na temat, komentarz do - po dwóch latach niebudowy możemy stwierdzić, że tym razem chcemy zrobić coś takiego. Ostatnio jesteśmy nawet przekonani, choć bywało różnie...

Tradycyjnie - dla poprawy własnego samopoczucia - operację nazywamy odzyskiwaniem praktycznej przestrzeni w starych murach. Czy jakoś tak.

niedziela, 23 października 2011

Co robi właściciel starego domu pod nieobecność pozwolenia na budowę, czyli wizualizacja.

Mieliśmy napisać o naszym poglądzie na architekturę, bo nawet jakiś mamy, o pokucie i sugestii w związku z przebudową, o tym, że spotkaliśmy pewnych napływowych Grudziaków,ale dwie pierwsze kwestie będą nas zajmowały pewnie dogłębniej, gdy już zstąpi na nas pozwolenie na budowę, a temat spotkania mamy nadzieję jeszcze rozwinąć.
Zanotujemy jedynie, że po dwóch latach od dostania się pod wpływ numeru 8 zaczęliśmy wyjawiać sobie nawzajem, jakie mamy zdanie na wspomniany wyżej temat. Okazało się, że takie samo.

Póki co ponownie zaczyna nam się sypać dach.



Mamy nadzieję, że los zaaplikuje nam jakiś cud finansowy i - zamiast kolejnej naprawy - wiosną lub latem zafundujemy mu rozbiórkę.

Poza tym jeździmy na włości głównie w celu planowania spektakularnych przedsięwzięć:



poniedziałek, 17 października 2011

Gdzie jest nasza taczka?

Straciliśmy rachubę, jeżeli chodzi o ilość tajemniczych zniknięć rozmaitych przedmiotów w naszym obejściu...

Wiemy już na pewno - żadnego zaczynania prac przed uzyskaniem wydolności finansowej, mogącej doprowadzić do sprawnego remontowania i zamieszkania bez odwlekania. Czasem myślimy nad przyczepą, w której czailibyśmy się na rzezimieszków...

P.s.Poza udaniem się taczki w nieznane wczoraj było zupełnie fantastyczne:)

Jedyna fotografia, jaką popełniliśmy, to nasz Potomek pożerający rząśnickie maliny.
Dość wampiryczna. Może następnym razem uchwycimy coś sielskiego, nadającego się do publikacji.

sobota, 15 października 2011

Wygasłe wulkany i ciepło kaflowych pieców.

Pół roku gdzieś się nam zdążyło zawieruszyć, nim ponowiliśmy poszukiwania rząśnickiego (a właściwie, by być w zgodzie z mieszkańcami tegoż, kolonijnego) obejścia.

Możemy odnotować: 14.10.2011 - Rząśnik-Orzechowice.

Veni, vidi, Apfelwein.

Wizyty tego rodzaju są niezmiernie mobilizujące. Bez choćby jednego, zauważalnego gołym okiem, postępu długo nasze sumienia nie pociągną. Póki co pocieszamy się cudzym szczęściem.

Zdjęć nie ma - tak bardzo staraliśmy się nie zgubić ponownie w okolicach Wlenia, że zapomnieliśmy o spuście i migawce.

piątek, 7 października 2011

Hańba!

Miał być dziennik, a jest dwutygodnik...

W zeszłym tygodniu odwiedzili nas liczni krewni i znajomi.
I.i C., A. i W. oraz W. i S. . Na dokładkę napatoczyli się Śledzibowcy, którym zrewanżowaliśmy się wizytą kilka dni temu.

Wspominaliśmy już, że nad obejściem (no dobra, konkretnie w obejściu, sugestii nie umieliśmy odczytać) zapłakała dwumiesięczna A., przybyła do nas z rodzicami?

W międzyczasie brataliśmy się (i czynimy to nadal) z uroczą ludnością autochtoniczną.
Przynajmniej tak bardzo autochtoniczną, jak się da.


Jeżeli mielibyśmy wspominać o pracach polowych... rozebraliśmy murek w celu skonstruowania nowego, bo tam, gdzie stał stary jeździły będą koparki (może za trzy lata, ale zapobiegliwość nigdy nam jeszcze nie zaszkodziła). Zaczęliśmy budować ogrodzenie wzdłuż granicy działki.

A dzisiaj, z komentarza pod poprzednim postem, dowiedzieliśmy się, że jacyś szaleni remonciarze z Poznania dostali się pod wpływ domu za miedzą, w Grudzy!