Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

środa, 31 stycznia 2018

Przygotowania.


Przygotowania do nowego sezonu idą pełną parą, zwłaszcza, że gdyby nie porywisty wiatr, można by rzec, że pogoda im sprzyja. Jesteśmy jednak zdeterminowani, więc mimo oporu mas powietrza - działamy.
Wstawiliśmy nawet okna z folii, żeby nam fachowcy nadmiernie nie pomarzli. Przy okazji dowiedzieliśmy się, dlaczego przez prawie 10 lat przetrzymywaliśmy pewną starą, wielce gustowną zasłonkę prysznicową, podczas gdy (zapewne) dziesiątki innych innych, równie niezbędnych rzeczy pofrunęły na śmietnik historii.



Czyż nie pięknie? A że trochę przykrótko... no nie można mieć wszystkiego!

***

Na okna właściwe czekamy. Na umówione rozpoczęcie prac też czekamy (jeszcze się nam nie zdarzyło, żeby pierwszy termin rozpoczęcia jakichkolwiek robót był tym ostatecznym). Organizujemy materiał i garściami wybieramy z ziemi i gruzu gwoździe i wkręty wszelkiej maści pozostałe po konstruowaniu dachu.

***

Ziemia za domem zaczęła rodzić urocze, maleńkie, stare buteleczki (dokładniej rzecz ujmując - jedną całą i jedno dno, ale -zapewne wobec braku nadmiernej ilości wcześniejszych spektakularnych znalezisk - i to nas uszczęśliwia.)

***

Dzieciaki też się angażują!




***

W międzyczasie odrabiamy zaległości w zwiedzaniu okolicy. Temperatura u Hauptmanna (z braku pieniędzy na ogrzanie tej landary) prawie taka sama, jak na budowie, na szczęście jednak dom, który zbudował w rok (!) zawiera schody umożliwiające rozgrzewkę.



Generalnie - jest moc!
Przeprowadzka przed dziewiątą rocznicą wejścia w układ ze Staruszkiem jest absolutnie możliwa.

piątek, 5 stycznia 2018

Trzeba by.


Nosimy się z zamiarem. Krążymy wokół tematu i bardzo unikamy wypowiedzenia na głos, że jednak trzeba by. Tak to trwa i trwa, tu się pojedzie, tam puzzle ułoży, zje coś, pośpi, poczyta, a tymczasem należałoby się zabrać, zmobilizować, wziąć byka za rogi i zakasać rękawy, wykrzesać upór i ruszyć z miejsca.

I oto nadchodzi TEN DZIEŃ  (czyli dzisiaj), wspaniały dzień przełomu w posezonowym marazmie.

Upominamy się więc o fakturę zaliczkową na okna, sprzątamy (nawet dzieciaki dorwały się do mioteł, z entuzjazmem) mieszkanie (nasz wentyl bezpieczeństwa i źródło braku budowlanego przymusu), by pozbyć się go czym prędzej w drodze zbycia.

Musimy przechytrzyć siebie samych, bo trudno osiem lat płynąć wyłącznie na fali młodzieńczego entuzjazmu, który się nieco zestarzał - widmo braku dachu nad głową powinno działać mobilizująco.

Także ten, w 2018, życzymy Wam (i sobie) wielgachnej werwy (i parapetówki w Kłopotnicy)!

P.s.Wznowiliśmy podróże po regionie. Na pierwszy ogień poszedł dawno nieodwiedzany Lubomierz, w ramach zajęć filmoznawczych, po obejrzeniu wiadomej produkcji, choć szary, bury i ponury, wzbudził nawet odrobinę entuzjazmu u Potomstwa ("to było w filmie!").